Piotr Zychowicz – „Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie” – recenzja i ocena
Piotr Zychowicz – „Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie” – recenzja i ocena
Jednego Piotrowi Zychowiczowi nie sposób odmówić – autor ten potrafi wypromować siebie i swój przekaz. Jego książki biją rekordy popularności, co u niektórych, w tym części zawodowych historyków, wywołuje wręcz zgrzytanie zębów. Oczywiście daleki jestem od tego, by z umiejętności skutecznej autopromocji się czynić zarzut. Uważam też, że dopóki czytelnik zdaje sobie sprawę, że obcuje z publicystyką historyczną, a nie wiadomo jak bardzo „naukowymi” publikacjami, to z wysokich nakładów książek Zychowicza, jako ze świadczących o zainteresowaniu szerokich rzesz czytelniczych historią najnowszą, można się tylko cieszyć. W zasadzie tylko o talencie autora świadczy to, że już debiutując, potrafił popularne głównie wśród hobbystów koncepcje i eksperymenty myślowe Stanisława Cata-Mackiewicza, Jerzego Łojka czy prof. Pawła Wieczorkiewicza przekuć we wciągającą wizję paktu Ribbentrop-Beck. Już przy poprzedniej książce Zychowicza, biografii Władysława Studnickiego pt. „Germanofil”, odniosłem wrażenie, że kampania promocyjna prowadzona była z naprawdę wielkim rozmachem. „Alianci” z kolei mają być najlepszą książką z cyklu „Opowieści niepoprawne historycznie”. Czy istotnie tak jest?
Pierwszym co rzuca się w oczy jest, podobna do poprzednich tomów cyklu „patchworkowa” kompozycja „Aliantów”, składających się z bardzo różnorodnych materiałów, w znacznej części opublikowanych już wcześniej, choć nierzadko rozbudowanych i przeredagowanych. Ten charakter widać szczególnie w stanowiącej istny cicer cum caule pierwszej części książki, złożonej, jak to i wcześniej w „Opowieściach niepoprawnych politycznie” było, z wywiadów na różnorodne tematy. W książce poświęconej II wojnie światowej znalazła się nawet rozmowa z Adamem Zamoyskim o epoce napoleońskiej. Jest to zresztą jeden z najciekawszych spośród tych wywiadów i stawia dobre pytanie – o niezbyt racjonalne opisywanie w polskiej historiografii Księstwa Warszawskiego w nazbyt pozytywnych, a Królestwa Polskiego w zbyt niekorzystnych barwach.
Pewne myśli przewodnie „Aliantów” autor artykułuje we wstępie. Muszę stwierdzić, że w moim odczuciu są one dość dyskusyjne. Pierwsza z nich jest dość banalna: historia nie jest czarno-biała, a Alianci również popełniali zbrodnie. Jest to rzecz jasna stwierdzenie prawdziwe, tylko że niezbyt odkrywcze. Zychowicz przeciwstawia się postrzeganiu II wojny światowej w kategoriach starcia dobra ze złem, ale czy ktoś faktycznie ją tak postrzega? Czy naprawdę ktoś zainteresowany tematem i mający więcej niż kilkanaście lat postrzega historię tego konfliktu jako coś w rodzaju wyprawy Drużyny Pierścienia? Wojna rzadko kiedy jest starciem dobra ze złem i nie sposób postrzegać jej w sposób czarno-biały. Jednocześnie nie ulega dla mnie wątpliwości, że podczas II wojny światowej to Alianci zachodni byli zdecydowanie „najlepszą stroną”. Czy wyklucza to, że ich przedstawiciele dopuszczali się nieprawidłowości, a nawet zbrodni? Oczywiście nie. Druga myśl zawarta we wstępie głosi, że oficjalna narracja o historii II wojny światowej jest właśnie czarno-biała, a fakty o zbrodniach Aliantów są przemilczane. Jest to oczywiście nieprawda, wiele z wydarzeń omawianych na kartach książki ukazywanych było nie tylko w literaturze przedmiotu, ale nawet tekstach kultury.
Zychowicz odwołuje się do refleksji Erika von Kuehnelt-Leddihna o „wojnach demokratycznych”, zgodnie z którą to właśnie polityczna i społeczna demokratyzacja przyczyniła się do „totalizacji” wojen, do tego, że zaczęły one być wymierzone w całe społeczeństwa, co wcześniej nie miało miejsca. Myśl ta jest zdecydowanie wątpliwa, by wspomnieć choćby konflikty ery nowożytnej, z wojną trzydziestoletnią na czele – nie bez kozery mawiano wówczas, że wojna wyżywi się sama. Piotrowi Zychowiczowi zdarza się zresztą powielać w „Aliantach” mity i półprawdy, jak choćby to, że Brytyjczycy nie zaprosili jakoby Polaków na defiladę zwycięstwa. Zychowicz krytykuje, także współczesną, hipokryzję zachodnich mocarstw demokratycznych, która przejawiać się ma w tym, że nie obalają one reżimu północnokoreańskiego. Cóż, poruszający na swoim kanale YouTube z zaproszonymi gośćmi także tematy geopolityczne autor „Aliantów” powinien zdawać sobie sprawę, że reżim ten utrzymuje się dzięki poparciu Chin i Rosji.
Jako przykład alianckich zbrodni podaje Zychowicz naloty dywanowe na niemieckie miasta. Autor jest zdecydowanym przeciwnikiem bombardowań i uważa, że były one nieuzasadnione pod względem militarnym i nie przyczyniały się do złamania potencjału przemysłowego Rzeszy. Bronić nalotów można jakoby jedynie z niewiedzy albo z powodu antyniemieckich uprzedzeń. Abstrahując od tych wielce dyskusyjnych tez oraz nie negując ogromu ludzkich tragedii czy strat dla kultury wskazywanych przez Zychowicza, z pola widzenia znika tu jedna istotna kwestia. Kto w ogóle tę wojnę rozpoczął i wprowadził do niej określone metody. Muszę przyznać, że osobiście mam już dość słuchania o bombardowaniu Drezna, bo wbrew temu, co sugeruje Zychowicz, tematyka prawdziwych i rzekomych zbrodni alianckich nie jest wcale obiektem przemilczeń. Nie widzę natomiast, by historycy niemieccy przejmowali się losem Warszawy czy Coventry.
Pamiętam wypowiedź sprzed kilkunastu lat pewnego, aktywnego po dziś dzień publicysty. Opowiadał on, że w PRL tak eksploatowano, aż do przesady, temat zbrodni niemieckich, że wydawało że są doskonale znane i po przełomie 1989 r. można skupić się na przywracaniu pamięci o zbrodniach sowieckich. Okazało się, że po paru latach pamięć o szczegółach tego, co robili Niemcy zaczęła się zacierać. Mam wrażenie, że obserwujemy tutaj podobny proces. Można zastanawiać się, skąd wzięła się narracja, w której największe zbrodnie II wojny światowej to zbombardowanie Drezna i zatopienie Gustloffa. Czy naprawdę mamy interes, by popularyzować ją w Polsce?
Zainteresowała Cię nasza recenzja? Zamów książkę Piotra Zychowicza – „Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie” bezpośrednio pod tym linkiem, dzięki czemu w największym stopniu wesprzesz działalność wydawcy lub w wybranych księgarniach internetowych:
Inna zbrodnia, nad którą wielce boleje Piotr Zychowicz to samosąd dokonany na esesmanach z załogi Dachau przez zszokowanych tym co zobaczyli w obozie koncentracyjnym żołnierzy amerykańskich. Zbrodnia ta była tak „przemilczana”, jak chce autor, że pokazano ją w filmie „Wielka Czerwona Jedynka”, który wszak bynajmniej nie jest kinową nowością. Muszę przyznać, że tę część książki czytałem ze zdumieniem i wręcz niesmakiem.
W książce o tematyce drugowojennej dziwić może opis losu rdzennych Amerykanów, ale nie mogło go zabraknąć w budowaniu negatywnego obrazu państw anglosaskich. Temu celowi służyć też ma przypomnienie faktu, że pierwsze obozy koncentracyjne stworzyli Anglicy dla Burów. Przyznam, że „indiańskie” partie książki są bardzo udane. Przynajmniej tutaj Zychowicz nie powiela mitów historycznych i nie przeciwstawia rzekomo strasznej kolonizacji anglosaskiej rzekomo dobroczynnej hiszpańskiej. Trafnie też piętnuje autor nadmierną idealizację Indian przez lewicowych historyków amerykańskich.
Innym poruszonym w książce tematem jest tuszowanie na Zachodzie prawdy o Wielkim Głodzie, niechlubna rola Waltera Duranty’ego i chwalebna Garetha Jonesa. Także i tutaj trudno mówić, że mamy do czynienia z jakąś przemilczaną tematyką, wszak niedawno mieliśmy okazję oglądać poświęcony jej film Agnieszki Holland. Pisze też Zychowicz i o zatopieniu przez Anglików floty francuskiej w Mers el-Kebir, który to incydent wcześniej opisał w „Zielonych oczach” Cat-Mackiewicz. Opisane zostały również gwałty dokonywane przez pozostających pod komendą francuską Marokańczyków we Włoszech. Chyba dla mało kogo szokiem będą informacje o prokomunistycznych sympatiach Ernesta Hemingwaya. Również temat złamania pod dętym zarzutem antysemityzmu amerykańskiej kariery jakże popularnego w naszym kraju Normana Daviesa to nie odkrycie nomen omen Ameryki, Sam Davies pisał o sprawie już kilkanaście lat temu. Jednocześnie, przy całej sympatii i uznaniu dla sympatycznego i propolskiego Brytyjczyka, tytułowanie go przez Zychowicza jednym z najwybitniejszych historyków anglosaskich uznać trzeba za mocno na wyrost.
Znaczną partię książki stanowi opis sprawy bezdusznego wydania przez Brytyjczyków walczących z pobudek antykomunistycznych po stronie Niemiec Kozaków Sowietom. O ich gehennie pisał wcześniej Józef Mackiewicz i są to chyba najlepsze partie „Aliantów”, może dlatego, że Piotr Zychowicz tematykę Mackiewiczowską naprawdę „czuje”. Jednakże i tu trudno zgodzić się, żeby była to jakaś tematyka nieznana czy przemilczana. Co prawda niestety Józef Mackiewicz za długo był w naszym kraju „na cenzurowanym”, ale sprawę wydanych Stalinowi Kozaków poruszała nawet jedna z części przygód agenta 007. Choć zwolennicy narracji Zychowicza mogę odbić piłeczkę, że przecież w „Goldeneye” potomek tych Kozaków był postacią negatywną. Także jak w przypadku marokańskich gwałcicieli pozytywnie ukazana została rola Stolicy Apostolskiej i osobiście papieża Piusa XII, który ujmował się za krzywdzonymi. Niestety papieżowi nie udało się pomóc w tej sprawie, za to po jego interwencji u gen. de Gaulle’a oddziały marokańskie zostały odwołane do Francji. Piotr Zychowicz przypomina też pozytywną rolę premier Thatcher w upamiętnieniu niegodnie potraktowanych przez Brytyjczyków Kozaków.
Pokaźną część książki zajmuje tematyka wojny z Japonią. Piotr Zychowicz w zasadzie zdejmuje z Japończyków odpowiedzialność za wywołanie wojny, przysuwając ją, jak nietrudno się domyślić, na Amerykanów. Argumentacja bardzo przypomina tę, obciążającą winą za wybuch I wojny światowej Brytyjczyków zaniepokojonych wzrostem potęgi Niemiec. Szczerze mówiąc po ubolewaniu Zychowicza nad samosądem nad esesmanami z Dachau trochę obawiałem się, że autor zaprezentuje nam wizję wojny na Pacyfiku bez wspominania o rzezi Nankinu czy Jednostce 731. Na szczęście, mimo pewnej dającej się wyczuć fascynacji autora „imperium samurajów”, tematy te doczekały się omówienia. Tym niemniej jako „ci źli” ukazani są Amerykanie.
Zychowicz koncentruje się na ich okrucieństwie, zupełnie prześlizgując się nad fanatyzmem Japończyków, walczących wszak za uznawanego dosłownie za boga cesarza. Przy takim nastawieniu nie dziwi, że Zychowicz nie znajduje zrozumienia dla decyzji Amerykanów o użyciu broni atomowej. Jego zdaniem zrzucenie bomb nie przyczyniło się do szybszego zakończenia konfliktu o co za tym idzie zmniejszenia liczb ofiar konfliktu. Zdaniem autora Japonia w zasadzie była już wtedy pokonana. Można z tym twierdzeniem polemizować, choć pewnie podobnie jak w przypadku bombardowań Niemiec, Zychowicz uznałby to za przejaw niewiedzy.
Nie da się ukryć, że moja ocena „Aliantów” jest dość surowa, zwłaszcza na tle wcześniejszych książek Piotra Zychowicza. Z jednej strony, autor opisał już zbrodnie niemieckie i sowieckie, a także kontrowersyjne nieraz zagadnienia żydowskie, więc kierując się dewizą „tylko prawda jest ciekawa” postanowił opisać niegodziwości także Aliantow. Od strony faktograficznej nie mam do książki Zychowicza obiekcji. Co do niektórych opinii autora i sposobu, w jaki podaje fakty – już tak. Zastanawiam się, czy Piotr Zychowicz postanowił zostać czołowym skandalistą polskiej historiografii? Przy lekturze nieraz miałem wrażenie, że autor „zakiwał się” ze swoją idée fixe, głoszącą że (w uproszczeniu) „trzeba było iść z Niemcami”. Wygląda to tak, jakby odmalowanie w czarnych barwach przeciwników Niemiec, a więc Aliantów, a w szczególności mocarstw anglosaskich ma na celu poprzeć tę tezę przez ukazanie, że Niemcy nie byli wcale wiele gorsi od tych z którymi walczyli, o ile w ogóle byli.
Książka ma oczywiście swoje zalety. Przede wszystkim świetnie się ją czyta – pod tym względem Zychowicz to solidna marka. Mimo dość pokaźnej objętości „Aliantów” czyta się błyskawicznie. Po części jest to zasługa wspominanej już patchworkowej konstrukcji, ale trzeba przyznać, że trochę ona męczy. Zdecydowanie bardziej chciałbym czytać Zychowicza piszącego książki na konkretny temat, złożone wyłącznie z premierowego materiału.
Zawarta we wstępie sugestia, że oto autor ukazuje nam sekrety historii, pomijane w jej oficjalnej narracji okazuje się nieprawdziwa. W zasadzie osoba dobrze zorientowana w historii II wojny światowej niewiele znajdzie w „Aliantach” nowych informacji. Jeśli miałbym komuś tę książkę polecić, to byliby to dotychczasowi zwolennicy twórczości Zychowicza. Natomiast zachęcam, by nowi czytelnicy zaczęli swoją przygodę z jego pisarstwem od wcześniejszych tytułów.