Polski ruch niepodległościowy w Kijowie
Ten tekst jest fragmentem książki „Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość”.
O Kijowie nie mogę myśleć bez wzruszenia. Urodziłam się, wychowałam i uczyłam w tym mieście. Nazywano je polskim ze względu na znaczną ilość inteligencji polskiej, która wywierała pewne piętno na życiu kulturalnym miasta, zwłaszcza podczas wojny światowej, kiedy polskie życie intelektualne doszło w Kijowie do bujnego rozkwitu.
Słyszałam wiele o tym, jak przed rewolucją 1905 r. ratowano więźniów politycznych – studentów, wykradając ich z więzienia i za cudzymi paszportami wysyłając za granicę. Samopomoc studencka – „Bratniak”, robiła też wiele wówczas obok starszego społeczeństwa.
Ruch niepodległościowy nurtował odtąd stale wśród młodzieży, a ostre prześladowanie rządu rosyjskiego było powodem częstych rewizji i aresztowań. W ruchu tym żywy udział brała młodzież postępowo-niepodległościowa (Korporacja) i młodzież narodowa Polonia. Były to stare organizacje studenckie.
W roku 1916 i 1917 z powodu wypadków politycznych w kraju i okupacji Warszawy przez Niemców do Kijowa napłynęła fala emigrantów – Polaków z Galicji i Kongresówki. Było wśród nich wiele młodzieży ideowej i wyrobionej organizacyjnie, która przyczyniła się do szerokiego rozwoju życia społecznego i kulturalnego w kijowskiej kolonii polskiej. Młodzież z Galicji prowadzi m.in. pracę oświatową między robotnikami.
Był to okres, kiedy szły powiewy wolności i zmiany w rządach Rosji. Kijów, oddalony od centralnych rządów, był terenem, gdzie najswobodniej stosunkowo można było poruszać się i działać.
Dzięki grupie profesorów Polaków emigrantów w roku 1917 powstaje Polskie Kolegium Uniwersyteckie – pierwsza wyższa uczelnia polska na Kresach, która poza swą istotną wartością kształcenia, gromadzi całą młodzież myślącą i czującą po polsku, jest ogniskiem życia narodowego.
Żyliśmy wówczas na najwyższym szczycie patriotycznego napięcia, przechodziliśmy wprost „gorączkę czynu”. Nie pamiętam dnia i wieczoru zmarnowanego. Wykłady w Kolegium, zebrania Polonii pochłaniały cały czas wolny poza pracą zarobkową.
Z wiosną 1918 r. następuje nowy okres, który wywołuje niezmierny entuzjazm i łączy przy pracy wszystkie organizacje młodzieży. Powstają formacje polskie na Wschodzie: Korpusy I, II i III, wyeliminowane z wojska rosyjskiego.
Wojsko Polskie! Były to słowa magiczne, na dźwięk których otwierały się wszystkie, nawet zobojętniałe, serca polskie. Organizacje studenckie urządzają szereg imprez dochodowych pod bokiem Niemców, którzy wówczas okupowali Kijów i Ukrainę. Po bitwie pod Kaniowem II Korpusu – w dniu 11 maja 1918 r. – powstaje zorganizowany przez POW Związek Wojskowych Polaków i organizacje młodzieży akademickiej, akcja ratownicza, mająca na celu energiczną i doraźną pomoc legionistom z Żelaznej Brygady. Fakt przejścia legionistów z Polski na Ukrainę, później bitwa i rozbrojenie ich pod Kaniowem, wstrząsnął do głębi i poruszył uczucia nawet starszego społeczeństwa, a cóż dopiero mówić o młodzieży. Były to jedyne w swoim rodzaju chwile, gdy przez ulice Kijowa widziano grupki na wpół cywilnych, na wpół wojskowych ludzi prowadzonych przez niewiasty. Była to nasza praca, zorganizowana w ten sposób, że oszukując czujność Niemców, wykradaliśmy im internowanych kaniowczyków, wprost wydzierając ich z rąk niemieckich. Oddawałyśmy, ich w ręce organizacji, która zajmowała się dalszym ich losem. Pamiętam, jak w ciemnym przedpokoju stołówki akademickiej, przy szczelnie zamkniętych drzwiach, prałyśmy chemicznie stare paszporty, aby je wypełnić nowymi nazwiskami dla legionistów.
Sekcja ubraniowa starała się o ubrania cywilne, zbierając je po zamożnych domach „żubrów” kijowskich. Sekcja mieszkaniowa dbała o rozlokowanie i opiekę w domach polskich. Część żołnierzy wyprawiono na Murman do oddziałów płk. Czumy, część rozproszyła się po terenie Ukrainy, gdzie dzięki staraniom organizacji znalazła zarobek i pracę.
W akcji tej po raz pierwszy spotkałam się z członkami POW, która na terenie Kijowa istniała od roku 1915.
Wkrótce po bitwie pod Kaniowem zaproponowano nam, biorącym udział w akcji ratowniczej, wstąpić do POW, co też uczyniłyśmy. Uroczystą przysięgę złożyłyśmy na ręce ob. „Sulimy”. Niedługo po przysiędze, na skutek rozdźwięku, jaki nastąpił pomiędzy Komendą Główną POW a Młodzieżą Narodową w kraju, przyszedł rozkaz z Warszawy, od władz centralnych Organizacji Narodowej, ażeby „poloniści” wystąpili z POW. Spośród wszystkich członków Polonii tylko W. Langiertówna i ja oparłyśmy się temu, decydując się bezwzględnie pozostać w POW, walczącej bezpośrednio o niepodległość Polski.
Fakt ten wywołał w Polonii poruszenie. Pamiętam, jak do dwu zrewoltowanych „polonistek” przyszedł śp. kol. Kiernicki, ówczesny prezes Polonii, i kol. Niklewicz i obaj starali się w dłuższej przemowie przedstawić całą niedorzeczność naszej niesubordynacji organizacyjnej. Rozstaliśmy się jednak już nie jako koledzy.
Znacznie później jednak, w ciężkich i tragicznych chwilach terroru i prześladowań bolszewickich w Kijowie, nastąpiło zbliżenia między POW a członkami Polonii. Kolega Kiernicki znalazł śmierć z rąk bolszewików razem z ob. Basińskim, redaktorem „Orła Białego”, gazety peowiackiej.
Chwile niebezpieczeństwa zatarły różnice stworzone przez ludzi. W obliczu wroga pozostała tylko czysta, wspólna idea polskości.
POW porwała w swe szeregi przede wszystkim te niewiasty, które wychowane w domu na tradycji powstań narodowych, marzyły o żywym czynie przeciwko zaborcy. Zdolne do wszelkich poświęceń, wszystkie one dały dowód, że tradycja kobiety polskiej na Kresach, tej romantycznej patriotki z doby powstaniowej, została całkowicie wskrzeszona.
Praca kobiet w POW rozpadała się na następujące sekcje: kurierską, wywiadowczą, mieszkaniową, samarytańską, ubraniową i paszportową oraz propagandy. Poza tym peowiaczki odbywały codzienne dyżury w Komendzie Placu, pełniąc służbę łącznikową.
Na ogół zaś każda z nas, znając dobrze teren Kijowa i Ukrainy, robiła wszystko to, co zrobić mogła dla organizacji i czego wymagała chwila. Jako kurierki, do których i ja należałam, jeździłyśmy do Winnicy, Białej Cerkwi, Homla, Odessy, Charkowa, Podwołoczysk i do Moskwy. Po powrocie składałyśmy raport, w którym były też wiadomości wywiadowcze zebrane po drodze.
Był to okres przeludnienia Kijowa i o mieszkania dla przybywających z kraju oddziałów kurierów było coraz trudniej, jeszcze gorzej było z bezpiecznym ulokowaniem Komendy Naczelnej, która często zmieniać musiała mieszkanie (przez czas jakiś urzędowano na plaży nad brzegiem Dniepru).
Przez pewien okres Komenda Naczelna zbierała się w moim pokoju. Odbywały się tu również zbiórki Oddziału Żeńskiego, na których informowano nas o ogólnej sytuacji i pracy w kraju.
Byłyśmy już o tyle wyćwiczone w konspiracji i tak ostrożne, że o dość licznych zebraniach ani wiedzieli gospodarze, Rosjanie, ludzie niezmiernie bogaci i panicznie obawiający się politycznych przewrotów. Na parokrotne pukania w zewnętrzną ścianę wpuszczałam po cichu każdą osobę. Wszyscy podczas zebrania zachowywali milczenie.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość 1910-1915” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki „Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość”.
Na zebrania Komendy Naczelnej wpuszczałam tylko pierwszą osobę, sama zaś wychodziłam do sekcji kurierskiej po rozkazy na dzień następny.
Znacznie swobodniej czułyśmy się na zebraniach u kol. Iżykiewiczówien, gdzie stale było moc ludzi. Tu odbywały się zbiórki i urzędowała Komenda Placu. Komendantką Placu była przez pewien czas ob. Rudnicka (Cieszkowska).
W sekcji propagandy i wywiadowczej pracowały prawie wszystkie peowiaczki. Praca w pierwszej polegała na tym, że wpływałyśmy na starsze społeczeństwo i najbliższe otoczenie w duchu ideologii POW i starałyśmy się wciągać do współpracy ludzi pewnych.
Były to wszystko prace pomocnicze, mało mające wspólnego z samą wojskowością.
Wkrótce zorganizowane zostały kursy: wywiadowczy i terenoznawczy, na którym poznawałyśmy organizację wojsk zaborczych, kurs radiotelegraficzny, samarytański i podoficerski. Ten ostatni miał najmniej słuchaczek, a ukończyły go: kol. M. Wittekówna, Iżykiewiczówna Niuta, Maciszewskie, harcerka Maria Podhorska i inne, których nazwisk dziś nie pamiętam.
Wykładowcami byli: śp. ob. Barski, śp. ob. K. Basiński, ob. Bagiński i ob. Hild. Wykłady odbywały się dzięki p. Pigłowskiej w gmachu Szkoły Handlowej, w którym wiele z nas spędziło całe lata nauki.
Po ukończeniu kursów zaczęła się „militaryzacja” Oddziału Żeńskiego, która wywołała liczne sprzeciwy, a nawet protesty. Wówczas nie rozumiałyśmy po prostu, po co nam musztra, i nie potrafiłyśmy się nagiąć do jej reżimu.
Gdy Lis-Kula objął komendę, zechciał się z nami zapoznać. Na zbiórce u ob. Montwiłłówny ujrzałyśmy po raz pierwszy naszego komendanta. Kult dla jego dziś już legendarnej postaci, posłuszeństwo oparte na bezgranicznej wierze w jego czyny towarzyszyły mu wśród podwładnych aż do końca jego krótkiego, ale pięknego życia.
Przyjazd do Kijowa komendanta głównego Rydza-Śmigłego (we wrześniu 1918 r.) podminował nas. Była to największa tajemnica danej chwili. Muszę tu podkreślić, że POW poza różnymi jej wartościami nauczyła nas przede wszystkim sztuki milczenia. Przyjazd komendanta głównego zapowiadał, że zbliżają się ważne wypadki. Milczałyśmy jednak, pełne oczekiwania.
W tym czasie zdarzyła się pierwsza wsypa. Nastąpił szereg rewizji, m.in. w mieszkaniu Janki Niedźwiedzkiej, gdzie organizacja urzędowała.
Szef sekcji kurierskiej ob. Laspolski przysłał do mnie na przechowanie wszystkie akta, okrągłe pieczęci i 3 brauningi, między którymi był mały brauning Rydza-Śmigłego. Wkrótce dokonano rewizji w sekcji kurierskiej i chciano aresztować ob. Laspolskiego, jednak dowodów rzeczowych nie mieli. Trzeba tu dodać, że denuncjator doczekał się w Polsce kary, stając przed sądem wojskowym za zdradę.
W końcu października 1918 r. komendant Lis-Kula wydał rozkaz mobilizacyjny, który kurierki rozwiozły do wszystkich oddziałów. Mieli wyjść z Kijowa do Galicji Wschodniej.
Pomiędzy peowiaczkami nastąpiła konsternacja. Lis-Kula stanowczo oparł się wzięciu nas do pomocy, nawet sanitarnej, i zarządził zbiórkę Oddziału Żeńskiego. Miałyśmy mocne postanowienie prosić komendanta, aby nas zabrał. Powiedział jednak, że idą, nie wiedząc, co ich czeka i jaka będzie walka, i że w tych warunkach raczej mogłybyśmy tylko przeszkadzać.
Cała nasza werwa gdzieś przepadła. Dałyśmy za wygraną. Tylko Wanda Langiertówna zatrzymała komendanta na korytarzu, błagając go ze łzami, aby ją zabrał, jednak bezskutecznie.
Oddział naszych wyszedł z Kijowa do Brodów. Dnia 8 listopada zostali rozbici przez Ukraińców. Dostałyśmy wiadomość, że są ranni. Parę peowiaczek, które ukończyły kurs sanitarny, wezwano do Brodów. (Pracowałam wówczas z śp. ob. Basińskim i ob. Sarankiewiczem w redakcji „Orła Białego”).
U nas zapanowała pustka i przygnębienie. Petlura zajął Kijów i na mocy układu z Komendą Naczelną pozwolił młodzieży uczącej się na swobodny przejazd przez teren Ukrainy. Korzystając z tego, wiele z nas wyjechało do kraju. Dnia 27 grudnia z kartą służbową, podpisaną przez ob. Bieniewskiego, wyjechałam z ob. ob. Strederównymi i ob. Laspolskim i Wędziagolskim jako kurierka Oddziału II Sztabu Naczelnego Dowództwa do Warszawy.
Garść wspomnień, które skreśliłam o pracy niepodległościowej w Kijowie jest słabym odbiciem drogich nam czasów. Ubiegłe lata zatarły mnóstwo szczegółów i bezpośrednie wrażenia tych chwil. Jednakże, patrząc dziś, z odległości dziesięciolecia, w przeszłość, która świetlaną smugą przeszła przez nasze życie, stwierdzić należy, że peowiaczki kijowskie spełniły swój obowiązek wobec ojczyzny.
Dotyczy to zarówno tych, które legły w nierównej walce, jak Wanda Langiertówna, Janina Latałłówna, Ela Sikorska, Dziunia Goszczycka, Burdonówna i Nata Iżykiewiczówna i inne, jak i tych, które po uprzedniej pracy w POW kijowskiej pełniły do końca służbę kurierską bądź inną dla utrwalenia bytu odrodzonej Polski.