Polski film historią stoi!

opublikowano: 2012-05-12, 23:53
wolna licencja
Chce mi się krzyczeć z radości. Być może szczęście mają ci, których nie spotkałem na swojej drodze, bo zapewne byliby wycałowani. Co jest powodem mojej euforii? Wreszcie widzę historię taką, jakiej bym chciał. Historię ludzi i o ludziach. Gdzie ją dostrzegłem? Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
reklama
Logo 37. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni już od kilku lat skutecznie przekonuje, że polskie kino nie tylko „Wyjazdami integracyjnymi” stoi, a już na pewno nie musimy po każdej wizycie na rodzimym filmie odczuwać „Kac Wawy”. Komercyjna żenada może być co najwyżej odpowiedzią dla tych, którzy usilnie starają się przekonać, że dobra kinematografia może funkcjonować bez dotacji państwowych. Im zdecydowanie polecam dalsze wzdychanie „Och, Karol” przeplatane przegryzaniem „Ciacha” i to najlepiej w „Weekend”. Dla rozsądniej myślących mam dobrą wiadomość – z polskim kinem jest coraz lepiej.

Czy jest to jednak wystarczająco dobra wiadomość, by zachwycać się nią na portalu historycznym? Wszak mógłbym się spokojnie egzaltować w zaciszu domowym i zatruwać życie najbliższej rodzinie... Jest wszakże jeszcze jedna radosna nowina, którą gdyńskie mewy przyniosły nad moją zaspaną głowę. Tegoroczny festiwal był w istocie tryumfem kina historycznego. Historia kipiała z ekranu i zasypana została nagrodami. I nie mówię tu tylko o przewidywalnym zwycięstwie „W ciemności” Agnieszki Holland. To, że tegoroczny kandydat do Oskara jest może jednym z najlepszych polskich dzieł kinematografii, wiadomo nie od dziś, a Złote Lwy tylko to potwierdziły. Kiedy jednak widzę, że jury doceniło także film „Obława” Marcina Krzyształowicza, rzutem na taśmę udało się pokazać „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, a uznanie krytyków zdobył film „Sekret” Przemysława Wojcieszka, to moje historyczne serce rośnie w zachwycie.

Większość z tych produkcji wejdzie dopiero na ekrany, ale recenzje pierwszych widzów są entuzjastyczne. Dają pewność, że kiedy wspomniane produkcje pokazane zostaną szerokiej publiczności, to nie będziemy musieli wychodzić z kina pełni zażenowania. Cieszy to tym bardziej, że są to filmy dotykające historii i próbujące opowiedzieć ją językiem kamery. I choć polska kinematografia już nas powoli przyzwyczajała, że sięganie do przeszłości może się kończyć pseudosienkiewiczowską telenowelowatą opowieścią „ku pokrzepieniu znudzonych serc”, która swój sukces budowała na gimnazjalno-licealnych masach zaganianych do sal kinowych, to w ostatnich latach widać wyraźny odwrót od tej smutnej tendencji. Co prawda może polegniemy czasem w trójwymiarowej „Bitwie warszawskiej”, ale za chwilę dostaniemy wspaniałą „Różę”, która pokaże, że o historii da się jeszcze poważnie rozmawiać.

reklama

Polskie kino przestało mówić o przeszłości wyłącznie za pomocą adaptacji kolejnych lektur. Tworzenie ekranowych bryków dla licealistów zaczęło przecież nudzić samych widzów. Jak długo można było dyskutować o dziejach, używając języka sprzed ponad 100 lat? Na szczęście polscy twórcy znaleźli sposób mówienia o historii, który nie jest oderwany od współczesności. O dziejach nie opowiada się dla samej opowieści, lecz są one pretekstem do dyskusji o człowieku i jego miejscu w świecie.

Wstyd zarazem przyznać, że to filmowcy, a nie sędziwi historycy, odkryli historię na nowo. Nie jest ona już tylko baśnią, zaprzeszłym mitem, który tłucze się na pamięć w imię wyższych idei, których i tak nikt do końca nie rozumie. Nie odrywa się jej od człowieka, lecz pokazuje to kim jest, lub chciałby być.

Nagrodzone i docenione filmy to produkcje trudne. Z pewnością znajdą się tacy, którzy odkryją w nich antypolskość, zarzucą twórcom polonofobię lub wynajdą setki innych epitetów. Są to jednak filmy „o czymś”, które – choć czasem obrazoburczo – stawiają nam ważne pytania – nie o nasze dzieje, lecz o nas samych. Może tego właśnie najczęściej brakuje narracji historycznej? W pogoni za naukowością dawno oderwaliśmy ją od człowieka. Z precyzją ewangelicznego siewcy oddzielamy ziarna od plew, wskazując co dobre, a co złe. Tylko czy naprawdę tego potrzebują szarzy odbiorcy historii?

Polskie kino okazało się dojrzalsze od zastępów publicystów, historyków i obrońców przeszłości. Twórcy przywracają historii należne miejsce, które nie znajduje się w salach lekcyjnych, gdzie długie godziny spędza się nad tłuczeniem kolejnych dat. Historia jest w ludziach, o których opowiada – ich troskach, myślach i błędach. Dobrze, że chociaż polska kinematografia wreszcie to zauważyła.

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone