Polskie Muzeum, niemieckie „Auta dla Ludu”
Pomalowany w konopie indyjskie Volkswagen Transporter, przed którym zrobiono kiedyś zdjęcie gdańskiemu prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi, przykuwa uwagę nie tylko fascynatów marihuany.
Auto stoi w garażu, jest zadbane, lśni czystością, nic tylko odpalać i ruszać w siną dal. Samochód nigdzie jednak teraz nie pojedzie. Tak jak pozostałe 51 aut, które można znaleźć w tym i w kilku innych pobliskich pomieszczeniach, „hipisowski” transporter jest eksponatem. Należy do państwa Sucheckich, którzy są właścicielami położonego w Pępowie (kilkanaście kilometrów od Gdańska) Muzeum Volkswagena.
W Polsce próżno szukać tak sporego i co ważne prywatnego muzeum, poświęconego tylko jednej marce samochodu. Również nasi sąsiedzi z krajów tak zwanej Europy Środkowo-Wschodniej mieliby kłopot, by zlokalizować u siebie podobne przedsięwzięcie. Tak więc Pępowo „reprezentuje” Polskę całkiem nieźle. Nic dziwnego, że lokalne władze nie kryją dumy z muzeum, a znaki, które o nim informują, pojawiają się kilka kilometrów przed samą miejscowością.
Kultowy Garbus, popularny „ogórek”
– Nasze muzeum liczy już sobie 52 samochody. Najstarsze auto ma rocznik 57, najmłodsze: 97 – mówi Zenon Suchecki, który wspólnie z żoną Ewą prowadzi Muzeum, a także położony w tym samym miejscu hotel i miejsce kempingowe.
W Muzeum można zobaczyć m.in. VW typ 3 z 1969 roku, Variant z 1970, unikalny Passat B, czy sportowy Volkswagen Typ 14 Karmann Ghia (67 rok). Nawet laik rozpozna charakterystyczne Garbusy (czyli Volkswageny T1 albo Volkswageny Beetle), których Muzeum prezentuje kilka egzemplarzy.
Dla wielu to właśnie te modele są kultowe. Dość wspomnieć, że swojego Garbusa miał John Lennon, Paul Newman, jeździł nim także Walt Disney, a w filmie pojawił się w nim sam James Bond. A propos X muzy, to popularny Garbus doczekał się serii przygód o sobie samym (Garbi), pojawiał się też w ekranizacjach Woody'ego Allena i Stanleya Kubricka.
Polecamy e-book Michała Rogalskiego – „Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”
Wracamy do Muzeum. Są tu też popularne „ogórki”: królują Transportery T2 (różne roczniki) i modele typu Westfalia (z lat 60. i 70.). Jedna z sal zawiera również gabloty, na których ustawione setki miniaturowych aut. I to nie tylko Volkswagenów. Jednak skala 1-1 zarezerwowana jest dla tej właśnie marki.
W złotej Księdze Gości mnóstwo wpisów z różnych stron świata. Właściwie każdy kontynent ma tu swoją reprezentację. Słowa uznania wyrazili też polscy i zagraniczni sportowcy, dziennikarze z branży motoryzacyjnej, czy... rodzime gwiazdy disco polo. W sezonie Muzeum odwiedza setki osób dziennie. Przydaje się poczta pantoflowa i pobliskie lotnisko. Przeszkadzają okoliczne remonty dróg i kolejne objazdy.
Zgrana para pasjonatów
– Mamy sentyment do Volkswagenów i to od dawna. Na naszą pierwszą randkę mąż zajechał żółtym Garbusem. Do tej pory trudno mi określić, co wtedy mnie bardziej zauroczyło: czy mężczyzna, czy samochód, którym przyjechał – śmieje się Ewa Suchecka. – Garbus zawsze będzie mi się kojarzył z latami młodości, pocałunkami, które trwały, motylkami w brzuchu...
– Ja tam nic nie pamiętam – przekomarza się jej mąż.
– Tak? To zaraz ci przypomnę – obiecuje jego druga połówka. Widać, że para jest zgrana i mimo że od ślubu minęło już wiele lat, państwo Sucheccy nadal nieźle się dogadują. Z pewnością w takim rozumieniu się bez słów pomaga fakt, że od lat małżeństwo jeździ wspólnie po całym świecie. Oczywiście, jak przystało na pasjonatów Volkswagenów, siadali za kierownicą właśnie tych aut.
Jednym z nich, czerwonym transporterem („ogórkiem”), który został przerobiony na autokemping, przemierzyli pół Europy. Pani Ewa potrafi opowiadać o wspólnych wojażach godzinami. O wycieczce do Maroka, Stanów Zjednoczonych, czy na uroczystości pogrzebowe Jana Pawła II do Watykanu. Wspólny mianownik jest tutaj jeden: niemiecki Volkswagen.
Jej mąż, który za młodu uczył się jeździć na Garbusie 1300, wspomina, że w latach 90. kupili z żoną kilka Volkswagenów. Szukali aut na giełdach, przez znajomych, a w późniejszych latach także w Internecie. Sporo przyszłych „eksponatów” zakupili w Stanach Zjednoczonych. Kiedyś będąc na wycieczce w Niemczech, znaleźli ogłoszenie w lokalnej prasie, które postawiło ich na równe nogi.
Auta na tip-top, też za Gomułki
– Bardzo długo szukaliśmy modelu K-70. Zależało nam na jak najlepszym stanie, bo wszystkie nasze auta muszą być „tip-top”. Mamy mechanika, ale i mąż czuwa, by samochód był sprawny, na chodzie, nie może być nawet żadnej ryski – uśmiecha się pani Ewa. – No więc szukaliśmy tego modelu, a w tej gazecie ktoś właśnie chciał się pozbyć takiego auta i to jeszcze w stanie bardzo dobrym. Zadzwoniliśmy, odebrał młody człowiek. Okazało się, że dostał samochód po babci w spadku i teraz chce go sprzedać. Mąż upewnił się, że auto jest w dobrej kondycji, powiedział, że nie ma czasu go oglądać, kupuje w ciemno i że niedługo przyjedzie laweta. Niemiec się zdziwił, ale po wyjaśnieniach, że prowadzimy muzeum Volkswagena szybko się uspokoił i dobiliśmy transakcji – wspomina moja rozmówczyni.
Początkowo zbieranie kolejnych aut było traktowane wyłącznie jako hobby. Państwo Sucheccy nie mieli wystarczająco wiele miejsca, by myśleć o profesjonalnym eksponowaniu swojej kolekcji. Kiedy jednak w 2004 roku małżeństwo kupiło działkę w Pępowie, problem z ograniczoną przestrzenią odszedł do lamusa. Zostało postanowione: otwieramy Muzeum!
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
W kolekcji państwa Sucheckich są też dwa Sedany, które jeździły po polskich ulicach jeszcze za czasów Gomułki. – W 1969 roku marynarze sprowadzili sobie te dwa auta do Trójmiasta. Taki samochód kosztował wtedy ponad 3 tysiące dolarów, dla przeciętnego Polaka to były pieniądze nieosiągalne. Ale marynarze mogli sobie na taki zakup pozwolić – mówi Suchecki.
– Wydaję mi się, że w tamtych latach po ulicach Trójmiasta jeździło więcej Volkswagenów niż w innych częściach Polski, no może oprócz Śląska. Bogaci marynarze to jedno, ale trzeba też pamiętać, że na Pomorzu wciąż mieszkali ludzie, którzy mieli korzenie w Niemczech. Łatwiej było sprowadzić stamtąd takie samochody – dodaje.
Trzy nazwiska, auto dla ludu i plagiat
Rozmawiamy też o przyszłości. Państwo Sucheccy założyli niedawno fundację, która ma im pomóc w uzyskaniu środków unijnych na rozwój Muzeum. Chcą też zakupić kolejne modele. Marzy im się nawet... wóz strażacki.
Schodzi też na historię Volkswagena, a jakże.
Volkswagen nierozerwalnie łączy się z takimi postaciami jak Adolf Hitler, Ferdynand Porsche czy Hans Ledwinka. Pierwszy z nich już w latach 30. nakazał konstrukcję samochodu, który nie nadwyrężałby zbytnio portfela niemieckich obywateli. Takie „auto dla ludu” (z niem. Volkswagen) miało kosztować nie więcej niż 1000 marek, musiało pomieścić cztery osoby i rozwijać prędkość rzędu 100 km na godzinę.
Polecamy e-book Michała Przeperskiego „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą”:
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Plany były nader ambitne, a jego realizacją obarczono imię i nazwisko numeru 2 z powyższej listy – Ferdynarda Porsche, doświadczonego już konstruktora samochodów. Ten wziął się ostro do pracy, ale jak sam przyznawał, w poszukiwaniu inspiracji „zaglądał Ledwince przez ramię”. Hans Ledwinka to naczelny inżynier czeskiej fabryki Tatra, przed wojną produkującej samochody.
Schodzące z tamtejszych taśm modele T97 (a także wcześniejsze prototypy) do złudzenia przypomina późniejsze niemieckie Garbusy. W książce „Tatra - The Legacy of Hans Ledwinka” pojawia się teza, jakoby Porsche plagiatował patenty Tatry, a czeska firma miała zgłosić sprawę do sądu. Pokrzyżowała im szyki niemiecka inwazja na Czechosłowację. Fabryka znalazła się w rękach Niemców, zaprzestano wówczas produkcji T97, która została wznowiona dopiero po drugiej wojnie światowej. W cytowanej pozycji znaleźć można również informację, że w 1961 roku Volkswagen zapłacił Tatrze 3 miliony marek odszkodowania. Warto dodać, że sam Ledwinka został po wojnie skazany na pięć lat więzienia za współpracę z Niemcami.
W Niemczech opracowywano kolejne prototypy „auta dla ludu”. Po jednej z prezentacji w 1938 roku Volkswagen otrzymał od Hitlera nazwę KdF-Wagen (od organizacji Kraft durch Freude).
Ten dźwięk silnika...
Wtedy też w mieście Fallersleben (miasto zostało później wchłonięte przez Wolfsburg, dzisiejszy ośrodek przemysłu samochodowego Volkswagena) odbyły się oficjalne uroczystości w związku z budową fabryki KdF Wagen. Produkcja prototypu Type 60 (auto bardzo podobne do przyszłego Garbusa) rozpoczęła się w 1941 roku. Jak podaje portal motofakty.pl, przez trzy lata funkcjonowania fabryki udało się wyprodukować 630 egzemplarzy tego samochodu, zarówno w wersjach cywilnych, jak i wojskowych. W wariantach sedan, kombi czy kabrio.
Po wojnie fabrykę na potrzeby swojej armii przez pewien czas wykorzystywali Brytyjczycy. Fabrykę KdF przemianowano na Volkswagen. W grudniu 1945 roku rozpoczęto produkcję najpopularniejszego do dziś modelu Volkswagena: VW Kaefer, czyli popularnego Garbusa. Do 1974 roku w fabryce w Wolfsburgu wyprodukowano blisko 12 milionów Garbusów, później schodziły one z taśmy w innej fabryce niemieckiej, a także w Meksyku i Brazylii.
Historia Volkswagena to oczywiście nie tylko popularne Garbusy. Znawcom motoryzacji nie trzeba przedstawiać Volkswagena Golfa (od jedynki do siódemki), Passata, czy New Beetle.
Liczby, nazwy, kolejne modele i kolejne osiągi to jednak nie wszystko. Dla fanów motoryzacji często liczą się też inne kwestii. – Garbus to taki słodki cukiereczek. Nim nie można się spieszyć. A ten dźwięk silnika u Volkswagenów... – rozmarza się pani Ewa.
Autor korzystał z następujących publikacji:
- Baran Marek, Volkswagen Garbus – najbardziej kultowe auto świata?, link4.pl, dostęp: 04.08.2014.
- Kto był prawdziwym ojcem Garbus?, weteranszos.pl, dostęp: 04.08.2014.
- Michalak Mariusz, Volkswagen – historia marki, motofakty.pl, dostęp: 04.08.2014.
- Wielgus Piotr, Samochód dla ludu, czyli historii Volkswagena, autokult.pl, dostęp: 04.08.2014.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz