[Polityka historyczna] Zbigniew Gluza: konsensus jest warunkiem rozsądnej polityki historycznej
Zobacz wszystkie głosy opublikowane w dyskusji nt. polskiej polityki historycznej
Tomasz Leszkowicz: W 2008 r. w „Karcie” pisał Pan o polskiej polityce historycznej, jej stanie i wyzwaniach. Czy od tego czasu wiele się zmieniło?
Zbigniew Gluza: Zająłem się wtedy polityką historyczną („Karta” 54), by nie tylko wyodrębnić ją z bieżącej polityki państwa, ale wprost przeciwstawić tej, która była prowadzona przez poprzednie 18 lat. I choć po okresie 2005–07 nie była już ona w pierwszej linii walki o władzę, sprowadzona została znów do błahej, w istocie fasadowej roli. Otwarto wprawdzie kolejne muzea narracyjne, przedstawiające fragmenty historii Polski, ale – niezależnie od ich jakości – nie zastąpią one polityki formułowanej całościowo. Nie odbyła się dotąd żadna generalna dyskusja o potrzebach tego obszaru życia publicznego, która odnosiłaby się do celów społecznych związanych z przeszłością, a nie jedynie – doraźnej polityki.
Uzasadniając tamto przedsięwzięcie, pisałem: „Polska potrzebuje polityki historycznej wewnętrznej i zagranicznej; obie powinny być ściśle z sobą związane. Potrzebujemy takiej polityki historycznej, co do której uzyskać można szeroki konsensus polityczny i społeczny. (…) Powinna w sposób świadomy kształtować polską tożsamość narodową – wpływając na edukację szkolną i ogólnospołeczną, a także określając priorytety państwa co do kalendarza rocznic i obchodów w wymiarze wewnętrznym i międzynarodowym. Polityka historyczna powinna służyć patriotyzmowi dojrzałemu, który wyrasta z polskich dokonań, a równocześnie uwzględnia doświadczenie niechlubnych kart naszych dziejów. Polityka ta nie powinna zakładać wywyższania Polski ponad inne kraje i społeczeństwa, a jako stałą zasadę przyjąć – równoprawne porozumiewanie się z nimi”.
Lata 2008–15 potwierdziły, jak ważne są oba te wymiary. W polityce wewnętrznej – stosunek do przeszłości głównych partii utrwalił polaryzację społeczną, jako że symboliczny kształt konfliktu wywiedziony został z historii; gdyby wobec kwestii pamięci dokonał się jakikolwiek konsensus, ich ideologizacja nie miałaby aż tak niszczących skutków. W planie międzynarodowym – nie udało się zmierzyć z żadną z pozostałości dawnych sporów z narodami sąsiedzkimi. Kilka działań poprawiło wizerunek Polski za granicą: Święto Wolności (z Obamą), akcentujące polski wkład w obalenie komunizmu; Muzeum Polin, dowodzące, że nie jesteśmy ostoją antysemityzmu.
T.L.: Czy nasza polityka historyczna (a może polityki historyczne?) po 1989 r. była skuteczna i dobrze prowadzona?
Z.G.: No, właśnie – czy ona w ogóle była? Jestem przekonany, że w latach 2005–07 mieliśmy do czynienia jedynie z jej pozorami. To, co wtedy zapowiedziano pod tym hasłem – było zaledwie użytecznym narzędziem. Polityka ta była „historyczna” nie jako „odniesiona do przeszłości, wyprowadzona z zaniedbań wobec niej”, ale – „wykorzystująca historię dla doraźnych celów władzy”. A o okresach przed 2004 i po 2007 w ogóle nie warto mówić – zbiór przypadkowych haseł, chaotycznych realizacji. Uważam, że zawiniła cała scena polityczna, niegotowa nawet na debatę o swoich zadaniach w tej sferze. A okres 2004–07 można docenić w jednym: przywrócił zmysł historyczny Polaków.
W ćwierćwieczu III RP nie była ani przez chwilę realizowana dojrzała, konsekwentna polityka historyczna. Odnoszono się do przeszłości w różny sposób, udawały się pojedyncze realizacje, nie było w tym jednak reguły czy systematyczności. Czasem efekt bywa dziwaczny, jak w przypadku przywrócenia pamięci o „żołnierzach wyklętych”, co oznaczało akt sprawiedliwości, a opinia publiczna w Polsce traktuje ich teraz jak sztandar radykalnej prawicy w walce o współczesne wpływy. To bardzo gorzki sukces opiniotwórczy.
Mieści się w tym ćwierćwieczu sprawa specjalnej wagi, która jest miarą wrażliwości kraju po odzyskaniu niepodległego bytu. Imienna dokumentacja polskich obywateli, prześladowanych przez oba państwa totalitarne, które zmiażdżyły Polskę. Co najmniej 12 milionów (11 – III Rzesza, 1 – ZSRR) represjonowanych z 35-milionowej populacji II RP to w większości do dzisiaj ludzie anonimowi. Nawet w przybliżeniu do miliona nie wiemy, ilu z nich to ofiary śmiertelne. Inicjowane przez ruch pozarządowy programy dokumentacyjne, które obecnie w pełni nadzorowane są przez IPN, opisują los około 4 milionów, czyli w najlepszym razie co trzeciej osoby. Można by zrobić dużo więcej, gdyby taki był priorytet państwa, ale w żadnej partii tego nie rozumiano.
T.L.: Od jakich działań w potencjalnie nowo formułowanej polskiej polityce historycznej powinniśmy zacząć? Co doradziłby Pan Andrzejowi Dudzie?
Z.G.: Przede wszystkim – sformułujmy wreszcie polską politykę historyczną! Wewnętrzną i zagraniczną. Spierajmy się o nią, bo tu nic nie przyjdzie łatwo, ale formułujmy – razem. Przedstawiciele wszystkich ugrupowań politycznych, historycy, działacze społeczni, praktycy Pamięci. Byłoby wielką zasługą nowego prezydenta, gdyby po raz pierwszy w III RP stworzył warunki do takiej debaty i gdyby jego misja uwzględniała potem jej wyniki. To byłby mocny dowód pracy dla przywrócenia polskiej wspólnoty, którą Andrzej Duda zapowiedział jako zwycięzca wyborów.
Polska tożsamość nie dzieli się między zwalczające się plemiona polityczne. Cieszyłby powrót do jej uniwersalnego wymiaru. Na początku może to być rodzaj marszu przez pole minowe – fałszywy krok i wylatuje się w powietrze. Myślę, że wielu ludzi spoza politycznego otoczenia Andrzeja Dudy jednak przyjęłoby zaproszenie do organizowanej przezeń debaty, uznając to za obowiązek wobec Rzeczpospolitej. Tyle że każde poważne nadużycie wobec nich oznaczałoby klęskę – tak płytka będzie zapewne ta warstwa wzajemnego zaufania. Niemniej próbę warto podjąć.
Pierwsza połowa kadencji Prezydenta przebiegać będzie w 100. rocznicę I wojny światowej. Wiemy (Polski wir I wojny, 2014), że to okres konstytutywny dla Niepodległej – apeluję zatem, by Prezydent pomógł w przywróceniu polskiej świadomości zbiorowej tego kluczowego etapu, by Polacy lepiej zrozumieli, z czego wyrastają. W nowo formułowanej polityce powinno się też znaleźć miejsce na taką aktywność wewnętrzną i zagraniczną, by imienna dokumentacja represji II wojny dokonywana była na znacznie większą skalę – tak, aby na swoje pytania otrzymały odpowiedzi także rodziny „katyńskie”, „wołyńskie” czy „ponarskie”, których bliscy pozostają „bezimienni”.
Akcja: „Jaka powinna być polska polityka historyczna?”
T.L.: Czy możliwy jest konsensus różnych środowisk politycznych wokół polskiej polityki historycznej? Jak mógłby wyglądać?
Z.G.: Skoro całą polaryzację polityczną i społeczną w Polsce uważam za wywołaną sztucznie, niemającą realnych podstaw, to konsensus oczywiście uznaję za możliwy. Chociaż po ostatniej dekadzie – bardzo trudny, za sprawą zacietrzewienia wielu przedstawicieli polityki i mediów. Sądzę jednak, że tak jak stosunek do przeszłości wpłynął na ustanowienie tej wrogości, tak teraz – przy niemałym wysiłku na tę rzecz – praca nad historią mogłaby jednać. W imię czegoś najważniejszego – obok języka i miejsca na ziemi – co jest wspólne.
Najwyższa pora, by historię oddzielić od bieżącej polityki. Ta ostatnia mieli się w młynach krótkoterminowych, pierwsza ma znaczenie fundamentalne. Jednak pierwsza zależna jest od drugiej i – jak dotąd – nie znalazł się w Polsce nikt, kto by drugą postawił w służbie pierwszej. Trzeba by tu rezygnacji z partykularyzmu, a to i w polskiej polityce, i w mediach postawa, która jakoś nie wydobywa się na pierwszy plan.
Konsensus jest w istocie warunkiem rozsądnej polityki historycznej. Za jej zadanie uważam bowiem łagodzenie konfliktów przenoszonych z przeszłości, a nie ich zaostrzanie. Polityka historyczna ma zatem cel odwrotny od polityki – uspokajać ma tam, gdzie bieżąca chciałaby rozwibrować.
T.L.: We wspomnianym tekście z 2008 r. zwracał Pan uwagę na potrzebę aktywnego działania w polityce historycznej na rzecz „dogadania się” z naszymi sąsiadami. Czy polityka historyczna może służyć stosunkom dobrosąsiedzkim? A może jest tylko potencjalnym polem konfliktu?
Z.G.: Ciągle spotkamy się w KARCIE z opinią, że w relacjach między narodami nie należy wracać do konfliktowej przeszłości, bo to jedynie zwiększa napięcia. Biorąca się z takich założeń praktyka trwa do dzisiaj w dyplomacji, pokutuje w mediach. A jest to koncept całkowicie mylny. W wymiarze długotrwałych procesów staje się jasne, że zmilczenie dawnego zła potęguje zło współczesne, dając podstawę jego recydywy (jak w Rosji). Dlatego tak ważne jest mierzenie się z pozostałymi jeszcze tematami tabu – wypowiedzenie dawnych krzywd osłabi współczesne konflikty.
Ostatnia dekada dialogu polsko-żydowskiego jest tego dobrym przykładem. Konieczne było w Polsce przełamanie niepisanej zmowy milczenia na temat stosunku do Żydów w latach 30. i 40., by zaczął się proces marginalizacji epigonów antysemityzmu. Jednak w stosunku do Ukraińców czy Litwinów – by wymienić największe zaniedbania – polska polityka historyczna nie odnotowała najmniejszych sukcesów. Powód jest prosty: nie było jej.