Północna Ściana / Nordwand (reż. Philipp Stölzl) – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2009-10-05, 13:03
wolna licencja
_Kiedy jesteś na dole u podnóża ściany... i spoglądasz do góry, zadajesz sobie pytanie: Jak ktoś się może tam wspiąć? Dlaczego w ogóle ktoś tam chce się wspiąć? Ale kilka godzin później, kiedy stoisz na szczycie, spoglądasz na dół, zapominasz o wszystkim... Z wyjątkiem osoby, której przysięgłeś... że do niej wrócisz._ Takimi słowami w dzienniku przedstawia swoją pasję Toni Kurz, główny bohater przeniesionej na kinowe ekrany historii próby zdobycia w 1936 roku północnej ściany Eigeru, góry-legendy dla wspinaczy.
reklama
Północna ściana
Tytuł oryginalny:
Nordwand
Reżyseria:
Philipp Stölzl
Czas:
121 minut

Wejście na tę pionową ścianę skał i lodu o wysokości 3970 metrów n.p.m. należy do najtrudniejszych. Panują tam niezwykle zmienne warunki pogodowe, które trudno przewidzieć, co wzmaga poczucie zagrożenia, realnie odstrasza a jednocześnie hipnotyzuje, działa uzależniająco, wzywa… Legenda głosi, że olbrzymi ogr żyje na tej górze… i pożera każdego, który zbliży się za bardzo do szczytu.

We wczesnych latach 30-tych zdobywano kolejne wielkie północne ściany Alp. Jednak Eiger wciąż pozostawał dziewiczy (na jego wierzchołek dotarli o wiele wcześniej, bo 11 sierpnia 1858 r., ale ostrzem grani północno-zachodniej, po niemal 9 godzinach wspinaczki Charles Barrington i dwaj przewodnicy Christian Almer i Peter Bohren). Góra była tak trudna i tak niebezpieczna, że pewien wspinacz nazwał ją obsesją wariatów. Północna ściana została uznana za wyzwanie dla samobójców. Mówiło się nawet o całkowitym zakazaniu wstępu na nią dla wspinaczy, których już ponad 60 poniosło śmierć w ekstremalnych warunkach. Zebrała ona śmiertelne żniwo wśród kilku pokoleń młodych śmiałków. I była świadkiem najdramatyczniejszych akcji ratunkowych w Alpach.

Narkotyczna spirala wspinaczki?

Film udanie wyreżyserowany przez Philippa Stölzla (wcześniej kręcił teledyski grup Rammstein i Evanescence, a w 2002 r. zadebiutował filmem Baby) opowiada właśnie o tym rodzaju uzależnieniu, skłonności do wystawiania się na coraz to większe próby, pragnieniu zdobycia szczytu po raz pierwszy. Produkcja dotyka tak istotnych spraw, jak przyjaźń, odwaga, siła ludzkiego ducha, ale także analizuje moralny profil człowieka, który stawia sobie wyraźny cel i uważa go za swoje powołanie, swoją misję, po czym wykonuje go pod pretekstem wyprawy wysokogórskiej. „Nordwand” prowokuje nas do postawienia sobie pytania – czym jest cel wejścia na górę? Czy rzeczywiście jest to dla wspinacza jakieś wzniosłe, niezbywalne i romantyczne zadanie życiowe, od którego zależy cała ludzka wartość? A może dochodzi do tego magia powtarzalności, niemożność wyzwolenia się ze stawiania sobie coraz to nowych wyzwań? Dyletant lekceważąco mógłby określić ten problem, jako narkotyczną spiralę nigdy nie dającą pełnej satysfakcji. Trudno go bowiem zrozumieć, jeśli samemu nie doznało się tej szczególnej przyjemności balansowania w górach na cienkiej linii… między życiem a śmiercią. Joe Simpson, brytyjski alpinista i pisarz („Touching the Void”) powiada w swoim dokumencie „The Beckoning Silence", że wówczas nabierasz zupełnie innej perspektywy postrzegania życia i poczucia że żyjesz {…} Ryzykując tak dużo, nie chodzi o zmęczenie i ból.... Ale ryzykując życiem, stawiając wszystko na jedną kartę, dla marzenia... Dla czegoś, co jest nic nie warte... Nie może być nawet nikomu udowodnione, ale dla czegoś, co daje ten szczególny moment, który znika dopiero po powrocie do doliny... Wspinanie jest zatem zupełnie nielogiczną rzeczą, którą się robi. Nie da się tego wytłumaczyć żadnymi racjonalnymi argumentami. Pewnie właśnie dlatego się to robi....

reklama

Na krawędzi przepaści... Realizm?

Dość powiedzieć, że to „wyjściowe” zagadnienie zostało trafnie ujęte w filmie – w grze aktorów, dialogach, wreszcie w zapierających dech w piersiach zdjęciach, pełnych realizmu piekielnej udręki, które potrafią wzruszyć i momentami wzbudzić odczucie stania na krawędzi przepaści. Wykreowany na bazie autentycznych wydarzeń dramatyzm zadziwia i jednocześnie trzyma w napięciu, wyjątkowo dobrze odtwarzając niebezpieczeństwo wspinaczki w latach 30. ubiegłego wieku. Hart ducha i umiejętności poparte doświadczeniem musiały dać rękojmię dotarcia na szczyt pozbawionym nowoczesnego ekwipunku wspinaczkowego alpinistom. Skoro już o nich mowa, przedstawmy tę heroiczną czwórkę ludzi aspirujących do osiągnięcia niemożliwego oraz poddajmy ocenie wizję feralnego wejścia na północną ścianę Eigeru zobrazowaną przez reżysera i (aż pięciu!) scenarzystów.

Toni Kurz miał wówczas 23 lata i był świeżo upieczonym przewodnikiem z Bawarii. Wspinał się z przyjacielem i swoim kolegą po fachu, znakomitym młodym wspinaczem skalnym Andreasem Hinterstoisserem. Dołączyli do nich dwaj Austriacy: 27-letni Willi Angerer – najstarszy ze wszystkich, i jego partner Edi Rainer – najbardziej doświadczony, utalentowany poszukiwacz pionierskich dróg i alpinista.

reklama

Powiew propagandy?

Już w odniesieniu do tych informacji możemy zauważyć pewne „korekty” dokonane przez filmowców. Nadały one być może opowieści kolorytu, ale również – niestety – obniżyły poziom jej autentyczności jako tragicznej historycznej przygody, która przecież ma w sobie taki potencjał, że nie trzeba jej na siłę ubarwiać. A tak niemieccy alpiniści z Brygady Górskiej w Berchtesgaden pokazani zostali jednoznacznie pozytywnie (zwłaszcza Toni Kurz, mniej brawurowy od swojego kompana, za to bardziej rozsądny i inteligentny), za to austriacki zespół przedstawiono jako zupełnie niedoświadczony i obarczono go winą za całą tragedię. W ogóle wspinacze z innych krajów tworzą swoiste karykatury, po których od razu można się domyślić, że nie dorównują w żadnym razie dwójce niemieckich śmiałków. Para Austriaków, która zdecydowała się z nimi rywalizować wydaje się niezbyt przygotowana i doświadczona, podążająca wytyczoną drogą głównych bohaterów i wreszcie będąca dla nich jedynie ciężarem i przyczyną porażki. Tak naprawdę sytuacja przedstawiała się o wiele mniej kategorycznie. Zanim dwaj Bawarczycy przybyli na miejsce 6 lipca 1936 r. (a więc tydzień wcześniej) Edi Rainer i Willy Angerer podjęli już próbę wejścia na ścianę, ale na drugi dzień złe warunki pogodowe zmusiły ich do zejścia. W filmie zlekceważono tych wspinaczy akcentując ich arogancję i zuchwałość (reprezentowali oddziały szturmowe NSDAP) w zestawieniu nieporadnością… nawet w przygotowaniu dla siebie posiłku. Nie da się ukryć, że podczas oglądania „Nordwand” wraz z mroźnym wiatrem na północną ścianę Eigeru… dostajemy powiew niemieckiej propagandy, który potrafi mierzić.

O wiele mniej istotne przy tym wydaje się, iż filmowy Toni Kurz bardziej przypomina realnego Hinterstoissera (i na odwrót). Sprawiedliwie wszak dodajmy, że generalnie mamy tu silną obsadę utalentowanych niemieckich, austriackich i szwajcarskich aktorów: Benno Fürmann („Warum Männer nicht zuhören und Frauen schlecht einparken, Joyeux Noël,Wolfsburg”), Florian Lukas („Good Bye, Lenin!”), Johanna Wokalek („Der Baader-Meinhof-Komplex”, „Barfuß”), Simon Schwarz („Silentium”), Georg Friedrich („Tough Enough”), Ulrich Tukur („The Lives of Others”) i Hanspeter Müller-Drossaart („Cannabis”). Wykreowane przez nich postacie świetnie oddają sposób myślenia ludzi owładniętych nieodpartą pokusą wspinaczki...

reklama

„Nic tam na dole nie ma....”

Fabuła filmu nie jest zbyt skomplikowana i nabiera znaczenia wraz z nadejściem oczekiwanego przez wszystkich dnia – 18 lipca 1936 r. o godz. 2:10 młodzi i ambitni niemieccy alpiniści wyruszyli na najtrudniejszą wyprawę swego życia. Niedługo później ich śladami zaczęli kroczyć Austriacy, natomiast Francuzi i Włosi nie odważyli się na wspinaczkę. Znamienna jest scena, w której szybko posuwający się naprzód wspinacze są obserwowani z doliny przez grupę przedstawicieli niemieckich władz, mediów, śmietanki towarzyskiej, ale i zaciekawionych turystów. Wszystkich ogarnęło podekscytowanie (włącznie z głównymi bohaterami), jak gdyby wpływający na psychikę wielki entuzjazm pełen nadziei miał dopomóc wyzbyć się strachu. Chwila spokoju się skończyła, ostatnia trudność Alp jest atakowana – zaanonsowano nam ustami dziennikarza-oportunisty, dla którego liczyła się jedynie sensacja i dobra propaganda. Odtąd akcja przyspiesza, aby w swej drugiej, o wiele lepszej połowie film mógł nieoczekiwanie „złapać widza za gardło”.

O godz. 13:15 wspinacze dotarli na wysokość 2823 metrów, gdzie na drodze do przepastnej ściany skalnej „Rote Fluh” zatrzymała ich pierwsza poważna przeszkoda. Ujrzeli wówczas 15-metrową, niewiarygodnie gładką, niemal wypolerowaną płytę skalną. Nie chcieli jednak wycofywać się i szukać dogodniejszej drogi… postanowili zaryzykować. Osobą, która zdecydowała się wytyczyć ten pionierski szlak był Hinterstoisser, wciąż uważany za jednego z najlepszych alpinistów lat 30-tych XX w. Wspiął się występami skalnymi, wbił hak i wpiął się liną, a następnie z pomocą asekurujących go towarzyszy pokonał trawersem te bardzo gładkie płyty, poniżej których była tylko 700 metrowa otchłań… Dzięki temu pozostali, mając linę poręczową w ścianie, mogli przejść jeden po drugim. To było wiekopomne – skonstatował przyglądający się wyprawie dziennikarz (mający farsowną skłonność do ujmowania rzeczy hasłowymi skrótami), i rzeczywiście, segment ten przeszedł do historii jako „Przecięcie Hinterstoissera”. Rywalizujący ze sobą do tej pory wspinacze postanowili działać razem, nie spodziewali się jednak natknąć na coś trudniejszego niż to. Wszystko włącznie z piękną, słoneczną pogodą zapowiadało pomyślne dotarcie na upragniony szczyt – Darum, da is nah Berlin – jak beztrosko wierzyli. Niedługo później, po prześlizgnięciu się na czoło pierwszego pola lodowego, kiedy Edi Rainer widząc, że stan rannego w głowę Willy’ego Angerera się pogarsza, próbował wyperswadować mu dalszą wspinaczkę, ten zdenerwowany odparł: Muszę się tam wspiąć! Nic tam na dole nie ma. Nic! Tylko tam na górze. Tam jest wszystko! Wewnętrzny konflikt bohaterów, z których żaden nie chciał za nic odpuścić, tylko spotęguje dramatyzm sytuacji, w jakiej się znajdą.

reklama

Nie wypada zdradzać dalszych szczegółów ekranizacji tego tragicznego wejścia na północną ścianę Eigeru w 1936 r. Niestety powoduje to niemożność rozpatrzenia części fikcyjnych scen, niektórych wątków nie zaistniałych w rzeczywistości, lub przedstawionych w odmienny od faktycznego sposób. Sam fakt, że sceny wspinaczkowe nie były kręcone na Eigerze, ale w Austrii (m.in. w masywie Dachsteinu) może budzić powątpiewanie co do dbałości twórców o realizm i wiarygodność. Na przykład zupełnie lekceważąco i z pewną dozą sarkazmu potraktowano szwajcarską ekipę ratunkową. A przecież byli to doświadczeni i odważni ludzie, znający nie gorzej góry od naszych wspinaczy! Kiedy przybyli na miejsce tragedii, niewiele mogli zdziałać w tak arcytrudnych warunkach, w samym środku śnieżnej burzy. Gdyby postanowili się mimo wszystko wspinać na ratunek, prawdopodobnie tego dnia góra pochłonęłaby więcej ofiar.

reklama

Słowem podsumowania

Trudno więc traktować „Nordwand” jako drobiazgową rekonstrukcję wyprawy, tym bardziej że wpleciono tu dwa, nierówne zresztą wątki poboczne, co wcale nie nadało filmowi rozmachu, a wręcz lekko obniżyło jego – i tak wysoki – potencjał łączący w genialny sposób pasję z przygodą. Prostolinijność konstrukcji scen i dialogów, jak i mnóstwo innych symplifikacji z kontrastami osobowości na czele, rekompensują znakomite, a co ważniejsze przekonujące zdjęcia. Zgadzam się w pełni z celną uwagą podaną na filmwebie : Momenty, gdy powyżej 3000 metrów wspinacze zmagają się ze śniegiem, zimnem i walczą niemal o każdy krok na oblodzonej skale, śledzi się z zainteresowaniem, napięciem. I to właśnie te poszczególne, pojedyncze sceny zapamiętuje się najbardziej, ten szalony wysiłek, determinację uczestników wyprawy. Nie odczuwa się zanadto dodatkowych efektów specjalnych, co dodatkowo urealnia całą historię walki o przetrwanie. Tym niemniej można już kontestować ciągłe „wahanie się” kamery, kręcenie ujęć „z ręki” (i to nie tylko w scenach wspinaczkowych), jak gdyby chciano sztucznie nadać akcji walorów niepokoju i zestawić z formą paradokumentu. Ponadto ujęcia zwykle trwają niewiele ponad 2 sekundy, jak gdyby oportunistyczna maniera nowoczesnego, szybko rozgrywającego się kina miała tu wpływ decydujący na formę ich edycji. Starano się, aby odbiór „Nordwand” był w pewnej mierze uniwersalny, dlatego poza dramatem rozgrywającym się na tle nazistowskich uwarunkowań (incydentalnych w swoim kontekście), mamy opowieść o wielkiej, momentami zabawnej, później zaś mrożącej krew w żyłach przygodzie, podszytej niespełnionymi ambicjami i nieszczęśliwą miłością. Zadowalający i warty polecenia kolaż, zachwycający pięknem i niebezpieczeństwem góry, która okazała się być ostatecznym testem wytrzymałości zarówno dla utrudzonych wspinaczy jak i zaabsorbowanego dalszą ich akcją widza.

Szkoda, że ów podkręcony do granic możliwości dramatyzm, potworny, agonalny wysiłek alpinistów gdzieś nagle znika i rozmywa się w epilogu, a po filmie zamiast przeżywać wciąż w myślach tragiczne losy bohaterów, odczuwamy raczej uspokojenie, wyciszenie i godzimy się (jak ukochana Toniego Kurza) z zaistniałą sytuacją. Na przekór licznym wytknięciom i niedoróbkom, których gros oszczędziłem uwadze czytelnika, ze względu na imponujące kadry wyrażające szorstki i niepokojący romantyzm gór, a przede wszystkim piękne i przejmujące oddanie ludzkiej pasji rekomenduję „Nordwand” jako jeden z najlepszych filmów o wspinaczce, jakie kiedykolwiek powstały.

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki

reklama
Komentarze
o autorze
Michał Świętoniowski
Studiuje historię w Instytucie Historii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Absolwent L.O. nr. 1 im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie. Skarbnik Studenckiego Koła Naukowego „Historikon” – Sekcji Studenckiej PTH Oddział w Olsztynie. W kręgu zainteresowań badawczych znajduje się historia Warmii w I Rzeczpospolitej, historia drukarstwa oraz edytorstwo źródeł historycznych z tego okresu.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone