[Polityka historyczna] Polityka pamięci, polityka historyczna nowego prezydenta? Głos w dyskusji
Zobacz wszystkie głosy opublikowane w dyskusji nt. polskiej polityki historycznej
Musze przyznać, że zgrzytam zębami gdy tylko słyszę ten termin. Uważam go nie tylko za wysoce szkodliwy, ale również za ukazujący pewne dogłębne nieporozumienia, jeśli chodzi o istotę problemu.
Historia jest nauką – dążącą do możliwie jak najdalszej obiektywizacji rzeczywistości i ukazania jej w pełnej złożoności i kompleksowości. Powinna być nauką niezależną, opierająca się na metodzie naukowej i dążącą do prawdy we wszystkich przypadkach. Jako taka nie może być przedmiotem polityki – musi być suwerenna i bezkompromisowa. Słysząc „polityka historyczna” widzę przed oczami posiedzenie Biura Politycznego na którym decyduje się, który fakt historyczny jest prawdziwy (rewolucja październikowa), a który nie (Katyń). To są standardy państw totalitarnych.
Zobacz też:
- Czym jest polityka historyczna i do czego służy?
- Panie Prezydencie, co z tą historią?
- Ile historii w historii?
Normalne, demokratyczne państwa prowadzą politykę pamięci. Pocieszam się, że być może osoby mówiące o „polityce historycznej” myślą tak naprawdę właśnie o „polityce pamięci”, mylą tylko pojęcia. A przecież różnica jest zasadnicza – pamięć (w odróżnieniu od historii) nie jest prawdziwa albo fałszywa, słuszna albo niesłuszna, dobra albo zła. I co najważniejsze – pamięci jest wiele. Niektóre z nich są – pod kątem naszych dzisiejszych standardów – naprawdę trudne (duża część Niemców wspominała III Rzeszę pozytywnie, bo po prostu dobrze im się wtedy żyło; w mniejszej skali ten problem dotyka także PRL-u), są też te mniej kontrowersyjne. I bardzo często kolidują one ze sobą, wchodzą we wzajemne starcia i napięcia. I tu pojawia się rola państwa oraz jego organów wykonawczych. W tym prezydenta.
Moim zdaniem, poprzez politykę pamięci państwo powinno:
- pozwalać pokojowo koegzystować różnym pamięciom i dążyć do ograniczania tarć i napięć między nimi;
- dążyć do ograniczania napięć także między pamięciami a historią;
- wspierać i promować pamięci stojące w zgodzie z systemem wartości przyjętym przez dany ustrój państwowy, ale z pełnym poszanowaniem dla pamięci odmiennych;
- dążyć do stworzenia możliwie inkluzywnej i szerokiej wspólnoty narodowej;
Oczywiście, poza pielęgnowaniem i doglądaniem, pewna doza oceny moralnej ze strony państwa jest niezbędna. Rzeczy hańbiące należy określać w przestrzeni publicznej mianem rzeczy hańbiącej. Ale nie może to być nigdy i pod żadnym pozorem preteksty do stosowania odpowiedzialności zbiorowej i wykluczania ludzi ze wspólnoty narodowej. Taką politykę od samego zarania III RP stosuje się wobec osób, które aktywnie działały w obrębie PRL-owskiego aparatu państwowego i z państwem tym się utożsamiały. Taka dyskryminacyjna polityka wyrządziła już ogromne szkody i jej kontynuacja przez obecnego prezydenta będzie wielką porażką. Z kolei przez „wspólnotę narodową” rozumiem wspólnotę inkluzywną, która dąży do włączenia jak najszerszych grup ludności w swoje szeregi.
Polityka pamięci nie może być też narzędziem gry politycznej. To znaczy – nie powinno się jej do tego używać ostentacyjnie, bo w pewnym stopniu wszystkie ekipy polityczne z niej w ten sposób korzystają.
Co poza tym? Na pewno trzeba się wyzbyć utopii o „pamięci narodowej”, pamięci monopolistycznej i jedynej słusznej. Powinniśmy dążyć do stworzenia społeczeństwa wielo-pamięciowego, które będzie szanowało swoje różnice i odmienności. Jednocześnie musi być to uzupełniane i podpierane wiedzą historyczną, ale rolą państwa jest zrobienie tego tak, aby ataki historii na pamięć nie były napastliwe i nie sprawiały wrażenia zagrożenia dla pamięci. Oczywiście, historia musi być bezkompromisowa w dążeniu do prawdy. Ale środki, jakich do tego będzie używać, muszą być wyważone i dostosowane do potrzeb społecznych.
Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak zunifikowana „pamięć narodowa”, chociaż mogą istnieć jej elementy. Ale elementy pamięci narodowej nie są czymś nadanym – są czymś, co trzeba wypracować na przestrzeni lat. My nie mamy niestety żadnego takiego wydarzenia. Najbliższa temu wydaje się być data 11 listopada, ale na pewno nie stanowi ona jeszcze elementu „pamięci narodowej”, ponieważ 1) jest interpretowana w skrajnie odmienny sposób przez różne środowiska 2) wykorzystywana jest politycznie. Wydarzenia takie jak uchwalenie Konstytucji 3 Maja są w ogóle marnymi kandydatami - to nie było obalenie Bastylii przez lud, tylko konstrukt garstki szlachty, która była zupełnie odseparowana od reszty społeczeństwa polskiego. Porównajmy to sobie z Rewolucją Francuską albo Rewolucją Amerykańską. Nie wiem czy uda się nam podciągnąć 11 listopada na taki poziom, ale na pewno będzie to trudne i będzie wymagało czasu.
Pozostaje jedynie kwestia polityki pamięci na użytek zewnętrzny i międzynarodowy. Z całą pewnością należy zdecydowanie walczyć z kłamliwymi i nieprawdziwymi twierdzeniami o „polskich obozach zagłady” i podchodzić spokojnie i rzeczowo do faktów prawdziwych, takich jak zbrodnia w Jedwabnem. Nie histerycznie, ponieważ żaden spisek dążący do oczernienia Polski na świecie nam po prostu nie grozi. Problemem są pojedyncze gafy i ignorancja pojedynczych, znaczących polityków.
Jak podchodzić do czarnych kart naszej historii, do momentów trudnych i wstydliwych? Trochę ich mamy, tak jak każdy kraj. Czy należy w dumie swej zamiatać je pod dywan, czy też być wzorcem moralnym dla innych narodów, który zakłada worek pokutny i bije się w piersi?
Na pewno nie należy się z tymi rzeczami obnosić, ponieważ nie czyni tego żaden kraj i wcale wielkiej chwały to Polsce nie przynosi. Ale jeżeli będziemy te problemy negować i w ogóle omijać (jak chce część prawicy) to one prędzej czy później wybuchną i to ze zdwojoną siłą. Tak było w przypadku polskiego antysemityzmu – wstydliwa zasłona milczenia została brutalnie rozdarta przez świetne, ale kontrowersyjne publikacje Jana Tomasza Grossa. Sposób w jaki się to jednak dokonało był straszny i karczemna awantura oraz trwały podział w społeczeństwie polskim mogą być czymś, czego nie zaleczymy przez dekady.
Trzeba stawiać trzy kroki do przodu i jeden do tyłu. Akcentować ilość Polaków „Sprawiedliwych wśród narodów świata” oraz przypadki polskiego bohaterstwa – i zaraz potem napomknąć, że ekscesy antysemickie tez się zdarzały. Nie dawać tego na pierwszy plan, ale tez się nie wypierać. Powoli wprowadzać to do polskiej świadomości i pozwolić się oswoić.
Co jeśli tego nie zrobimy? Sprawa i tak wybuchnie. Podobnie było z odpowiedzialnością Niemców za nazizm czy Francuzów za Vichy. Pierwsze pokolenie Niemców po wojnie wstydliwie milczało na temat swojej przeszłości, ale tylko do czasu gdy dorosły ich dzieci, które w latach 60. w organizowanych przez siebie demonstracjach zaczęły wychodzić na ulice i domagać się prawdy o przeszłości rodziców.
Nasze winy są po wielokroć mniejsze od win Niemców. Ale też istnieją, tak jak u wszystkich narodów. Na świecie coraz więcej się mówi o tym, że średniowieczny feudalizm był ustrojem pod wieloma względami niewolniczym a więc zbrodniczym. Takie są bieżące trendy w historiografii, która naświetla też rzeczy, które wcześniej bywały na drugim planie. Czy będziemy musieli kiedyś przepraszać za I RP i wyzysk chłopów? Wiele wskazuje na to, że tak. Od nas zależy jednak, czy wyskoczymy pierwsi jak Filip z konopi albo zostaniemy z tyłu, jako czarne owce. A może stopniowymi, umiarkowanymi krokami zaczniemy patrzeć krytycznie na swoją historię, łącząc usprawiedliwioną dumę z bycia Polakami z umiejętnością uderzenia się w piersi za krzywdy, jakie dokonaliśmy? Czy jedno wyklucza drugie?
Na razie nie musimy patrzeć aż tak daleko – bieżące problemy są o wiele bardziej przyziemne. Ale dobrze by było, gdyby Andrzej Duda przetarł szlak na przyszłość.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz