Pokolenie III RP
Nie mam dobrego zdania o własnym pokoleniu. Dlaczego miałbym je mieć? W swej masie jest tak samo głupie, jak każde inne, na co niewielki, niestety, wpływ ma upowszechnianie się wyższego wykształcenia. Ba, jest chyba nawet głupsze, bo pozbawione jakichkolwiek autorytetów, a zamiast tego potwornie zarozumiałe - o panującym w nim „kulcie głupoty” kiedyś już pisałem. Pokolenie to jest na domiar złego rozbite, podzielone na nieutrzymujące ze sobą łączności grupy, które nie czują żadnej ze sobą jedności. Jest to nade wszystko pokolenie nie posiadające wartości. A może należałoby rzec, że pozbawione jest wartości wspólnych, bowiem większość z jego członków w coś na ogół wierzy: czasem w Boga i naukę Jana Pawła II, a czasem (jak w komedii „Pogoda na jutro”) w szmal, czat i listę wyborczą numer X. Jedni chcą w życiu zmieniać świat, a drudzy (przywołując tym razem film, „Chłopaki nie płaczą”) „jarać blanty”. Nawet młoda (studiująca jeszcze) inteligencja nie posiada chociażby spójnego, znanego wszystkim kanonu lektur, do którego można by się swobodnie odwoływać w rozmowach, dyskusjach i polemikach. Być może należałoby uznać, że pokolenie to jako całość w ogóle nie istnieje, a dokonywanie jego uogólniającej charakterystyki pozbawione jest sensu, postanowiłem jednak zaryzykować. Pewnym jest natomiast, że mityczna „generacja JPII” jest co najwyżej swego rodzaju subkulturą, papież-Polak nie jest bowiem w żadnym wypadku spoiwem łączącym ogół mych rówieśników.
„Młodzi są nadzieją naszej ojczyzny” mówi się często. Ale cóż to za nadzieja?! Ci młodzi w większości myślą o wyjeździe na Zachód, o Polsce mówią tylko jako o „tym nienormalnym kraju”, a polityką się nie interesują, bo nie wiedzą po co. Myślenie w kategoriach społeczeństwa i państwa jest im obce i na niczym im w tym względzie nie zależy. Są tak dalece zobojętniali i zniechęceni do prowadzenia w swym imieniu jakichkolwiek akcji, że nawet studenci, ta najbardziej aktywna w normalnych warunkach grupa społeczna, nie byli w stanie upomnieć się o swoje prawa, gdy minister Belka zmniejszał im ulgi na przejazdy państwowymi środkami komunikacji. Górnicy, lekarze, pielęgniarki, nauczyciele i inni stają od czasu do czasu do walki o swe przywileje i zarobki. A studenci? Ograniczyli się do organizacji juwenaliów, zaś działaczom obchodzącego niedawno jubileusz NZS-u nie przychodzi do głowy choćby głośniejsze upomnienie się o wyższe stypendia. Studenci na ulicach? Chyba tylko wracający z kolejnej imprezy.
Sprzeciw wobec nominowania Romana Giertycha na ministra edukacji zdaje się przeczyć powyższym stwierdzeniom. Oto okazuje się, że polityka nie jest temu pokoleniu obojętna i jest ono gotowe na dość szeroko zakrojone (przynajmniej jak na polską rzeczywistość) protesty. Dlaczego tak się stało? Co takiego jest w przewodniczącym LPR-u, że nieskora do działania i indyferentna politycznie młodzież nagle postanowiła się tak głośno i zdecydowanie wypowiedzieć?
Moje pokolenie ma cechę, o której wcześniej nie wspomniałem, a bez zauważenia której nie da się, jak sądzę, odpowiedzieć na postawione wyżej pytanie. Młodych przyzwyczajono, że nikt się nimi nie zajmuje, nikt im nie pomaga i ze wszystkim muszą sobie radzić sami, począwszy od zdobywania pieniędzy na studia, a skończywszy na edukacji seksualnej (którą, nawiasem mówiąc, zaczyna się często we wczesnej podstawówce, czego polska prawica nie chce zauważyć). System ten nazywa się ponoć kapitalizmem i liberalizmem. Młodzież pogodziła się z nimi w dużej części i tak jak państwo odwróciło się do niej plecami, tak i ona pokazała państwu środkowy palec, mówiąc rządzącym „dajcie nam spokój”. Od kilkunastu lat władza nie wychowuje, nie steruje sumieniami i nie zagląda do łóżek, a przynajmniej robi to dość dyskretnie. Pojawił się jednak człowiek, który postanowił ten stan rzeczy zmienić i powiedział otwarcie: „Ja Wam pokażę prawdziwe wartości. Powiem Wam, w co macie wierzyć. Nauczę, jak być dobrym Polakiem”. Odpowiedź była jednoznaczna: „Spieprzaj dziadu”.
Roman Giertych nie dostrzega, że ludzie, których chce wychowywać, wychowywanymi być nie chcą. Myślą i robią co chcą i jak chcą, kichają na autorytety i kierują się własnym zdaniem, nie mogąc znieść narzucania im cudzego. To nic, że na ogół (choć, oczywiście, nie zawsze) wyznawane przez nich poglądy nie są efektem głębszych przemyśleń, ale zbitką tego, co przebiło się do ich świadomości z medialnego szumu, grunt, że mają wrażenie samodzielności przekonań. Giertych odbiera to rozkoszne złudzenie, a na to nie chce się zgodzić żaden „wolnomyśliciel”. Kiedy młodzi przyzwyczaili się już, że sami są sobie sterem, żeglarzem i okrętem, nie mają zamiaru pozwolić, by powodowano nimi niczym pociągowym koniem. To pokolenie zgodzi się na wiele, ale na centralne planowanie sumień przyzwolenia nie da.
PS Tym krótkim i kontrowersyjnym zapewne felietonem nie wyczerpałem oczywiście podjętego przez siebie tematu, a co najwyżej zarysowałem pewne problemy. Mam nadzieję, że tekst ten stanie się głosem, który zapoczątkuje dyskusję nad „pokoleniem III RP” i jego postawą wobec Romana Giertycha.