Piotr Olszówka - „Morrigan. Królewskie Psy” – recenzja i ocena
Piotr Olszówka, autor nowowydanej książki „Morrigan. Królewskie Psy”, jest głównie ilustratorem, autorem komiksów i szermierzem. Z lakonicznej notki biograficznej na odwrocie okładki dowiemy się ponadto jedynie, że pan Olszówka, prócz wymienionych aktywności, jest także związany z Association For Renassaince Martial Arts. Recenzowany tom, to jego debiut literacki i na karb tego zrzucam szczupłość informacji, jakie można znaleźć o autorze. Skoro więc niewiele da się powiedzieć jego osobie, pomówmy o jego dziele.
Konstrukcja
„Morrigan” składa się z czterech rozbudowanych opowiadań. Związek między nimi stanowi tytułowa Morrigan, w zależności od przyjętej interpretacji będąca złą czarownicą, równie złą boginią… lub czymś zupełnie innym. Prócz niej i pewnego wojownika, będącego bohaterem pierwszoplanowym drugiego opowiadania, drugoplanowym trzeciego i pięcioplanowym (jedna, króciutka wzmianka) czwartego, nie mają one żadnej ciągłości fabularnej. Stanowią osobne, zamknięte całości, bardzo rozbudowane, do tego wręcz stopnia, że „Imię ojca”, drugie opowiadanie, można potraktować jako mini powieść.
Ahoj, przygodo!
Ocenę zacznijmy od scenografii. Olszówka proponuje nam standardowy, quasi-średniowieczny świat z tradycyjnym arsenałem kupców, rycerzy, koczowników, magów, oberżystów, złodziei i dam negocjowalnej cnoty. Jest on, niestety, płaski niczym kuchenny blat, pozbawiony cech indywidualnych które odróżniałyby go na tle wielu innych światów fantasy. Do nielicznych elementów wyróżniających należy monoteizm, chwilami dziwnie kojarzący się z Bogiem znanym z naszego świata.
Podobny problem mamy przy postaciach. Wzmiankowany na samym początku rycerz Hubert, z którym wiązałem duże nadzieje, okazał się niestety postacią pozbawioną głębi, podobnie, jak cała galeria podobnych mu, sztampowych bohaterów, których multum znaleźć możemy w innych pozycjach. Bardzo pozytywnym wyjątkiem jest tutaj postać Rhuad-ana, mistrzowsko władającego mieczem koczownika. Niepozbawiony cech indywidualnych, toczący dziwny pojedynek ze swym mistrzem, Raffik-anem, główny bohater mini powieści „Imię ojca” jest z pewnością najciekawszym bohaterem książki. Jeśli chodzi o postacie, należy też zaznaczyć, że natrafimy na bardzo swojskie imiona: Paweł, Hubert, Dobromiła, Majka… Zabieg oryginalny i niespotykany. Niestety, aby dobrze go wykorzystać, trzeba by światu nadać odpowiednie rysy, dzięki którym czytelnik dostrzegał by analogie do naszej rzeczywistości. Z ich braku mamy wrażenie, że autorowi nie starczyło inwencji.
Prawdziwe problemy z oceną zaczynają się przy kwestii fabuły. Otóż wydaje się, że wszystko to już właściwie czytaliśmy przynajmniej raz, a jeśli nie czytaliśmy nawet, to z czymś nam się kojarzy. Dobromiła, bohaterka „Róży i miecza” przypomina nam znane z Sapkowskiego Milvę i Angouleme. Uczeń buntujący się przeciw mistrzowi również wywołuje dziwne uczucie déjà vu. Poszukiwania Morrigan z pierwszego opowiadania noszącego ten sam tytuł, co i cały zbiór, przywodzą nam odlegle na myśl Dilvisha Przeklętego polującego na złego maga Jeleraka. Nawet towarzysząca Hubertowi czarodziejka Alicja może się skojarzyć z pomagającą Dilvishowi księżniczką Semiramą z „Krainy Przemian”. Najbardziej świeżo wypadają tutaj „Imię ojca” oraz „Jeszcze raz Morrigan”, drugie i czwarte opowiadanie zbioru, w których wrażenie spotkania się z czymś dobrze znanym jest najmniejsze. Jeśli chodzi o „Jeszcze raz Morrigan” mam jednak inny zarzut: za mało i za krótkie! Opowiadanie o byłym żołnierzu elitarnych oddziałów królewskiej piechoty, który wskutek urazu nie ma pewności, co jest snem, a co jawą, żołnierzu, który w swojej odciętej przez śnieżycę chacie ratuje od śmierci biedną dziewczynę, łudząco podobną do jego tragicznie zmarłej żony… Nawet, jeśli kojarzy nam się to trochę z „Solaris” Lema, cóż to za wspaniały materiał na zaprawione psychodeliczną niepewnością opowiadanie o rozpaczy, utracie i nadziei! Poświęcanie na taki pomysł 37 z 446 stron książki to zbrodnia zaniedbania!
Język Olszówki jest nierówny. Jego postaciom zdarza się podczas konwersacji błyskotliwie odciąć lub podsumować jakiś problem, z drugiej zaś strony opisy są schematyczne i nudne. Zdarzają się także wyraźne zaczerpnięcia z kultury powszechnej, jak na przykład wywód czarodziejki Alicji na temat władzy, wzorowany na rozważaniach lorda Actona wraz z dokładnym z niego cytatem. Ogólnie jednak język nie jest zły, zmienia się w zależności od osoby mówiącej czy sytuacji, dostosowuje do tego, co Olszówka chce oddać. Warto też zaznaczyć, że choć autor nie boi się użyć mocniejszego słowa, to jednak tego nie nadużywa.
Na plus pragnę też policzyć wielką finezję i subtelność, z jaką opisuje, a nawet raczej sygnalizuje sceny łóżkowe. Z trzech tylko jedna opisana jest w sposób bardziej bezpośredni, dużo na tym tracąc. W dwóch pozostałych przypadkach autor wyróżnia się delikatnością i smakiem, rzadkim w naszych odartych z subtelności czasach brutalnej dosłowności.
Strona techniczna
Cóż, miękka okładka wymusza wielką ostrożność i dbałość o książkę, wystarczył bowiem jeden dzień, by pojawiły się na niej zagięcia. Czcionka jest minimalnie za mała, co wydawca zrekompensował używając cienkiej kreski. Niestety, w połączeniu z kremowym papierem czasem tekst traci na wyraźności. Jeśli jednak czytelnik nie ma bardzo wrażliwych oczu lub problemów z postrzeganiem kontrastów, nie powinno to stanowić przeszkody. Z innych wad, w jednym miejscu pojawia się też chochlik drukarski.
Podsumowanie
Mimo wytkniętych przeze mnie słabych stron, nie uznaję „Królewskich psów. Morrigan” za książkę złą. Powtórzenia i podobieństwa w dzisiejszych czasach są nie do uniknięcia, czasem nawet są czynione najzupełniej nieświadomie. Pisarze fantasy nie mają łatwego zadania, chcąc stworzyć zupełnie nową jakość. Jeśli więc nawet Olszówka powtarza schematy, robi to wprowadzając pewne zmiany. Dobrym przykładem jest zakończenie pierwszego opowiadania, które każe nam się poważnie zastanowić, kim właściwie jest Morrigan i jak działa. Czytelnik chwilami powinien dobrze się zastanowić nad tym, co czyta, niestety, wymienione słabe strony do tego nie zachęcają.
Generalnie sugeruję nie przeznaczać na „Kólewskie psy. Morrigan” ostatnich pieniędzy i mam nadzieję, że w dalszych częściach pan Piotr Olszówka poprawi wszystkie słabe strony i utrzyma te dobre. Mamy wtedy szansę na porcję solidnej, porywającej lektury.
Redakcja: Michał Przeperski