Polsko-ukraińskiego konfliktu o historię nie zażegnamy. Ale...
Spotkało mnie ostatnio potężne nieszczęście na miarę XXI wieku – przez ponad tydzień będę pozbawiony w domu dostępu do Internetu. Moje szlochy do słuchawki i gniewne wiadomości do działu obsługi klienta (nazwę firmy litościwie pominę) spełzły na niczym. Utkwiłem na chwilę w latach 90., kiedy to żeby wejść do sieci przez zwykły komputer trzeba było częstokroć wyjść z domu, np. do kafejki.
Kiedy więc tak siedziałem w swoich czterech ścianach, robiłem piętnastą z kolei herbatę i wpatrywałem się w sufit pustym, bezmyślnym wzrokiem (jak to oczywiście podręcznikowy przedstawiciel tego okropnego, młodego pokolenia) zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy:
przestałem czytać komentarze na Facebooku!
Bo tak po prawdzie, trochę udramatyzowałem ten wstęp i cały czas mogę przeglądać Internet w komórce. Z racji tego, że jest to jednak mniej wygodne niż na komputerze, przestałem mimowolnie zaglądać w komentarze różnych postów na Facebooku. Bo trzeba je przewijać, przewijać, przewijać...
I jest to wbrew pozorom dla mnie wybawienie, bo gdy widzę jakiś drażliwy temat, to nie mogę się powstrzymać, by nie zajrzeć w komentarze, a to skutecznie potrafi podnieść mi ciśnienie. Na szczęście oduczyłem się tego przy przeglądaniu dużych portali informacyjnych typu Onet, tudzież porzuciłem udzielanie się na forum Filmwebu, bo zwyczajnie niektóre wypowiedzi mnie tam denerwują dogłębnie swoją bezmyślną argumentacją, niezależnie od tego, czy zgadzam się z jakąś opinią, czy nie. Niestety, jeśli chodzi o historię, to zawsze kliknę...
I tak często gęsto natrafiałem na różnego rodzaju żarciki, np. „hehe tchórzliwi Francuzi, biała flaga, cztery biegi wsteczne w czołgu”, które są niby tylko zwykłym humorem, ale coraz częściej mam wrażenie, że ludzie w to naprawdę wierzą. To dobry temat na inny felieton, ale wspomnę tylko, że zarzucanie na serio wrodzonej tchórzliwości Francuzom jest po prostu głupie, a wspomnieć przy tym można ich wykrwawianie się w okopach przez cztery lata I wojny światowej. No i „dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy”.
Kiedyś przy przeglądaniu starych wpisów na Facebooku znalazłem taki żenujący żart o Francuzach z mojej strony sprzed wielu, wielu lat. Natychmiast go usunąłem i „spaliłem buraka” ze wstydu przed samym sobą.
Inną z moich ulubionych dysput internetowych jest ta o Ukrainie jako o kraju zupełnie bez historii, sztucznym tworze, który nie powinien istnieć. I wieczne czepianie się i powtarzanie jeden za drugim, jak papugi, że argumentem na nieistnienie Ukrainy jest to, że etymologia tej nazwy pochodzi pierwotnie od „pogranicza”, czyli że to „po prostu ziemia u (s)kraju Rosji”.
To oczywiście myślenie niepoważne. Choćby za pomocą magicznej różdżki Ukraina wyrosła dopiero wczoraj z Morza Czarnego – to już jest historia, choćby i krótka. A odmawianie innym narodom istnienia tylko dlatego, że ich państwo uzyskało niepodległość wiele dekad później niż Polska, jest po prostu śmieszne. No i proponuję wyburzyć wszystko w Polsce – bo jak sama nazwa wskazuje, powinny tu być jedynie pola. Nie wiem tylko, jak przesuniemy Austrię tak bardzo, żeby była na wschód od wszystkich – chyba, że Ziemia jest jednak płaska i trzymana przez cztery słonie, dryfuje na grzbiecie żółwia przez Wszechświat, wtedy da radę ogarnąć.
Wracając jednak do Ukrainy, z nią i jej krótką państwowością jest jednak pewien problem, tzn. jest to problem dla Polaków. Żeby zespolić naród w młodym państwie, potrzeba bohaterów. Na Ukrainie niestety padło na Stepana Banderę i UPA. Symbol to bardziej zrozumiały i mocniejszy, niż grzebanie w dziejach średniowiecznych, Rusiach Kijowskich i tak dalej.
Stepan Bandera nie brał udziału bezpośrednio w rzezi wołyńskiej i czystkach etnicznych w Małopolsce Wschodniej, natomiast jest to niewątpliwie symbol okrutnych zbrodni i obrzydliwego bandytyzmu, podobnie jak Ukraińska Powstańcza Armia (czy też, by daleko nie szukać, SS-Galizien) Z naszej perspektywy nie można ocenić wystawiania takich ludzi i organizacji na piedestał dziejowego uwielbienia inaczej, niż negatywnie. Dla wielu Ukraińców to jednak symbole walki o wolność i narodowościowy byt.
I mowa tu nie tylko o zwykłych, szarych Ukraińcach, ale politykach na różnych szczeblach władzy. Mowa tu o merach, którzy decydują się na nazywanie ulic w swoich miastach nazwiskiem Romana Szuchewycza. Mowa tu o prezydencie (byłym) Wiktorze Juszczence, który porównał UPA do AK, a Banderę do Piłsudskiego i nadał Banderze tytuł Bohatera Ukrainy. Mowa w końcu o Ukraińskim IPN, który też pamięci o OUN-UPA wyzbywać się nie chce.
Nie miejmy wątpliwości i złudzeń – ten konflikt nie zostanie zażegnany. Nigdy. Bo historii nie wymaże się gumką, a jeśli ktoś będzie chciał szukać najznamienitszych postaci w dziejach Ukrainy w żołnierzach UPA, to to po prostu zrobi. Wolelibyśmy, żeby nasi sąsiedzi widzieli bohatera bardziej w Petlurze czy Szewczence (mowa oczywiście o Tarasie, nie piłkarzu) Łatwo jest „łyknąć” wielkoukraiński nacjonalizm (jak każdy), a przy okazji można też zarzucić co nieco Polakom – choćby „Wisłę” czy akcje odwetowe AK (których częstotliwości i rozmiaru nie sposób porównać do wołyńskiego ludobójstwa).
Ale spieszę już z pomocą, co „można zrobić, kiedy nie można zrobić nic”. Nie oszukujmy się, Ukraina i Polska to dla siebie nawzajem ważni partnerzy gospodarczy. Ukraińców jest u nas multum i od kilku lat liczba imigrantów zza Buga wzrasta. Spotykam ich w autobusach i tramwajach, na mieście, w barach. Siedzę z nimi w ławce na uczelni.
I nie życzę sobie, aby wszystkich ich wrzucać do jednego wora, a ich ojczyznę nazywać „UPAiną” („zresztą co to za ojczyzna”). Bo powód jest prosty – nie każdy Ukrainiec to zwolennik UPA i to nie tylko dlatego, że ma dobre serce i trochę oleju w głowie. Wielu ludzi po prostu nie interesuje się historią, albo nie ma ochoty wydawać jakichś wielkoojczyźnianych osądów na jej temat. Nie wiem więc po co z agresją i ogólnikami odnosić się do innych.
Nie życzę sobie też innej rzeczy. Odpuszczania z powodu wzajemnych powiązań walki o historyczną prawdę, bo UPA to po prostu w polskiej optyce zbrodnicza organizacja. I tu, na sam koniec, dochodzimy do pretekstu powstania tego tekstu. Z dosyć niejasnych dla mnie przekazów medialnych wynika, że na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie odsłonięto niedawno tablice upamiętniające żołnierzy broniących polską ludność na Wołyniu, Lubelszczyźnie i w Małopolsce Wschodniej. A już kilka dni potem z jednej z tablic zniknęła nazwa Birczy. Czy to wynik nacisku zza Buga, jak to jest przedstawiane według jednej z teorii? Mam szczerą nadzieję, że to wszystko jedna, wielka pomyłka. (dlaczego napis zniknął? Czemu tylko jeden?)
Bo bez zbędnego trucia o przebaczeniu czy bractwie narodów, albo narodowym honorze (gwarantuję, że realpolitik zawsze w końcu zwycięża) – nie powinniśmy wyrzekać się pamięci i walki o historyczną prawdę. Jednocześnie nie powinniśmy z tego robić naszej nienawistnej broni wycelowanej w niczemu niewinnych ludzi, którzy żyją obok i wokół nas.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.