Piotr M. Majewski: Niemcy sudeccy nie chcieli mieć z Czechami nic wspólnego
Tomasz Leszkowicz: W jakich okolicznościach Niemcy znaleźli się na obszarze, który potem wszedł w skład państwa czechosłowackiego?
Piotr M. Majewski: Niemcy na terenie Czechosłowacji (czy też dokładnie na terenie ziem czeskich) mieszkali od średniowiecza. Ziemie te od XIII w. były obszarem bardzo intensywnej kolonizacji, stąd też geografia występowania tej grupy – obszary pograniczne, ciągnące się wzdłuż dzisiejszej granicy z Polską, czyli od Śląska Cieszyńskiego, skrajem Jesioników, poprzez Sudety (od których przyjęto nazwę dla całej mniejszości). Grupa ta mieszkała także dalej, wzdłuż Rudaw, czyli granicy z Turyngią i Bawarią, i dalej pierścieniem aż do granicy z Austrią. Do tego dochodziły liczne tzw. niemieckie wyspy językowe, przede wszystkim w miastach: Pradze, Brnie, Igławie, Ołomuńcu. Istniała też grupa Niemców mieszkających na terenie Słowacji, tzw. Niemców karpackich, która jednak nie miała bezpośrednich związków z mniejszością sudecką. Została ona dość sztucznie „stworzona” dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym.
T. L.: Jak liczna była to grupa?
P. M. M.: Była to bardzo duża i, co równie ważne, świetnie zorganizowana mniejszość. Oczywiście, istnieją pewne spory dotyczące jej liczebności. Przyjmuje się, że w początkach istnienia państwa czechosłowackiego, zgodnie ze spisem przeprowadzonym w 1921 r., Niemców było 3,3 mln. W kolejnym spisie powszechnym, który miał miejsce w 1931 r., mniejszość ta liczyła ok. 3,1 mln osób. Istnieje jednak część sporna, czyli pewna grupa ludzi, którzy nie mieli jednoznacznej tożsamości narodowej bądź przyjmowali ją koniunkturalnie. Niemieccy badacze i historycy twierdzili potem w związku z tym, że Niemców było trochę więcej (być może nawet 3,5 mln w początkach istnienia państwa czechosłowackiego), byli oni jednak zmuszani do ukrywania swojej tożsamości.
Mimo tych wątpliwości, trzeba powiedzieć, że było to około jednej czwartej ludności Czechosłowacji (na początku lat 30. 23% jej mieszkańców) i około jednej trzeciej ludności ziem czeskich (czyli Moraw, Śląska i Czech właściwych). Te proporcje były jednak nierówne – Niemcy byli najliczniej reprezentowani na Śląsku, słabiej natomiast w samych Czechach, gdzie nawet jeśli liczebnie byli bardzo liczni (tam mieszkała większość z nich), to ich obecność była równoważona przez bardzo silny żywioł czeski. Ważne miejsce zajmowała tu Praga, która pod koniec XIX w. stała się stolicą intelektualną i polityczną czeskiego ruchu narodowego, jednocześnie dużo słabszego na Morawach czy zwłaszcza na Śląsku.
T.L.: Czy istniała specyficzna tożsamość tej grupy?
P. M. M.: I tak, i nie. Niemcy nie uważali się za mniejszość – jest to najważniejszy element potrzebny do zrozumienia ich tożsamości i subiektywnego obrazu. Dopóki istniała monarchia habsburska, uważali się oni po prostu za Niemców austriackich bądź czeskich. Z czasem, gdy w Austro-Węgrzech coraz wyraźniejsze stały się tendencje odśrodkowe i poszczególne nacjonalizmy, wielu przedstawicieli tej grupy zaczęło uważać się za część wielkiego narodu niemieckiego, z którym chcieli się zjednoczyć – jest to widoczne od połowy XIX w.
Tożsamość odrębna Niemców sudeckich ugruntowuje się już po powstaniu Czechosłowacji, gdy musieli skonfrontować z sytuacją, w której zostali mniejszością narodową wbrew swej woli, w państwie rządzonym przez Czechów, z którymi od połowy XIX w. silnie rywalizowali (od końca tamtego stulecia można mówić tu wręcz o permanentnym konflikcie politycznym). Co ciekawe, ich odrębna tożsamość stała się problemem również w latach późniejszych, tzn. po powstaniu ruchu nazistowskiego i włączeniu do III Rzeszy. Była ona swego rodzaju separatyzmem w sytuacji, gdy Hitler chciał jednoczyć wszystkich Niemców.
T. L.: Jak układały się stosunki tej mniejszości z nowopowstałym państwem czechosłowackim?
P. M. M.: Niemcy czescy już przed powstaniem nowego państwa nie ukrywali, że nie chcą mieć z Czechami nic wspólnego. System, który istniał od ostatniego ćwierćwiecza XIX w. (zwłaszcza w Czechach właściwych, w mniejszym stopniu na Morawach i Śląsku), można określić mianem „dobrowolnego apartheidu” – Czesi i Niemcy żyli obok siebie, mając jednocześnie całkowicie oddzielne życie towarzyskie, kulturalne czy polityczne. Oczywiście, dochodziło między nimi do kontaktów, były mieszane małżeństwa (nie tak znowu liczne), ale zasadniczo były to dwa stojące naprzeciw siebie wrogie obozy. Kiedy Czechosłowacji udało się uzyskać niepodległość, Niemcy robili wszystko, żeby w tym państwie się nie znaleźć. Ich główną kontrakcją było utworzenie własnych państewek, które miały oderwać się od Czechosłowacji i dołączyć się do niemieckiej Austrii, która wtedy powstawała. Inicjatywa ta została stłumiona przez wkroczenie wojsk czechosłowackich, były ofiary śmiertelne, co oczywiście pogłębiło animozje.
Następnie Niemcy chcieli wziąć udział w wyborach do austriackiego Zgromadzenia Narodowego, co miało być stworzeniem faktu politycznego podkreślającego niezgodę na przynależność do Czechosłowacji. Przeszkodziły im w tym siły porządkowe młodego państwa, znowu doszło do rozlewu krwi. Wydarzenia te położyły się cieniem na stosunkach czechosłowacko-niemieckich w pierwszych latach niepodległości. Do tego dochodził szereg innych czynników, które wynikały albo z celowych działań polityków czeskich, albo były nieuchronną konsekwencją innych procesów, np. reformy rolnej, w wyniku której Niemcy w swoim przekonaniu tracili bardziej niż Czesi, czy też usuwania nazw i pomników. Istniało też zjawisko, które sami Czesi nazywali „kłuciem szpilką” – na przykład organizowanie czeskich manifestacji nacjonalistycznych w niemieckich miastach, co często przeradzało się w przepychanki z ludnością miejscową.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
T. L.: Czy można powiedzieć, że Czesi chcieli zasymilować Niemców?
P. M. M.: Myślę, że o asymilacji nie może być mowy. Niemcy byli na tyle liczni i świadomi, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że ich wchłonięcie nie wchodzi w grę. Natomiast na pewno niektórzy politycy czechosłowaccy mieli wizję daleko idącej normalizacji i ułożenia wzajemnych stosunków między obydwoma narodami. Do zobrazowania tego procesu posługiwano się nawet metaforą Szwajcarii czy też Belgii (drugie z tych państw z dzisiejszej perspektywy nie byłoby już takim najlepszym przykładem). Obóz liberalny, którego przedstawicielem był przede wszystkim prezydent Tomáš Garrigue Masaryk, podkreślał, że jego celem jest odprężenie w stosunkach czechosłowacko-niemieckich wewnątrz państwa. Efektem takiej polityki, lansowanej nie tylko przez Masaryka i będącej wypadkową działań innych sił politycznych, było w końcu zaproszenie niemieckich ministrów do rządu w 1926 r. Było to wydarzenie bez precedensu w Europie Środkowej – mniejszość bardzo mocno kontestująca byt państwowy kraju, w którym się znalazła, weszła do rządu i wzięła za niego odpowiedzialność. Partie, które zaangażowały się w ten proces, okazały się później bardzo lojalne wobec Czechosłowacji.
T. L.: Jakie były orientacje polityczne wśród Niemców sudeckich, zanim jeszcze na czoło wysunął się ruch narodowo-socjalistyczny?
P. M. M.: Warto tu zaznaczyć, że jeszcze przed powstaniem ruchu hitlerowskiego w Czechosłowacji istniała partia narodowo-socjalistyczna, powstała na początku XX w. i mająca wszystkie cechy późniejszej NSDAP. Poza jednym – nie była partią wodzowską. Działała kolektywnie, w jej programie był antysemityzm i antyslawizm oraz przekonanie, że Niemcy są wielką wspólnotą narodową (Volksgemeinschaft) i że powinni tworzyć jedną całość, wyrzekając się różnic klasowych i politycznych oraz połączyć się pod wodzą narodowego przywództwa.
Oprócz narodowych socjalistów istniała tam cała panorama klasycznej sceny politycznej: Niemiecka Partia Narodowa o programie liberalno-nacjonalistycznym, partia chłopska reprezentująca interesy niemieckich rolników czy partia chrześcijańsko-społeczna, związana z Kościołem katolickim. Była też partia socjaldemokratyczna, aż do początku lat 20. niemarksistowska, w której – podobnie jak w jej czechosłowackim odpowiedniku – dokonał się rozłam, w wyniku którego lewica rewolucyjna odłączyła się, zasilając partię komunistyczną. Można powiedzieć, że niemiecka scena polityczna w Czechosłowacji była taka sama, jak scena czechosłowacka. Istniała jedna różnica – po stronie czechosłowackiej również funkcjonowała partia narodowo-socjalistyczna, która ewoluowała jednak w kierunku demokratycznym, a nie totalitarnym.
T. L.: Czy Partię Niemców Sudeckich można uznać za ekspozyturę NSDAP?
P. M. M.: Wydaje się to być trochę bardziej skomplikowane, choć w ostatecznym rozrachunku na pewno tak było: Partia Niemców Sudeckich (SdP) podporządkowała się NSDAP, została w zasadzie wciągnięta do oficjalnego wykazu organizacji zależnych, prowadzonego w centrali partyjnej w Monachium. Natomiast gdy powoływano ją, czy wcześniejszy Sudeckoniemiecki Front Ojczyźniany (jej poprzednika w tym samym składzie personalnym), to ścierały się tam dwa nurty. Pierwszy z nich, typowo narodowo-socjalistyczny, w skład którego wchodzili działacze zdelegalizowanej w tym samym czasie przez władze czechosłowackie Niemieckiej Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej, różniącej się od NSDAP tylko kolejnością liter w skrócie. Stanowili oni jedną z frakcji w Sudeckoniemieckim Froncie Ojczyźnianym, a później w Partii Niemców Sudeckich.
Drugą z nich, początkowo bardziej wpływową, tworzyli działacze z pewnej dziwnej organizacji, która początkowo nazywała się Kameradschaftsbund (Związek Przyjaźni). Był to rodzaj narodowej masonerii stworzonej przez polityków z młodszego pokolenia Niemców czechosłowackich, którzy stawiali sobie za cel infiltrację różnych organizacji społeczno-politycznych, partii oraz życia gospodarczego, a następnie dokonanie rewolucji narodowej i pokoleniowej. Jednym z takich działaczy, wcale nie stojącym wysoko, był Konrad Henlein, który w 1934 r. samowolnie wystąpił z programem utworzenia partii politycznej. Jego koledzy z Kameradschaftsbundu, chcąc nie chcąc, musieli podjąć taką inicjatywę, a potem zostali dość szybko odsunięci od władzy.
Ważnym wydarzeniem są tu wybory parlamentarne w 1935 r., będące ogromnym sukcesem partii Henleina. Wybory te Partia Niemców Sudeckich w zasadzie wygrała – zdobyła największą liczbę głosów, co było dużym szokiem dla opinii publicznej. Nie przełożyło się to na liczbę miejsc w parlamencie, bo za pomocą systemu rozdzielenia mandatów narodowi socjaliści otrzymali jeden mandat mniej niż partia czeska. Niemniej już wtedy III Rzesza finansowała kampanię wyborczą SdP, znamy relacje świadków mówiące wręcz o przewożeniu pieniędzy w aktówkach. Była to zresztą pierwsza nowoczesna kampania wyborcza w Czechosłowacji, prowadzona za pomocą bardzo nowatorskich środków, łącznie z objazdami całej republiki.
T. L.: Skąd fenomen tak dużego poparcia dla Partii Niemców Sudeckich?
P. M. M.: To bardzo ważne pytanie, na które jednak trudno jest odpowiedzieć, ponieważ paradoksalnie wydawałoby się, że Niemcy czescy dostali wszystko, o czym mogła marzyć mniejszość narodowa: udział w rządzie i realny wpływ na losy państwa. To jednak ich nie satysfakcjonowało, a przyczyny tego stanu rzeczy miały zarówno charakter doraźny, jak i głębszy.
Doraźną przyczyną były przede wszystkim skutki Wielkiego Kryzysu, który w tym czasie dotarł do Czechosłowacji i znacznie bardziej dotknął Niemców niż Czechów – wiązało się to ze strukturą ich zatrudnienia, przede wszystkim w przemyśle lekkim i luksusowym, który dużo bardziej został dotknięty bezrobociem i zanikiem eksportu niż przemysł ciężki, koncentrujący się na ziemiach etnicznie czeskich. Katastrofalne bezrobocie i bieda dotykały głównie robotników. Po drugie, w kulminacyjnym punkcie kryzysu do władzy w Niemczech doszedł Hitler, który wydawał się lekarstwem na objawy recesji – jego reformy, tworzenie miejsc pracy i programów robót publicznych, były z punktu widzenia Niemców czeskich cudem gospodarczym. Bardzo często wyjeżdżali oni do pracy w niemieckich fabrykach, gdzie przebywali przez pięć dni, a na sobotę i niedzielę wracali do domów. Umożliwiało to III Rzeszy prowadzenie skierowanej do nich bardzo intensywnej propagandy.
Przechodząc do przyczyn długofalowych, trzeba powiedzieć, że Niemcy sudeccy nie pogodzili się mimo pewnych sukcesów politycznych ze swym statusem mniejszości. Uczciwie trzeba też zaznaczyć, że również politycy czechosłowaccy nie godzili się na taką zupełną „Szwajcarię” – ich państwo miało być rządzone przez większość czesko-słowacką, z oczywiście dość pojednawczą polityką wobec mniejszości narodowych, ale na pewno nieprzekraczającą pewnych granic interesów czeskich. Niemcy odczuwali to bardzo boleśnie, czuli się sfrustrowani, co doprowadziło do powstania swoistego błędnego koła.
Polecamy e-book: „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych”
T. L.: Jak wyglądało wysiedlenie Niemców po 1945 r.?
P. M. M.: Miało ono przede wszystkim inną specyfikę niż wysiedlenie Niemców z Polski. Nie było tam etapu, który rozegrał się u nas – ucieczki. Przeciwnie, ponieważ ziemie czeskie były jednym z ostatnich bastionów, w których w 1945 r. broniły się armie niemieckie, tam też kierowały się kolumny uchodźców z innych regionów. Ich liczba nie jest dobrze znana, podobnie zresztą jak precyzyjna liczba Niemców żyjących wówczas na tych terenach – pewna ilość mężczyzn była zmobilizowana do służby wojskowej, znajdowała się w obozach jenieckich albo jeszcze pod bronią.
Po drugie, kiedy Armia Czerwona i armia amerykańska (która doszła do linii wyznaczanej mniej więcej przez miasta Karlove Vary-Pilzno-Czeskie Budziejowice) wyzwoliły ziemie czechosłowackie, istniały tam jeszcze stosunkowo silne struktury niemieckie i bardzo świeża pamięć okrucieństw, których Niemcy się dopuszczali: marsze śmierci przechodzące przez ziemie czeskie czy też różne zbrodnie i akty terroru wobec samych Czechów w ostatnich dniach wojny. Najbardziej znane wydarzenia to oczywiście powstanie praskie i akcje odwetowe podejmowane przez oddziały SS, które w trakcie powstania usiłowały przebić się przez Pragę. Do tego dochodzi jeszcze czynnik psychologiczny, najmniej uchwytny i najtrudniejszy do opisania źródłowo, ale moim zdaniem równie istotny – Czesi odczuwali okupację, choć miała ona w porównaniu z Polską charakter stosunkowo łagodny, jako niezwykle upokarzającą, również dlatego, że z powodu decyzji politycznych nie podjęli oni walki zbrojnej, później zaś byli ofiarami różnych działań odwetowych (myślę tutaj m.in. o Lidicach i Leżakach). Niewątpliwie to ich upokorzenie miało swój wyraz w dość brutalnym potraktowaniu Niemców, którzy znaleźli się na ziemiach czeskich w momencie zakończenia wojny.
Ta grupa stała się obiektem tzw. dzikiego odsunu, czyli dzikiego wypędzenia. Wysiedlono w ten sposób do 700 tys. Niemców, na ogół zupełnie przypadkowych. W tych pierwszych tygodniach po wyzwoleniu miało miejsce kilka masakr popełnianych oddolnie i spontanicznie (jeśli tak można powiedzieć), ale przy przyzwoleniu władz państwowych. Niewątpliwie nie śpieszyły się one z uspokajaniem sytuacji, wychodząc z założenia, że im bardziej napięta sytuacja i im gorzej będzie Niemcom, tym będą oni bardziej przekonani do odejścia z ziem czechosłowackich i, co również nie było bez znaczenia, konferencja pokojowa czy jakieś inne gremium z udziałem mocarstw zaakceptuje to rozwiązanie. Uważa się, że jeden z najbardziej znanych przypadków masakr w Usti nad Łabą, do którego doszło 31 lipca 1945 r., miał miejsce w związku z trwającą wówczas konferencją poczdamską. Nigdy nie zostało to przekonująco wyjaśnione, ale jedna z hipotez mówi, że pogrom został sprowokowany przez czechosłowackie służby bezpieczeństwa po to, by dostarczyć argumentów, że współżycie Niemców i Czechów jest niemożliwe. W tym pogromie zginęło sto osób, nie była to jednak największa jednostkowa tragedia – dużo większą skalę miały wydarzenia pod Postoloprtami i Żatcem, gdzie zamordowano ok. tysiąca Niemców, czy też masakra niedaleko Przerowa, gdzie rozstrzelano prawie trzysta sześćdziesiąt osób, głównie kobiet i dzieci.
T. L.: Czy Republika Czeska ma dziś problem pamięci z wypędzeniem Niemców?
P. M. M.: W jakimś sensie na pewno tak. Są to wydarzenia niespecjalnie chwalebne, o których wszyscy wiedzą i które mają swoje różne konsekwencje polityczne. Jest to pewien punkt odniesienia dla wewnętrznej refleksji czeskiej, do którego różne środowiska i ugrupowania podchodzą odmiennie. Prezydent Havel był zwolennikiem przeproszenia Niemców za wysiedlenie i ułożenia z nimi na nowo stosunków na podstawie uznania zła wysiedleń jako zła uniwersalnego. Z kolei prezydent Klaus podkreślał, że Republika Czeska stoi na gruncie niezmienności tzw. dekretów Benesza, czyli aktów prawnych, które stanowiły podstawy wykonawcze wysiedleń (chociaż nie podstawę decyzyjną, tą była konferencja poczdamska), i że właściwie wysiedlenia Niemców były nieuniknionym aktem sprawiedliwości dziejowej. Większość czeskiej klasy politycznej uważa, że decyzje te nie powinny podlegać dyskusji, nawet jeśli są oni zdania, że to, co się stało w 1945 r., było złem.
Jeśli chodzi o konsekwencje dalekosiężne, to pojawia się przede wszystkim kwestia restytucji praw i majątków Niemców sudeckich. Została ona właściwie zamknięta ekspertyzami prawnymi ogłoszonymi przed wstąpieniem Czech i Polski do Unii Europejskiej, jednak tak jak i u nas pojawia się ona jako drobna groźba powrotu Niemców i odebrania przez nich swoich majątków.
T. L.: W ostatniej kampanii przed wyborami prezydenckimi temat Niemców sudeckich i ich wysiedlenia stał się jednym z głównych linii sporu politycznego.
P. M. M.: Jeden z kandydatów, Karl Schwarzenberg sam był wysiedlony – nie był co prawda Niemcem, ale należał do arystokracji czeskiej, którą uważano za całkowicie zniemczoną i sympatyzującą z nazizmem, co akurat w jego przypadku było zupełnie niesłuszne. Trzeba przyznać, że niepolitycznie, choć zgodnie z własnym sumieniem, podkreślał on, że odsun było złem, że nie można tego ukrywać i przedstawiać takich metod nawet ex post jako jakiegokolwiek dobrodziejstwa. Tym właśnie naraził się na krytykę i utratę głosów.
Zobacz też:
- Armia Szwejka? Wojsko czechosłowackie przed II wojną światową
- Czeski „raj”
- Polsko-czeska wojna o Cieszyn
- Rozmowy o historii (4). „Muzeum powinno mieć swój przekaz” – rozmowa z Piotrem Majewskim
Redakcja: Agnieszka Kowalska