Piotr Łopuszański – „Warszawa Literacka w okresie międzywojennym” – recenzja i ocena
Książki są jak potrawy, niektóre ciężkostrawne, ale satysfakcjonujące, inne lekkie i dobrze skomponowane, tak że widać iż umiejętny kucharz/pisarz wie w jaki sposób łączyć ze sobą składniki. Inne są znowu niezdrowe jak fast food – zajmują tylko czas pozostawiając czytelnika z pustymi kaloriami jałowych treści. Nie brakuje i książek, po których można się pochorować.
Ale Warszawa literacka w okresie międzywojennym nie należy do żadnych z powyższych kategorii. Pozostaje czymś osobnym. Składniki wybrane przez autora były znakomite, a i jego umiejętności cenię – są znane z innych publikacji. Jednak tym razem nie serwuje nam wykwintnego dania: składniki wymieszał bowiem między sobą bez ładu i składu.
„Warszawa Literacka w okresie międzywojennym” – odczarowanie?
Warszawa literacka w okresie międzywojennym w założeniu miała odczarować tradycję literacką II RP, ukazać większą liczbę autorów, wyjść poza schemat: Skamander i długo długo nic. Choć takie założenie trzeba przywitać z uznaniem, to jednak efekt pozostawia wiele do życzenia.
Książka, mająca w założeniu charakter luźnego zbioru anegdot, szybko staje się strumieniem świadomości, pozbawionym przejrzystego klucza. Autor przeskakuje od jednego tematu do drugiego. Tu romans, tam kwestie bytowe, tu znowu pierepałki z władzami. Na jednej stronie potrafi się pojawić po kilkanaście nazwisk związanych z różnymi historiami. Nagromadzenie faktów wręcz zalewa czytelnika, zwłaszcza tego mniej wprawionego, który potencjalnie jest głównym odbiorcą książki.
Łopuszański, sam doskonale orientujący się w Warszawie lat 20. i 30., zapomina, że dla nawet dla wykształconego czytelnika nie-polonisty takie nazwiska jak Szelburg-Zarembina, Gojawiczyńska czy Choromański nie są dziś oczywiste. Tymczasem żongluje nimi, na równi z Tuwimem i Gombrowiczem. Fortunnym rozwiązaniem byłby chyba słowniczek zawierający podstawowe informacje o każdym pisarzu pojawiającym się w tekście. Niestety, konieczność samodzielnego poszukiwania informacji powoduje, że trudno czerpać przyjemność z lektury. Tym bardziej, że wielu smakowitym historiom brakuje kontekstu i szerszego spojrzenia na międzywojenne realia. Autor dba o przypomnienie pewnych problemów politycznych, ale niestety, najczęściej na nich poprzestaje. Codzienność dwudziestolecia pozostaje dla czytelnika rzeczywistością pełną niejasności i niedopowiedzień.
„Warszawa Literacka w okresie międzywojennym” – niefortunna forma
Najwięcej trudności z odbiorem przynosi jednak forma. Być może zresztą tę uwagę powinienem skierować przede wszystkim do redaktorów. Tekst jest podzielony na dosyć krótkie akapity, które niekiedy bardzo luźno ze sobą korespondują. Wprowadza to chaos, gdyż nie wiadomo gdzie się kończy, a gdzie zaczyna kolejny watek. W niektórych wypadkach można było usunąć niejasności poprzez wprowadzenie podtytułów czy w inny sposób je oddzielić. Niestety, powoduje to chaos i zamęt, wyraźnie zmniejszając przyjemność z czytania książki.
Wiem, że książka nie miała być wykładem o myśli literatów przedwojennej Warszawy. Tym niemniej forma prowadzenia narracji, skakanie z wątku na wątek sprawiło że – paradoksalnie – stała się ona nudna. Na przykład już pod koniec książki, między mocno lakoniczną informacją o Marii Rodziewiczównie (związanej z ONR) a notatką o oskarżeniach kierowanych pod kierunkiem Boya-Żeleńskiego, pojawia się nagle kilkuzdaniowy akapit o kanonizacji Andrzeja Boboli. Dlaczego? Czy wnosi cokolwiek do naszej wiedzy o pisarzach? Obawiam się, że nie.
*
Pisałem, że książka jest zbiorem anegdotek. Niestety, pozostaje tylko tym. Wiele z nich było już zresztą publikowanych, czy to w pracach poświęconych Franciszkowi Fiszerowi czy też w „twórczości” Sławomira Kopra. W ten sposób z pracy poświęconej literackiej Warszawie zrobiła się rubryka towarzyska, w czym tkwi również największe rozczarowanie dotyczące książki. Pomimo szczytnie deklarowanych intencji i tak otrzyma na talerzu Skamandra i „Wiadomości Literackie”. Z drobną jedynie domieszką innych kręgów (tak, nawet i „Prosto z mostu”).
Niewątpliwie autor ma niezwykłą wiedzę i zebrał imponująca ilość materiału, jednak nie udało u się połączyć jej w przekonującą i ciekawą całość. Tymczasem, gdyby lepiej go poskładać i posegregować, praca mogłaby być znacznie ciekawsza. Niestety – nie jest. Cóż więc po tym, że książka została wydana ładnie, gdy jej czytanie nie sprawa radości?