Piotr Gursztyn – „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona” – recenzja i ocena
Rozwścieczeni Powstaniem Warszawskim hitlerowcy krwawo zmiażdżyli stolicę Polski. Za największą z popełnionych podówczas zbrodni wojennych uważa się masowe rozstrzeliwania ludności cywilnej w lewobrzeżnej dzielnicy Wola, których apogeum przypadło na sobotę i niedzielę 5 i 6 sierpnia 1944 r. W ciągu kilku dni zabito około pięćdziesięciu tysięcy osób, choć dokładnej liczby ofiar nie zdołano ustalić. Tak właśnie wyglądał „zastraszający przykład dla całej Europy”, który kilka dni wcześniej kazał dać sam Adolf Hitler.
Pamięć o Rzezi Woli nie jest mocno utrwalona w naszej narodowej świadomości. Musiało minąć wiele dekad zanim doczekaliśmy się pierwszej monografii poświęconej niemieckiej zbrodni. Historyk i dziennikarz Piotr Gursztyn, autor „Rzezi Woli”, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności ciążącej na jego barkach solidnie odrobił lekcję. W dwunastu rozdziałach i na blisko czterystu stronach przedstawił dokładny obraz zniszczenia dzielnicy przez niemieckich oprawców. Publikacja odwołuje się do prawie stu źródeł, w znaczącej części będących bezpośrednimi relacjami ocalałych mieszkańców.
Przeczytaj:
- Piotr Zychowicz – „Obłęd 44” - recenzja
- Piotr Zychowicz: podczas wojny rząd lekkomyślnie szafował polską krwią!
Nie jestem specjalistą zajmującym się latami II wojny światowej, ale ze wstępu wynika jednoznacznie, że autor adresował „Rzeź Woli” przede wszystkim do zwykłych czytelników, nie do społeczności akademickiej. Zachęcony umieszczeniem mnie w grupie adresatów ośmielam się autorytatywnie stwierdzić: Dzieło Gursztyna spisuje się bardzo dobrze jako monografia, lecz jako monografia popularna – rozczarowuje.
Pierwsze trzy rozdziały nie zapowiadają narracyjnej klęski. Wręcz przeciwnie, podsycają czytelniczy apetyt, gdyż na początku dziennikarz pisze zwięźle i zajmująco. Przybliża nam Wolę przedwojenną z jej piszczącą biedą oraz opisuje, jak wyglądał tam wrzesień 1939 i jak mieszkańcy dzielnicy radzili sobie z późniejszą okupacją. Autor opowiada o pierwszych dnia Powstania z punktu widzenia „tubylców”, aby w czwartym rozdziale przejść do sedna.
Kluczowa, najdłuższa część książki jest, niestety, także najbardziej nużąca. Gursztyn wybrał bowiem złą strategię zapoznania czytelnika z koszmarnymi sierpniowymi dniami 1944 r. i zasypał go dziesiątkami relacji świadków, czasem przytaczanych dosłownie, czasem sparafrazowanych. Wszystkie jednak wyglądają bardzo podobnie: Niemcy wyciągają ludzi z kamienic, szpitali, kościołów i rozstrzeliwują ich na podwórzach, dziedzińcach, ulicach. Giną mężczyźni, starcy, kobiety, nastolatki, dzieci i niemowlaki; lekarze, robotnicy, zamożni i biedni. Ludzie wyciągani są z piwnicznych kryjówek, wielu płonie żywcem w podpalanych budynkach. Oporu nie stawiają, bo nie mają jak i czym się bronić. Niektórym cudem udaje się uciec. Ta sama ponura opowieść powtarza się – choć może nie brzmi to dobrze – zbyt wiele razy.
Byłoby absurdem, gdybym „monotonną” treść wytykał jako wadę. Moja krytyka dotyczy wyłącznie formy, po którą sięgnął Gursztyn. Relacje ocalałych połączone są autorską narracją, neutralną i gładką, ale zarazem zupełnie nieporywającą. Co gorsza, dziennikarz nie do końca poradził sobie z uporządkowaniem materiału. Wybrał kolejność chronologiczną – poszczególne rozdziały przyporządkował kolejnym dniom Rzezi – ale raz, że i tak wkrada się tu pewien chaos, dwa, że w moim odczuciu, lepiej sprawdziłby się, klucz przestrzenny, i trzy, naprawdę nie ma niczego złego w rozbijaniu długich porcji niebeletrystycznego tekstu śródtytułami.
Widać niezdrowy zapał autora w gromadzeniu na kartach swojej książki jak największej możliwej ilości relacji (nasuwają się pytania: czy autor włączył do książki wszystkie dostępne? a jeśli z jakichś zrezygnował, to dlaczego?). Tymczasem czytelnik gubiąc się w natłoku nazwisk i wertując nerwowo końcowe strony w poszukiwaniu nieistniejącego indeksu dochodzi do wniosku, że należało poświęcić ilość na rzecz jakości: wybrać kilku mieszkańców Woli i opisać ich losy przedwojenne, okupacyjne, powstańcze oraz powojenne. Wymusiłoby to, rzecz jasna, inne rozłożenie akcentów, lecz kładąc nacisk na sierpień 1944 r. Gursztyn wszak wciąż opisywałby tytułowe wydarzenie – tyle że w sprawniejszy, ciekawszy sposób.
Przeczytaj:
Bardziej maniera opisu niż charakter przedstawianych wydarzeń sprawiła, że po przeczytaniu środkowej partii monografii odczułem ulgę. Lektura wciąga ponownie dopiero na ostatnich stu stronach, gdzie autor tłumaczy, dlaczego AK nie była w stanie powstrzymać zbrodni, opisuje, jak pozbywano się zwłok zabitych, przybliża powojenne losy ocalałych i sprawców, oraz opowiada, ile czasu musiało minąć zanim zamordowani doczekali się upamiętnienia.
Wydźwięk końcowych rozdziałów jest bardzo gorzki. Ocaleni nie mieli dokąd wracać. Wymordowano ich najbliższych, przyjaciół, sąsiadów, spalono domy i cały dobytek. Sami musieli radzić sobie z traumami i chorobami psychicznymi. Sprawiedliwość nigdy nie dosięgnęła wielu z katów. Oskar Dirlewanger, dowódca osławionej karnej jednostki SS do zwalczania partyzantów, zginął co prawda w czerwcu 1945 r., najprawdopodobniej pobity na śmierć przez żołnierzy polskich pod francuską komendą. Ale już SS-Gruppenführera Heinza Reinefartha, naczelnego „rzeźnika Woli”, sąd niemiecki zwolnił z powodu braku dowodów (sic!). Nazistowski oprawca dożył wieku 76 lat w robiąc w RFN karierę polityczną jako burmistrz miasteczka Westerland i poseł do landtagu.
Ostatnie rozdziały staranniej porządkują treść niż środkowe, choć fragmentom, w których Gursztyn porusza zagadnienia niesprawiedliwości dziejowej i polityki historycznej, można wytknąć brak eseistycznego zacięcia. Nużący, suchy styl autora z rozdziału na rozdział coraz bardziej daje się we znaki.
Szkoda, że w książce zamieszczona została jedynie niewielka liczba ilustracji. Uchowały się co prawda nieliczne fotografie, o których jednoznacznie można stwierdzić, że wykonano je na ogarniętej pożogą Woli, ale wyobraźni czytelnika pomogłyby również zestawienia zdjęć przedstawiające te same miejsca w dzielnicy przed wojną, po wojnie oraz współcześnie. W podobny sposób można by zobrazować mapkami, jak poprzez zniszczenie i odbudowę stolicy zmienił się układ tamtejszych ulic i zabudowań (plany ówczesnej Warszawy oraz Woli umieszczone na wewnętrznych stronach okładek wydają mi się pod tym względem niewystarczające). Szkoda, że na kartach książki nie znalazły się fotografie ocalałych, o których Gursztyn pisze przecież osobowo, wymieniając ich z imienia i nazwiska. Natomiast w rozdziale „Zbrodnia zapomniana” doskwiera brak zdjęć pomników pamięci. Aż ciśnie się na usta pytanie: czy autor nie mógł sam pofatygować się w tamte miejsca z aparatem?
Z punktu widzenia czytelnika zainteresowanego powstańczymi dziejami Warszawy, „Rzeź Woli” jest książką ważną – bo pierwszą w swoim rodzaju. Niestety, jest to jednocześnie pozycja warsztatowo nieudana i redakcyjnie niedopracowana. Swój egzemplarz otrzymałem w prezencie z dedykacją „Bo o pewnych rzeczach pamiętać trzeba...”. Pozostaje mi dodać, że trzeba też umieć zajmująco o tych rzeczach napisać.