Początek burzliwego stulecia

opublikowano: 2024-05-26 16:10
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
„Rok 1925. W rozmowach pojawia się nowe nazwisko – człowieka, który dokonując zamachu stanu w monachijskiej piwiarni w listopadzie 1923 roku, próbował obalić Republikę Weimarską. Jego oddziały noszą na rękawach opaski z symbolem zaczerpniętym z hinduizmu”.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Stefana Hertmansa „Wejście”.

Wies Moens

Krąży coraz więcej pogłosek o zatrzymaniach i sprawach karnych przeciwko aktywistom. Poeta Wies Moens zostaje aresztowany za kolaborację i podburzanie. Sieć szybko się zaciska. Musimy uciekać, mówi Willem, musimy wyjechać do Holandii, nie chcę zostać złapany przez tych cholernych belgistów. Jest nerwowy i drażliwy: nie dostaną go. Jeszcze przed świtem pakuje swoje skromne rzeczy. Na jego widok Elsa bierze głęboki oddech i mówi: Idę z tobą. Zostawia vilvoordskiego piekarza przy dębowym korycie piekarskim i razem z kochankiem wychodzi na opustoszałą ulicę. Kilkaset metrów dalej czeka na nich paru kompanów. Oto ona – cudzołożna Żydówka podczas romantycznej ucieczki z grupą podnieconych flamingantów, flamandzkich nacjonalistów. Muszą się jak najszybciej przedostać przez granicę, w Holandii będą bezpieczni. Jadą rowerami do Antwerpii, z dziesiątką kompanów spędzają noc na podłodze w szkole tańca Carlo. Inna siostra, zdeklarowana sufrażystka, darząca sympatią flamandzki aktywizm, daje grupie młodych pakiet żywnościowy i zaopatruje ich w parę dodatkowych ubrań. Do Elsy mówi po niemiecku: Mam nadzieję, że mój brat trochę się przy tobie uspokoi, wymęcz go porządnie. Elsa uśmiecha się tęsknie i milczy. O brzasku odjeżdżają na rowerach, północny wiatr wieje im w twarz, przy lasach w Kalmthout przekraczają granicę i za słupkiem granicznym z ulgą kładą się na poboczu. Willema rozpiera entuzjazm, tańczy i wykrzykuje Belgia-srelgia!, pozostali z niepokojem się zastanawiają, dokąd trafią.

*

Nie wiadomo dlaczego, ale ostatecznie lądują w Hadze.

Willem stał się w Gandawie kinomaniakiem; godzinami może opowiadać o filmach, reżyserach, możliwościach, jakie kino stwarza dla celów propagandowych, żeby uwolnić kraj od jarzma francuskojęzycznych zaborców. Ekspresjonizm!, woła, Jakob van Hoddis!, woła, Nadchodzi potop! „Cylinder z czubatej głowy frunie w dół! Z mostów spadają żelazne wagony”!

Hascy bywalcy knajp pękają ze śmiechu, słysząc tego sympatycznego klauna.

Potrafi mówić potoczyście i szybko kradnie serca, poza tym jest przedsiębiorczy i nie w ciemię bity. Nawiązuje kontakt z człowiekiem, który prowadzi małe kino wojenne; raz w tygodniu może wybierać i samodzielnie wyświetlać film, a także robić wprowadzenie dla niewielkiej publiczności. Wygłasza odczyty o Belgii, ponieważ ci Holendrzy niczego nie rozumieją; od 1908 roku mieliście pakt o nieagresji z cesarzem Wilhelmem, podczas gdy my przez francuską burżuazję musieliśmy płacić potem i krwią, woła, zostawiliście nas na lodzie. Cytuje pierwszy wers Hiszpańskiego Brabantczyka Bredera, żeby wykazać, że Antwerpia przewyższa Amsterdam. Pod koniec niektórzy, lekko kiwając głowami, wciskają „fajnemu Flamandowi” kilka guldenów. Dzięki temu zdobywa dość pieniędzy, żeby wiązać z Elsą koniec z końcem. Uczy ją palić i pić, w niektóre wieczory tańczą w knajpie do późnych godzin, ona uwielbia zapach jego potu i śmieje się w jego ramionach, nocą błagając o więcej. Dopiero ty zrobiłeś ze mnie kobietę, mówi o brzasku, za oknem ich pokoju na tyłach domu, a on: Zanim cię poznałem, nie byłem nawet facetem. Są zakochani bez pamięci.

REKLAMA

Pytany, czy się cieszy, że jego kraj został wyzwolony, odpowiada: Flandria długo jeszcze nie zostanie wyzwolona, poczekajcie tylko, nasz cajt jeszcze nadejdzie. Wprawia tym haskich przyjaciół w zakłopotanie, dochodzi do kłótni między nim a Elsą, która uważa, że powinien nauczyć się trzymać język za zębami.

Gdzieś w 1919 roku spotyka w Hadze zbiegłego flamandzkiego aktywistę i poetę Richarda De Cneudta, który mieszka w Rotterdamie i regularnie wygłasza odczyty. W latach wojny De Cneudt żarliwie bronił prawa do edukacji w języku niderlandzkim we Flandrii, w brukselskich szkołach walczył o prawidłowe stosowanie ustaw językowych, z czasem się zradykalizował, gdy stwierdził, że ustawodawstwo językowe jest w Brukseli wyniośle lekceważone. Został zwolennikiem i bojownikiem Flamenpolitik niemieckiego okupanta, a także członkiem Rady Flamandzkiej, organizacji, która jednostronnie ogłosiła niepodległość Flandrii. Tym samym postawił się poza prawem. Skazany za kolaborację, zbiegł do Holandii, gdzie był doskonałym nauczycielem francuskiego. Czterdziestodwuletni flamandzki krzewiciel kultury oraz młody bojownik od razu znajdują wspólny język. Rozmawiają o filmach i książkach.

Ach, tak, naturalnie. Wiersze Richarda De Cneudta. Mój Boże. Je również wyrzuciłem do kontenera podczas opróżniania domu przy Drongenhof. Co najmniej piętnaście egzemplarzy. Uszkodzone z powodu przeciekającego dachu, owszem, podarte i zniszczone, całe w plamach. Wiersze romantyczne, to znów propagandowe. Ale w obu przypadkach poezja.

W mym domu trzepocze twój wdzięk,  to romantyczny cichy dźwięk,  majowy szept,  którego ja, tak pełen lęku i nieśmiałości,  konając najczulszym pragnieniem miłości,  słucham z zapartym tchem…

Zapowiedź spotkania działaczy w Alhambratheater z udziałem m.in. Richarda De Cneudta, 1917 rok

*

Przez znajomego Elsy nawiązują kontakt z protestanckim ugrupowaniem – idealistami, którzy pomagają w przyjmowaniu licznych belgijskich uchodźców, często nie mając pojęcia o powodach ich ucieczki. W tych dniach dużo się mówi o pacyfiście i chrześcijańskim idealiście Keesie Boekem, który wrócił z Anglii; jego przekonania są żywe również wśród ludzi opiekujących się Willemem i Elsą. Spotykają u nich także pastora Hilbrandta Boschmę, autora licznych broszur publikowanych pod tytułem Licht en Liefde (Światło i miłość).

Boschma rozmawiał z młodym Belgiem między innymi o tym, co łączy chrześcijańskie przesłanie z idealistycznym komunizmem. Willem, pamiętający ojcowskie drwiny z wszelkich religii, początkowo jest jeszcze bardziej zdezorientowany; pewnego dnia po prostu stwierdza, że chce zostać protestantem. Słyszy rozmowy o kolonii Walden Frederika van Eedena i pyta, czy ona nadal istnieje i czy można w niej zostać także ogrodnikiem. Wywiązują się osobiste rozmowy z Keesem Boekem, on i Willem coraz częściej się spotykają, młody chłopak zaciekawia Boekego. W tym czasie Willem, nieraz ku konsternacji nowych przyjaciół, wciąż peroruje o „wysadzeniu Belgii w powietrze i o śmierci dla wszystkich franskiljonów”. Podczas któregoś wieczoru burzliwych dyskusji wykrzykuje, że właściwie ma przekonania chrześcijańsko-anarchistyczno-komunistyczne, ale zarazem chciałby pozostać republikaninem i flamandzkim nacjonalistą. To koktajl, który prowadzi do nowych dyskusji z członkami grupy Światło i miłość.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Stefana Hertmansa „Wejście” bezpośrednio pod tym linkiem!

Stefan Hertmans
„Wejście”
cena:
Wydawca:
ArtRage
Tłumaczenie:
Alicja Oczko
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
385
Seria:
Przeszły/Ciągły
ISBN:
978-83-67515-83-2
EAN:
9788367515832
REKLAMA

I owszem – również to zdjęcie leżało na strychu pośród staroci, kiedy kupiłem dom. Kees Boeke z młodą księżniczką Beatrix z tyłu na motorowerze. Rok 1946 lub w tych okolicach. Z autografem i w ogóle.

Być może przesłane pocztą, pod koniec lat czterdziestych.

„Dla mojego dalekiego flamandzkiego przyjaciela”.

Skąd miał to wiedzieć; Willem siedział wtedy w pudle.

*

Kilka miesięcy później Willem oświadcza się Elsie. Pobierają się w zamkniętym kręgu, nie dbając o oficjalne rozwiązanie jej pierwszego małżeństwa. Niedługo potem, najpewniej gdzieś w 1922 roku, Elsa dostaje silnych skurczów i gorączki. Musi leżeć w łóżku, ból się nasila. Willem czuwa przy niej i wzywa lekarza. Dolegliwości Elsy są niejasne, ale niepokojące, widzi to po uważnym i cichym sposobie, w jaki lekarz ją bada. Niekiedy przez jakiś czas czuje się lepiej, by później znowu wiele dni z rzędu spędzić w łóżku. Z powodu kosztów jej leczenia Willem musi szukać dodatkowych dochodów. Paru członków Światła i miłości przyjmuje Elsę i się nią opiekuje. Willem objeżdża na rowerze rozległą okolicę w poszukiwaniu pracy. Czasem nie ma go przez kilka dni; kiedy wraca, zastaje żonę mocno wychudzoną i obłożnie chorą.

Nie wiemy, jak kawałek po kawałku tak bardzo oddalił się od Hagi, ale okazuje się, że w którymś momencie poznał pewną rodzinę w Oud-Zevenaar w pobliżu Arnhem. Bardzo możliwe, że płomienny pastor Boschma skierował go do swojego kolegi: pastora Adriaana Johannesa Warteny.

Rok 1925. W rozmowach pojawia się nowe nazwisko – człowieka, który dokonując zamachu stanu w monachijskiej piwiarni w listopadzie 1923 roku, próbował obalić Republikę Weimarską. Jego oddziały noszą na rękawach opaski z symbolem zaczerpniętym z hinduizmu. Wysuwają przed siebie ramię w geście pozdrowienia; ktoś twierdzi, że to salut starożytnej rzymskiej straży przybocznej. Ależ skąd, mówi ktoś inny, to wymysł aktorów teatralnych, marne widowisko, i takim pozostanie. Ich publiczne wystąpienia przepełniają jednak brutalna przemoc i zastraszanie; jednocześnie jest w tym coś fascynującego, coś niesłychanie nowego. Ekspresjonizm w słowach i czynach! Nadciąga potop! Kurki na wieżach skrzypią na wietrze!

REKLAMA
Naziści na Marienplatz w Monachium w czasie puczu, 8–9 listopada 1923 roku (fot. Bundesarchiv, Bild 119-1486 / CC-BY-SA 3.0)

Przemowy nowego przywódcy są często tylko w połowie zrozumiałe z powodu jego głosu histerycznie przechodzącego w falset. Energia elektryczna strzela przez głośniki odbiorników radiowych, które świecą żółtawymi lampami. Krzykacz dostaje pięć lat więzienia za pucz, ale po jedenastu miesiącach znowu jest na wolności. Podczas jego odsiadki niepokoje nie cichną, wręcz przeciwnie. Dyktuje współwięźniowi książkę o tym, co nazywa swoją walką.

Wrzaski powracają z pełną siłą. Fascynacja i strach przed szybko narastającym wirem politycznym; sprzeczne relacje z wydarzeń, sensacyjne nagłówki i jazgoczący sprzedawcy gazet, bójki w knajpach, zamieszki na schodach teatrów. Pastor Boschma uspokaja, że nie będzie aż tak źle. Życie osobiste jest jednak coraz bardziej zabarwione politycznie i nawet intymne rozmowy przeplatają się z wiadomościami dnia. Nikt nie uchroni się przed powszechnym poczuciem, że wszystko ze wszystkim jest powiązane. Niedługo potem w Niemczech zostają rozbite pierwsze szyby, wszędzie widać stary symbol hinduistyczny, bijatyki zmieniają się w łapanki, kłótnie przechodzą w przemoc na ulicach, nastaje nowy porządek. Społeczeństwo stopniowo się rozpada na zwolenników i przeciwników, zdrada wewnątrz rodzin znowu staje u drzwi. W salonie państwa Wartenów w cichym, wiejskim Oud-Zevenaar przygotowano w pośpiechu łóżko dla dopiero co przybyłej chorej żony sympatycznego Wima z Belgii, który tak wspaniale potrafi rozmawiać z pastorem o sensie życia i wierze. Pojechał po Elsę do Hagi. Nie miał pieniędzy na pociąg, w Arnhem pożyczył od rodziny żony pastora dwukołową bryczkę i chłopskiego konia; podróż na wskroś przez zielone serce Holandii całkowicie Elsę wyczerpała. Nocują w małym zajeździe w Zeist, gdzie Elsa przez pół nocy zwija się z bólu. Następnego dnia Willem chce obrać dłuższą drogę przez las koło Woudenberga, żeby pokazać chorej żonie słynną Piramidę. Patrz, Elso, Austerlitz! Napoleon! I bohaterski czyn, i morawskie noce! Ale ona jest już tak osłabiona, że nie słucha i z trudem unosi powieki.

*

Adriaan Wartena ma pięćdziesiąt dwa lata, od ponad dwudziestu służy jako pastor w Zevenaar. Trzy lata wcześniej obchodzili z żoną, Marią ten Bosch, srebrne gody. Małżeństwo, wspomagane przez młodą dziewczynę z okolicy, pielęgnuje Elsę. Lekarz stwierdza, że cierpi na raka szyjki macicy. Opieka nad nią jest daleka od oczywistości; krwawienia z pochwy i zapalenie wewnętrzne są wręcz dramatyczne, najwidoczniej doszło już do przerzutów. Elsa cierpi ból nie do zniesienia, nie trzyma moczu, prawie nic już nie je, niekiedy godzinami jest nieprzytomna. Dostaje zastrzyki prokainy i jodu, po których ból na parę godzin ustępuje, pozwalając jej zasnąć. Nocami mieszkańcy słyszą dobiegające z salonu jęki Elsy; Wim zwykle siedzi przy jej łóżku do rana.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Stefana Hertmansa „Wejście” bezpośrednio pod tym linkiem!

Stefan Hertmans
„Wejście”
cena:
Wydawca:
ArtRage
Tłumaczenie:
Alicja Oczko
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
385
Seria:
Przeszły/Ciągły
ISBN:
978-83-67515-83-2
EAN:
9788367515832
REKLAMA

W ciągu dnia pracuje jako ogrodnik u rodziny von Gimbornów, która w Zevenaar posiada fabrykę tuszu; dostał tę pracę za pośrednictwem Warteny. Grabi liście, przycina drzewa i krzewy, pielęgnuje rabaty, rąbie i tnie drewno, i zarabia żałośnie mało. W pobliżu katolickiego kościoła wynajmuje mały, wilgotny pokój, ledwie mieszczący pryczę i krzesło. Elsa pozostaje w domu pastora. Młoda sąsiadka Harmina, córka zamożnego rolnika, który był też starszym protestanckiego zboru, dogląda jej teraz codziennie. Kiedy Willem przychodzi wieczorem, Harmina siedzi czasem jeszcze przy jej łóżku i się modli. Dzień dobry, Harmino, mówi bojaźliwie, a ona: Niech Bóg cię wspomoże, twoja żona umiera. Siada obok niej, a ona recytuje psalm 23 we własnej wersji.

Choć przez mrok śmierci przejść muszę,  strach mnie nie dosięgnie,  ty będziesz blisko na wieki,  twa ręka mnie obejmie.

Oud-Zevenaar (fot. IJ.Th. Heins; CC BY-SA 4.0)

Jedną ręką wygładza pomięte prześcieradło, akurat wtedy, gdy Willem chce zrobić to samo, ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącej żony. Ich dłonie się dotykają. Jej, wygładzająca w przeciwnym kierunku, niechcący ześlizguje się na jego; przestraszeni, zabierają ręce, ale Willem w przebłysku znowu czuje dłoń matki, w tamtych miesiącach, gdy niewidomy leżał w łóżku i tylko to mógł czuć. Przez obłąkańczą minutę nic nie widzi; siada po omacku, wzrok mu nie wraca, łapie powietrze. Co się dzieje, pyta młoda kobieta, on mówi coś niezrozumiałego w tym swoim dziwnym dialekcie, szarpie zaślepkę na niewidzącym oku, ręka mocno mu drży, młoda kobieta się prostuje.

Willem, na Boga, co się dzieje.

Nic nie widzę.

Po omacku szuka jej ręki.

Kobieta znowu kładzie swoją rękę na jego ręce.

Powoli się uspokaja, znów widzi niewyraźne cienie, jakby wrócił z zaświatów i na nowo musiał przywyknąć do przyćmionego światła salonu. Ponieważ nadal dyszy, kobieta trzyma jego rękę. On nie ma odwagi na nią spojrzeć; ona jest zakłopotana dziecięcą bezradnością tego wysokiego, mocno zbudowanego mężczyzny. Siedzą tak przez jakiś czas, zbyt onieśmieleni, by cofnąć ręce. Na zewnątrz wóz z beczką gnojówki turkocze po bruku; stukot miarowo cichnie, kobieta w łóżku rzęzi w ciężkim śnie. Kiedy Willem powoli odzyskuje oddech, patrzy na młodą kobietę tym swoim dziwnym okiem. Czy pełne wyrazu spojrzenie jednym okiem jest możliwe? Próbuje się do niej uśmiechnąć, ale ona widzi grymas, wykrzywioną twarz. Coś ją przeszywa, strach pomieszany z marzeniem, patrzy to na Elsę, to na niego. Późno już, mówi, muszę wracać. On wstaje razem z nią, potyka się o nogę łóżka, niemal przewraca się na chorą Elsę. Harmina ucieka z pokoju, zostaje sam, zmierzch przeszedł w bezkształt i rzężenie tego strasznego oddechu w łóżku.

Powoli wyłania się obraz człowieka, którego chcę zrozumieć.

REKLAMA

Pod wieczór spaceruje po wsi, obdarty odludek z Belgii ze starszą, śmiertelnie chorą Żydówką, po Oud-Zevenaar krążą plotki. Czasem na moment odsunie się firanka, uchylą się drzwi. Wyobraź sobie, spojrzał na mnie, a ma taką dziwną głowę, prawie się do mnie odezwał, ale ja w nogi, co ty myślisz, ratunku, co za paskuda. Żeby tylko ta córka Wijersa uważała, całymi dniami przesiaduje przy łóżku tej chorej Żydówki, czy ta dziewczyna nie powinna pomagać na gospodarstwie, ten pastor Wartena też jest o wiele za dobry, co począć z takim facetem, widziałeś, jak się gapi tym jednym okiem, aż mnie ciarki przechodzą, nie mogli zostać u siebie w tym małpim kraju, my tu mamy wystarczająco dużo zmartwień, Bóg jakoś temu zaradzi, i patrz, co myślałeś, ta głupia Harmina idzie obok tego faceta, zajęta rozmową, co to teraz będzie, skąd mam wiedzieć, jest jak mówisz.

Harmina, przez wszystkich nazywana Mientje, nie może pozbyć się wspomnienia tej sceny: tego drżącego, jąkającego się, błagalnie szukającego po omacku jej ręki, ślepego na kilka sekund Willema. Wytrącił ją z równowagi, czułość zaś, jakiej doznaje na myśl o tym dziwaku, jest nowa, a nawet uciążliwa; mężczyźni zawsze byli jej dalecy, nie zadawała się z nimi. Poza tym o żonatych mężczyznach to już w ogóle nie powinna myśleć, to nie przystoi. Ma już jednak dwadzieścia jeden lat, jest bystrą, wrażliwą kobietą o silnym charakterze. Kiedy pastor Wartena cztery lata temu świętował srebrne gody, wygłosiła przemowę, która wzbudziła podziw całej reformowanej społeczności. Wręczyła pastorostwu serwis stołowy, prezent lokalnych stowarzyszeń, przy głośnym aplauzie wszystkich obecnych. Pastor Wartena powiedział do niej: No, Mientje, sama byłabyś wspaniałą pastorką.

Ale cóż, w ciągu dnia musi razem z innymi wsiadać na wóz, jest robota w polu. A w niedzielę jeżdżą ładną dwukółką. Po co marnować sobie życie?

Dawna farma w Oud-Zevenaar (fot. Gerard Dukker; CC BY-SA 4.0)

*

[…]

Siedzi w Antwerpii przy łóżku umierającej Elsy.

Patrzy na majaczącą, marniejącą kobietę, widzi, jak szponiasta, chuda ręka chwyta sfilcowany koc, myśli o ręce Mientje na pościeli, myśli o ręce matki, milczy i posępnieje, patrzy, jak Elsa z trudem wydaje ostatnie tchnienie, ostrożnie zdejmuje obrączkę z jej zimnego palca i nakłada ją na swój. Dokładnie 11 lipca, we flamandzkie święto, dzień po jego dwudziestych ósmych urodzinach, umiera Elsa Meissner. Zostaje pochowana na cmentarzu w Berchem; obecny jest tylko Willem. Dostaje prosty grób, kopczyk z drewnianym krzyżem; nie przestrzegała już żydowskich zwyczajów, a krzyż był najtańszy.

Na świeżej ziemi Willem stawia geranium, które po trzech dniach niszczy deszcz.

Obrączkę Elsy będzie nosił przez całe życie.

Dziewięćdziesiąt trzy lata po tym dniu trzymam w ręce jej nekrolog, z którego się dowiaduję, że Elsa urodziła się w Nowym Jorku 8 kwietnia 1887 roku; kiedy trochę później sam znowu jestem w Nowym Jorku, wertuję książkę telefoniczną. Widnieje w niej tak wielu Meissnerów, że niemożliwością wydaje się wyśledzenie jej pochodzenia. Zwracam się do Instytutu Genealogicznego w Centrum Historii Żydów. Dostaję pisemną odpowiedź, że Elsa Meissner nie figuruje w ich ewidencji. To, jak trafiła kiedyś do Vilvoorde, żeby tam wyjść za mąż za piekarza, a stamtąd uciec z flamandzkim chłopakiem, który podczas drugiej wojny światowej miał zostać łowcą Żydów dla Waffen-SS, okazuje się nie do ustalenia.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Stefana Hertmansa „Wejście” bezpośrednio pod tym linkiem!

Stefan Hertmans
„Wejście”
cena:
Wydawca:
ArtRage
Tłumaczenie:
Alicja Oczko
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
385
Seria:
Przeszły/Ciągły
ISBN:
978-83-67515-83-2
EAN:
9788367515832
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Stefan Hertmans
(Ur. 1951) flamandzki pisarz belgijski. Był kierownikiem centrum badawczego na University College Ghent i pracownikiem naukowym Uniwersytetu w Gandawie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone