„Po powstaniu” - wspomnienia Macieja Bernhardta (VIII)

opublikowano: 2008-10-22, 21:20
wszelkie prawa zastrzeżone
Przedstawiamy kolejny odcinek wspomnień Profesora Macieja Bernhardta z pierwszych miesięcy po upadku powstania warszawskiego.
reklama

Na drugi dzień poszedłem wymienić pieniądze. Okupacyjne „mły­nar­ki” straciły już war­tość i wy­mie­niano 500 „młynarek” na 500 no­­wych złotówek. Przy okazji wycinano z kenkarty pieczęć ze swa­s­tyką ja­ko dowód wymiany pieniędzy. Otrzymałem od mego szwagra dodatkową „lewą” kenkartę i 500 złotych. W pierwszych dniach bez trudności wymieniano pieniądze „dla kogoś z rodziny lub sąsiada”, byle kenkarta nie miała wyciętego orła ze swastyką – dowodu wymiany pieniędzy.

Kenkarta Macieja Bernhardta

Idąc ulicą Targową, zoba­czyłem afisze wzywające do wyjazdu na Ziemie Odzyskane w celu ich zagos­poda­ro­wania. Wydało mi się, że to dla mnie dobry pomysł. Poszedłem do pun­ktu informa­cyj­nego wska­zanego na afiszu. Było tam sporo ludzi, któ­rzy, tak jak ja, chcieli dowie­dzieć się szcze­gółów. Poszukiwano fa­chow­­ców we wszelkich możliwych zawodach. Gdy powie­dzia­łem urzęd­niko­wi, że mam dyplom technika i dwa lata wojennej po­li­­techniki, aż pod­sko­czył na krześle i natychmiast zaciągnął mnie do swe­go szefa. Ten jeszcze raz zapytał mnie o kwalifikacje. A gdy mu je­ powtó­rzyłem, stwier­dził, że takich właśnie ludzi im szczególnie potrzeba.

„Ale ja nie mam żadnych dowodów na to, co panu powiedziałem. Wszy­stko prze­padło pod­czas powstania” - zaznaczyłem. Gość sprawdził adres w kenkarcie i bur­­k­nął: „Rze­czy­wiście na Miodowej mogło się nic nie zachować”. Popa­trzył spod oka na mnie i znienacka zapytał: „A czy wie pan, czym różni się stal od żeliwa?”. Pytanie banalne, odpowie­działem bez na­my­słu i prawi­dłowo. Wyjął z szuflady biurka suwak logarytmiczny i za­­pytał: „A tym umie się pan posługiwać?”. „Oczywiście”. „No to niech pan mi to poli­czy” i napisał na marginesie gazety jakieś proste dzia­łanie.

Rzucił okiem na podany wynik: „No nie wiem, czy wszystko, co pan powiedział jest praw­dą, ale ma pan pojęcie o technice. W tej chwili najbardziej potrze­bujemy ludzi na wy­brze­żu, zwłaszcza w Gdań­sku. Dam panu tam skie­rowanie. Może pan jechać choć­by dzisiaj. Skie­ro­wanie służy za bez­płatny bilet”. Kazał urzędnikowi, który mnie do niego przyprowadził wypisać odpowiedni dokument, a gdy ten wyszedł, rzucił od niechcenia: „A na temat udziału w po­­­­w­staniu niech pan za dużo nie opowiada, to może być nie­zdrowe”. Po chwili podpisał przy­gotowane skierowanie i za­pytał: „Kiedy pan jedzie?” Odparłem: „Właś­ciwie nic mnie tu już nie trzyma, więc chyba jutro lub pojutrze”. „To dobrze, tam potrzeba ludzi i kli­mat dla pana zdrowszy. Niech pan jak najprędzej jedzie. Pociągi odchodzą ze stacji w Ożarowie”.

reklama

Żegnając się, podzię­­kowałem mu za informacje i ra­dy, jakich mi udzielił i po­wiedziałem, że „będę dbał o zdrowie”. Uś­miech­nął się znacząco i dodał: „Życzę po­wo­dzenia”.

Wracałem do domu w dobrym nastroju. No wreszcie zaczyna się coś układać - myślałem. Mam pracę, choć jeszcze nie wiem jaką. Podobno Gdańsk jest bardzo zniszczony, ale przecież musi się znaleźć jakieś mieszkanie. Jestem poszukiwanym fachowcem. Ojciec jako lekarz, mimo, że inwalida i słabego zdro­­­wia, też przecież może się przydać. Lekarzy bardzo brakuje.

W nieznane

Na drugi dzień wstałem wcześnie rano; było jeszcze ciemno. Byłem już gotowy do wyjś­cia, gdy pojawiła się właścicielka gościnnego mieszkania i w sposób nie znoszący sprzeciwu zapowiedziała, że nie wypuści mnie na mróz bez śnia­­dania. Nie broniłem się mocno, bo byłem głodny i zasta­na­wia­łem się, jak wytrzymam bez jedzenia cały dzień, a może nawet i dłużej.

Na ulicy Targowej grupka ludzi stała przy tablicy ogłoszeń. Podszedłem do nich i zoba­czyłem wywieszone dwa czy trzy egzemplarze gazety. Obok wiadomości z frontu i miejsco­wych komunikatów była tam także krótka wzmianka o powołaniu zespołu przej­mującego i uru­­chamia­jącego kopalnie węgla na Górnym Śląsku, kierowanego przez inżyniera Bole­sława Krupińskiego. Nie było najmniejszej wątpliwości, to ojciec mego poległego kolegi i przy­­­­ja­­ciela, Andrze­ja Krupińskiego.

W tym momencie zacząłem żałować, że przyjąłem skierowanie do Gdańska. „Przecież muszę skomunikować się z panem Krupińskim i prze­kazać mu wszystko, co wiem (to znaczy bardzo niewiele) o śmierci jego syna. Na Śląsku też przecież pracy nie brakuje” - myślałem.

Poszedłem jeszcze raz na ulicę Miodową. Stanąłem na gruzach naprzeciw naszego domu i długo przypatrywałem się jego resztkom. Tak bardzo żałowałem, że nie mam przy sobie aparatu fotograficznego. Ko­niecznie chciałem utrwalić w pamięci to, co zostało ze wspo­­mnień mo­jej młodości.

Byłem zapalonym fotografem, miałem niezły sprzęt: małą „Retinę” Kodaka i profesjonalnego Voigtlaendera. Robi­łem naprawdę dobre zdjęcia. Obydwa aparaty leżały pod gruzami, razem z ok. dwoma tysiącami moich zdjęć. Wiele z nich zro­bi­łem podczas wojny i okupacji. Myślę, że część z nich miała wartość doku­mentacyjną.

reklama

Długo stałem tam na ulicy Miodowej. Wreszcie dotkliwy chłód zmusił mnie do dalszej wędrówki. Szed­łem Senatorską, przez plac Teatralny, Bielańską i plac Bankowy do Leszna. Wszy­­stkie te ulice i pla­ce znałem tak dobrze, tyle razy nimi chodziłem. Teraz szło się ścieżką przetartą w śniegu pokrywającym ruiny, wśród absolutnej ciszy, w zasięgu wzroku, naj­częściej, nie było widać żywej duszy. Dopiero na Lesznie zo­baczyłem pojedynczych ludzi i małe grupki wędrujące nie wiadomo dokąd i po co. Z Leszna skręciłem w ulicę Orlą. Dom, w któ­rym mieszkała Danusia z mężem był całkowicie wypalony, ale nie zburzony. Jak się później dowiedziałem podobno nikt z jego mieszkańców nie zginął...

Znów Boernerów

Wędrując Lesznem w kierunku zachodnim postanowiłem dojść do Boernerowa. Przecież to niemal po drodze do Ożarowa. Był to niezły kawałek drogi. Dziś autobusem jedzie się tam ze śródmieścia około pół godziny. Doszedłem na miejsce około południa, może nieznacznie później. Poszedłem przede wszystkim na pole, na którym por. Starża stracił prawie całą naszą kompanię. Na polu widoczne były dwa duże groby zbiorowe i kilkanaście grobów poje­dyn­czych.

Pomnik na Boernerowie ku czci poległych powstańców.

W zimowej scenerii teren ten wyglądał zupełnie inaczej niż w upal­ny sierpniowy ranek. Klucząc po polu, starałem się odtworzyć przebieg marszu kolumny i miejsce, do którego doszedłem, a raczej doczołgałem się. Pierwsze pojedyncze groby były o około 50 metrów dalej. Przez cały czas mojej wędrówki po tym polu nie było na nim nikogo oprócz mnie. Zbierałem się już do powrotu do Boerne­rowa, gdy zobaczyłem nadchodzącego ze strony przeciwnej starego człowieka nio­sącego niewielki worek na plecach. Gdy przechodził koło mnie grze­cznie zapytałem go, czy wie coś na temat tych grobów i ma­sakry, która miała tu miejsce. Odpowiedział niezrozumiałym mruknięciem, poprawił worek na ramieniu i przyspie­szył kroku. Sta­ry dziwak, pomyślałem i po­woli poszedłem w stronę widocznych między drzewami dom­­ków Boer­nerowa.

reklama

Nie wiem, która była to godzina, nie miałem przecież zegarka. Wydawało mi się, że mu­si być około południa, może nieznacznie później. Nigdzie nie było widać ludzi, choć z wielu kominów uchodził dym. Kręciłem się po tym niewielkim osiedlu, licząc, że w końcu spotkam kogoś na ulicy. Wreszcie z jednego z domków wyszła starsza kobieta. Podbiegłem do niej i zapy­tałem ją o groby na polu. Obej­rzała się dokoła, powiedziała, że nic na ten temat nie wie, przy­spieszyła kroku i zniknęła za rogiem uliczki. Nie miałem odwagi zachodzić do domków, ale jak w takiej sy­­tuacji zebrać jakiekolwiek wiado­mości na temat interesujących mnie wydarzeń?

Po chwili zobaczyłem kobietę z kilku­letnim dzieckiem ciąg­nącą na sankach drewno na opał. Jej reakcja na moje pytania była nie­mal identyczna. Co za ludzie tu mieszkają, pomyślałem, skąd tacy się w ogóle wzię­li? Nie miałem jeszcze żadnych do­świad­­czeń ze Służbą Bezpie­czeństwa i NKWD i ich zachowanie było dla mnie całkowicie niezro­zumiałe. Miałem je zrozumieć już bardzo niedługo.

Zbierałem się już do wyjścia z Boernerowa, gdy na uliczce osiedla zobaczyłem dość mło­dego mężczyznę, idącego energicznym kro­kiem. No ten to na pewno będzie coś wiedzieć, a przynajmniej da się z nim porozmawiać! Rzeczywiście, gość koło trzydziestki, lekko za­cią­gający, jak na kresach wschodnich, wysłuchał cierpliwie mojego pytania i uprzej­­mie odpowiedział, że nie umie dać na nie od­powiedzi, bo prze­bywa tu od bardzo nie­dawna, ale chętnie zaprowadzi mnie do swych gospodarzy, którzy są starymi mieszkańcami Boernerowa i na pewno coś wiedzą o tych grobach na polu. Przypominał sobie, że mówili coś na ten temat, ale on nietutejszy i nie pamiętał szczegółów.

Podziękowałem mu i poszliśmy razem do jego gospodarzy. Zapukał, drzwi otwo­rzyły się, wszedłem do ciemnej sieni i natych­miast usłyszałem: „Ruki w wierch”, a trzech drabów z pistoletami w rę­ku zaczęło sprawdzać, czy nie mam broni. Rozwinęli moją wałówkę, spraw­dzili, co w środku i grzecznie oddali. Wyciągnęli mi z kieszeni kurt­ki kenkartę, podali memu „przewodnikowi”, który nie patrząc wrzu­cił ją do szuflady biurka. Na moje pytania, o co tu chodzi, nikt nie re­agował. Jeden z obecnych skinął na mnie, żebym szedł za nim. Popro­wa­dził mnie po schodach do piwnicy, otwo­rzył jakieś drzwi, wepchnął do środka i drzwi się za mną zamknęły.

Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką” – Tom drugi!

Maciej Bernhardt
„Z Miodowej na Bracką. Opowieść powstańca warszawskiego t.2”
cena:
Wydawca:
Histmag.org
Okładka:
miękka
Liczba stron:
240
Format:
140x195 mm
ISBN:
978-83-930226-9-4

Zredagował: Kamil Janicki

Korektę przeprowadziła: Anna Smutkiewicz

reklama
Komentarze
o autorze
Maciej Bernhardt
Profesor dr inż., emerytowany wykładowca Politechniki Warszawskiej i pracownik naukowy Instytutu Transportu Samochodowego. Ur. w 1923 roku, uczestnik powstania warszawskiego w 1944 (podchorąży "Zdzich" 237 plut. II komp. Batalionu "Żubr", Obwodu Żoliborz). Autor wydanej przez nasz portal w formie książkowej wspomnień: „Z Miodowej na Bracką. Opowieść powstańca warszawskiego”

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone