Poprzez „Westerplatte” i „Hubala” chciałem pokazać najbardziej dramatyczne momenty polskiej historii. Rozmowa z Jackiem Komudą
Magdalena Mikrut-Majeranek: Zasłynął pan pisaniem opowieści historycznych, których akcja osadzona jest głównie w realiach Polski sarmackiej, ale i opowiadań fantasy. Tymczasem najnowsza książka to duże zaskoczenia dla pana fanów. Skąd ta zmiana?
Jacek Komuda: Poprzez „Westerplatte” i „Hubala” chciałem pokazać najbardziej dramatyczne momenty polskiej historii. A takim jest właśnie polski wrzesień 1939, trauma całego narodu, pokoleń historyków i wszystkich tych, którzy pamiętali II Rzeczpospolitą. Spoglądając dziś na nasz kraj możemy tylko wyobrażać sobie, jak teraz byśmy wyglądali, gdyby Niemcy i Rosjanie nie cofnęli nas o pół wieku w rozwoju, niszcząc naród i państwo.
M.M.: „Westerplatte” to wstrząsająca, dynamiczna opowieść o żołnierzach, którzy bohatersko bronili Polski przed wrogiem. Nie ma tu patosu, ale jest dynamiczna narracja przybliżająca losy polskiej załogi. Dlaczego warto sięgnąć po tę pozycję?
J.K.: Chciałem, żeby była to książka przybliżająca dramatyczną obronę Składnicy Tranzytowej w Gdańsku, od której, w powszechnym mniemaniu rozpoczęła się II wojna światowa. Jeszcze kiedy jeździłem na spotkania autorskie przy okazji premiery „Hubala” przekonałem się, że choć „Westerplatte” to słowo-klucz, o którym słyszał każdy Polak, to jednak mało kto wie, co tak naprawdę się tam stało. A przede wszystkim nie każdy zdaje sobie sprawę z faktu, że obrona wyglądała inaczej niż przedstawiały komunistyczne podręczniki historii, a Sucharski nie był bohaterem.
M.M.: „Westerplatte” ukazało się w najlepszym momencie, bo w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Czy są jeszcze inne powody?
J.K.: Chciałem choć trochę przypomnieć los obrońców Składnicy, którzy ciągle nie doczekali się godnego upamiętnienia, bo dziś Westerplatte jest w zupełnej ruinie. Zdaje sobie sprawę, że mówiąc to składam jakieś deklaracje polityczne, jednak trudno nie dostrzec, że tak ważne – choćby ze względów turystycznych miejsce - nie doczekało się nawet osobnego muzeum, a cały teren wygląda jakby jeszcze wczoraj toczyły się tam działania wojenne.
Zatem skoro nic nie zrobiono na prawdziwym półwyspie, niechaj moje „Westerplatte” będzie choć skromnym, literackim pomnikiem męstwa i wytrwałości załogi Składnicy Tranzytowej.
M.M.: Skąd czerpał pan inspirację do napisania najnowszej książki i jak długo trwały prace nad książką?
J.K.: Z najnowszych prac historycznych, wśród których wymienić należy przede wszystkim książkę Mariusza Borowiaka „Westerplatte: W obronie prawdy”, która choć chronologicznie nie była pierwszą jaka rozpętała burzę wokół konfliktu dowódców – Sucharskiego i Dąbrowskiego - w najpełniejszy sposób opisała wszystkie kontrowersje związane z obroną. Do tego należy dodać prace Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego, Jarosława Tuliszki czy znacznie dawniejsze zbiory relacji uczestników, np. „Westerplatte” pod redakcją Zbigniewa Flisowskiego. I wiele, wiele dodatkowych materiałów źródłowych, opracowań, nie wyłączając map i zdjęć terenu składnicy, na podstawie których odtwarzałem klimat i wygląd półwyspu.
M.M.: Publikacja „Westerplatte” została oparta na najnowszych pracach historycznych, a czy podczas pracy nad książką dotarł pan może do świadków historii? Czy pod bohaterami z kart powieści kryją się jakieś realnie istniejące postaci?
J.K.: Nie wyważałem po raz drugi drzwi otwartych przez Borowiaka, a wcześniej Janusza Roszkę, który pierwszy miał odwagę napisać o tym, że obroną Westerplatte dowodził od 2 września kapitan Dąbrowski. Jednak ku mojemu zdziwieniu jeszcze przed premierą książki przekonałem się, że te fakty – moim zdaniem dobrze udokumentowane przez historyków – ciągle nie są powszechne znane. Wciąż szok wywołuje nie tylko to, iż Sucharski po nalocie drugiego dnia obrony dostał ataku epileptycznego i został przywiązany do łóżka przez oficerów, ale i wcześniejszy jego rozkaz, aby wywiesić białą flagę. Mam nadzieję, że moja powieść, jako przedstawicielka literatury popularnej, pomoże w rozpowszechnieniu prawdy. Trzeba przywrócić honor kapitanowi Dąbrowskiemu, choć pewnie on sam byłby na mnie zły, bo sprawy związane z obroną Składnicy ujawniał po wojnie bardzo ostrożnie - zważywszy na komunistyczny terror i propagandę. A także honor polskiego oficera.
Wszystkie postaci występujące na kartach książki to prawdziwi bohaterowie z Westerplatte. Niestety, przyszło mi również wypełniać liczne białe plamy związane z obroną Składnicy. Dlatego nie upieram się, że moja książka to podręcznik obrony placówki. Literatura ma swoje prawa, żywi się konfliktami i dramaturgią, nie zawsze jest w stu procentach zgodna z naszym wyobrażeniem historii. Zatem wszystkich chcących poszerzyć swoją wiedzę odsyłam do fachowej literatury, którą podałem powyżej.
M.M.: Jest pan też współautorem scenariuszy do bijącej rekordy popularności gry wideo „Wiedźmin”, opartej na sadze stworzonej przez Andrzeja Sapkowskiego. Z pewnością to niezapomniana przygoda. Jak wspomina pan ten czas?
J.K.: Praca przy grach komputerowych to dobra szkoła pokory dla każdego autora. Pokory – bo przy pracy nad grą trzeba wiele zmieniać, ciągle i w kółko zmieniać fabułę, bohaterów, miejsca akcji podkręcając rozgrywkę i grę, dopasowując ją do możliwości silnika, zespołu i najnowszej technologii. Jednak w dłuższej perspektywie praca przy grach staje się męcząca dla takiego autora, który odnosi sukcesy na polu literatury. Po prostu kiedy dobrze nauczy się rzemiosła, ta codzienna harówka zaczyna coraz bardziej go ograniczać. Nie pozwala rozwinąć skrzydeł; zwłaszcza jeśli pracuje się w firmie-korporacji, gdzie trzeba tłumaczyć pół roku jakiś pomysł szefowi projektu, który nigdy w życiu nie przeczytał żadnej książki. Literatura to ciągle najbardziej wolny rodzaj twórczości na świecie.
M.M.: Niebawem swoją premierę będzie miał serial Netflixa „Wiedźmin”. Czy ma szanse na podobny sukces jak miało to miejsce zarówno w przypadku sagi Sapkowskiego, jak i gry komputerowej?
J.K.: Na pewno i kibicuję mu, niezależnie od tego, jakie mam zdanie prywatnie o Andrzeju Sapkowskim. Sukces „Wiedźmina” to wielka szansa dla wszystkich polskich autorów, aby zaistnieć w wielkim świecie, podobnie jak gra o Geralcie otworzyła wielu studiom drzwi do sukcesu.
M.M.: W minioną sobotę uczestniczył pan w Festiwalu Historii Alternatywnej w Zabrzu. Podczas wydarzenia zastanawiano się co by było gdyby to Polska wygrała II wojnę światową. Jak wtedy wyglądałaby nasza rzeczywistość?
J.K.: Cofnijmy się do roku 2009 i przyjmijmy, że wtedy właśnie wybucha wojna światowa, a nasz kraj zostaje zrujnowany, tracimy połowę inteligencji, elity, miasta, przemysł, źródła bogactwa. Co więcej, potem jesteśmy zmuszeni stać się kolonią gospodarczą zapóźnionego, ale agresywnego i zbrodniczego państwa jakim był ZSRR w 1945 roku. To właśnie stało się z II Rzeczpospolitą na progu jej prawdziwego rozwoju gospodarczego. A pamiętajmy, że nie miała tak cieplarnianych warunków jak nasza Polska od 2004 roku. Zatem gdyby nie wojna poziom, który dziś osiągamy mielibyśmy już gdzieś około 1950-53 roku. Mam pisać dalej…
M.M.: Jakie ma pan plany na przyszłość? Czy zrodził się już pomysł na napisanie kolejnej powieści? Jeżeli tak, to w jakich czasach osadzona zostanie akcja?
J.K.: Jak najbardziej, ale te plany są zbyt wczesne, aby mógł zdradzić o czym będzie książka.
M.M.: Dziękuję za rozmowę!