Podrzynanie skrzydeł
Ja na nową Masłowską pluć nie będę. To wydarzenia w rodzaju ataku z 11 września czy szkolnej masakry w gminie Amiszów sprawiają, że fikcja literacka nie dorasta już do rzeczywistości. Jako czytelnicy nie mamy zaufania dla wszystkowiedzących narratorów trzecioosobowych; a jednak potrzeba autentycznego opowiadania o otaczającym świecie jest bardzo silna. W literaturze niesie ona za sobą konieczność uwiarygodniania opisywanych historii własnym życiem, pisania przez własne „ja”. I chociaż Polska jak na razie nie dorobiła się swojego Columbine czy WTC, mamy swoje blokowiska, stocznie i kopalnie, swoją Pragę, Wejherowo czy Załęże. Oto co sprawia, że nowa książka Doroty Masłowskiej stała się tak popularna.
Rozumiem, dlaczego „MC Doris” Masłowska nagrodę otrzymała. Jury konkursu uzasadniło swój wybór autentyzmem relacji i świeżością języka. Rozumiem, co nie oznacza, że do kontrowersyjnego werdyktu się przychylam. O ile bowiem w kwestiach formalnych autorka potrafi być rzeczywiście nowatorska, o tyle pod każdym innym względem utwór przypomina nie tylko językowego, lecz, co gorsza, również intelektualnego pawia.
Jak na świeżo upieczoną studentkę kulturoznawstwa przystało, Masłowska doskonale wie, co w zastanej rzeczywistości należy skrytykować. W „Pawiu królowej” ofiarą jej ciętego języka pada kultura popularna w osobach zapoznanej gwiazdy, muzycznego dziennikarza oraz menedżera. Pisarka bezlitosnym ostrzem swej satyry chłoszcze także zakochane w nich fanki i nienawidzące ich dziewczyny i żony. Degraduje wszystkie mity o mieszkańcach Parnasu naszego showbiznesu; ośmiesza wszelkie marzenia, jakie dzięki nim mamy. Swą opowieść snuje w jakże niebarwnej scenerii warszawskiej Pragi, miejsca przez Boga i ludzi zapomnianego, co ciekawsze opisanego w metrum sampla hiphopowego. MC Doris bawi się bowiem językiem jak najlepszy DJ: ekstremalnie odświeża go i uwspółcześnia, rytmem nadając mu barwę i charakter.
Jako była studentka psychologii Masłowska wie także, że rzeczywistość (zgodnie z postmodernistycznymi wskazówkami) jest kreowana w opowiadaniu sobie-o-sobie, w autonarracji. Dlatego też co chwilę postać autorki wchodzi i wychodzi ze swej opowieści. Metaliterackiego charakteru nadają książce także liczne aluzje i trawestacje dzieł wielkich poetów i pisarzy. Autorka złośliwie psuje jednak odbiorcy całą zabawę, na końcu przytaczając wszystkie przetrawione i wykorzystane przez siebie literackie źródła. Głośno i wyraźnie artykułuje swoje aktualne credo; jeszcze częściej niechętnie wyrażając się o aktualnym życiu literackim. Co więcej, przewiduje nawet reakcje krytyki na swą książeczkę!
Jest jednak coś, co sprawia, że mamy ochotę odłożyć „Pawia królowej” już po kilku stronach. I nie jest to brutalność języka, wszechobecny „cynizm, sarkazm i orgazm”; do haseł tych przyzwyczajani jesteśmy już od ponad dwudziestu lat, nie szokuje nas seks w każdej postaci czy przekleństwa. Tym, co zabija nową Masłowską, jest bowiem narastające zmęczenie (materiału czytelniczego) i nuda. Fragmentaryczna fabuła miała być atrakcyjnym posunięciem, stała się jednak wielką wadą tej książki. Sama forma, choćby najlepsza, nie zarobi przecież na utrzymanie zainteresowania przez sto pięćdziesiąt stron. W książce zwykle potrzebna jest również treść! Tymczasem w przypadku „Pawia królowej” dostajemy co najwyżej kulturoznawczo-psychologizujący banał.
Życiowy autentyzm i społeczny krytycyzm książki także budzi zastrzeżenia; podobnie jak Gretkowska pisząca na zamówienie wydawców dziennik swojej ciąży, Masłowska konstruuje powieść pod wydawców i publikę, zgodnie z najnowszą, tym razem hiphopową modą. Autorka nie jest także wolna od schematyzmu w opisywaniu rzeczywistości. Życie człowieka wyznacza w jej książce to samo „potrójne be”, co utwory młodych polskich filmowców, a mianowicie brzydota, beznadzieja, blokowisko. Mimo że jestem w tym samym co autorka wieku, nie odnajduję się w opisywanej przez nią współczesności; od młodej osoby oczekiwałabym nowych wartości, a dostaję doskonale znane bagienko.
Tym bardziej bolesna jest konfrontacja Masłowskiej z zaproszonym na wręczenie nagród NIKE Salmanem Rushdie. Pisarzem nad wyraz wobec swych rodaków i dwudziestowiecznej cywilizacji krytycznym, którego jednak każde słowo czyta się z rosnącym (!) zaciekawieniem, a nie z coraz większym znużeniem.
Przyznanie tegorocznej nagrody NIKE Dorocie Masłowskiej jest świadectwem stopniowego podrzynania skrzydeł greckiej bogini, będącej symbolem zwycięstwa polskiej literatury. Podrzynania skrzydeł poprzez sprowadzanie jej z literackiego Parnasu na brzydką, brudną Ziemię krzywych chodników i pełnych rynsztoków, do poziomu aż do bólu dosłownej rzeczywistości. I choć nie będę pluć na Masłowską – bo ma talent lingwistki, serce społeczniczki, odwagę dwudziestolatki i jad żmijki – mam dość tego typu sztuki i literatury. Pozszywajmy skrzydła NIKE i pozwólmy jej lecieć do krainy fantazji. Jak Salman Rushdie.