Piotr Gontarczyk: Gwardia Ludowa to szkodliwy nowotwór, a nie bohaterska formacja
Tomasz Leszkowicz: W centrum Warszawy, naprzeciw byłego Komitetu Centralnego, stoi pomnik upamiętniający pierwszy oddział Gwardii Ludowej, znany powszechnie jako „Pomnik partyzanta”. Czy Pana zdaniem jest to słuszne miejsce pamięci o żołnierzach partyzantki czy może relikt dawnej propagandy?
Piotr Gontarczyk: GL nie walczyła o Polskę, tylko była fragmentem komunistycznej konspiracji, którą budowano od 1941 r. na polecenie Stalina. Głównym jej zadaniem była aktywizacja zbrojna Polaków i, jak się da, wywołanie zbrojnego powstania. Gdyby doszło do realizacji takiego scenariusza, skończyłoby się to – wobec ogromnej przewagi Niemców – hekatombą ofiar po stronie polskiej. Ale to nie obchodziło ani Kremla ani władz PPR. Jednym i drugim chodziło po prostu o przerwanie linii zaopatrzeniowych na front wschodni. Jeszcze raz powtarzam: tu w żadnym razie nie chodziło o Polskę - to były działania na jej szkodę. GL to komunistyczny nowotwór na ciele społeczeństwa, a nie coś, co należałoby upamiętniać.
W książce płk. Zbigniewa Załuskiego Siedem polskich grzechów głównych pierwszy oddział GL został przedstawiony jako straceńcza formacja rzucająca się wręcz z motyką na słońce (co, według autora, w efekcie miało przynieść zwycięstwo). Jak w takim razie naprawdę wyglądała historia oddziału Franciszka Zubrzyckiego „Małego Franka”?
Jako historyka mniej interesuje mnie barwność opisu, a bardziej twarde kalkulacje polityczne. Nie liczy się dla mnie to, czy to były działania „straceńcze” czy nie, tylko czemu i komu służyły. A że nie służyło to Polsce, udowadniam powyżej.
Historia oddziału „Małego Franka” to taka trochę tragifarsa. Jeden z jej znanych uczestników, dąbrowszczak Józef Mrozek nazwał ją „nieprzemyślaną awanturą”. Zubrzycki ze współtowarzyszami napadli 9 czerwca 1942 r. na leśniczówkę Antoniego Kozłowskiego, po czym zostali rozpędzeni na cztery wiatry przez ścigającą ją grupę żandarmerii. Kilkudniowa historia bez historii. I nie zgadzam się z tezą, że tego typu niepoważne działania przyniosły jakiekolwiek „zwycięstwo”. To przyniosła komunistom Armia Czerwona.
Jak GL i AL realizowało swój, wydawałoby się, podstawowy cel istnienia, jakim była walka z okupantem, na ile zaś skupiała się na rywalizacji z innymi formacjami podziemnymi?
Podstawowym celem istnienia GL i AL nie była walka z okupantem. To było narzędzie realizacji innych celów. Do tych należało m.in.: wsparcie frontu wschodniego, przejęcie kontroli nad prowincją i wypieranie stamtąd wpływów niepodległościowej konspiracji. Kiedy komuniści poczuli się w latach 1943/44 pewniej, coraz częściej zaczęli występować zbrojnie przeciwko AK i NSZ. W walkach z komunistami i pacyfikacjach przez nich przeprowadzanych zginęło nie mniej niż kilkuset żołnierzy polskiego podziemia. Oddziały GL wymordowały też co najmniej kilkuset ukrywających się w lasach Żydów. Z drugiej strony dorobek GL/AL w walce z Niemcami to w głównej mierze propagandowa mistyfikacja.
W jaki sposób dobierano kadry do tej formacji? Na ile ich poziom zwiększał udział weteranów wojny w Hiszpanii czy zawodowych oficerów takich jak Michał Rola-Żymierski?
W GL/AL było kilkudziesięciu byłych „Hiszpanów”, którzy stanowili pierwszą kadrę dowódczą tej organizacji. Ale szybko się wykruszali. Było kilku przedwojennych polskich oficerów komunistów, ale nie mieli oni większego znaczenia. Rola-Żymierski, agent sowiecki i kryminalista, trafił do formacji późno i był raczej „kwiatkiem do kożucha”.
Większością oddziałów partyzanckich GL dowodzili ludzie dość przypadkowi i wszystko to mało przypominało wojsko. Ważnym elementem dowódczym byli pospolici przestępcy kryminalni. Proszę pamiętać, że do komunistycznej konspiracji chętnie werbowano działające na prowincji, czasem jeszcze od przedwojnia, pospolite bandy rabunkowe. To także odcisnęło piętno na w znacznej mierze bandyckim charakterze działalności PPR. Tu akcji antyniemieckich jest niewiele, za to powszechnym zjawiskiem jest pospolity rabunek.
Jak układała się współpraca GL/AL z AK i innymi formacjami podziemnymi w sytuacjach tak wyjątkowych jak obrona Zamojszczyzny czy Powstanie Warszawskie?
Współpraca była okazjonalna, wynikająca po prostu z wojennej sytuacji, jak np. wspomniane przez Pana Powstanie Warszawskie czy też przypadki, kiedy oddziały jednej i drugiej formacji znalazły się wspólnie w okrążeniu. Ale stosunki były złe i wynikało to z dwóch zasadniczych przyczyn.
Oddziały AK pełniły funkcje porządkowo-policyjne na terenie swojego operowania, toteż niejednokrotnie ścigały i rozbijały grupy komunistyczne za bandytyzm. Nie miało to nic wspólnego z polityką. Z drugiej strony komuniści niejednokrotnie podejmowali działania w sposób planowy zmierzający do niszczenia polskiej konspiracji: mordowanie jej członków, rozbijanie oddziałów, próby zabierania broni. Na Lubelszczyźnie trwała otwarta wojna między polskim podziemiem i komunistami, którzy m.in. wymordowali dwa oddziały AK.
W rozmowie z Robertem Mazurkiem śp. prof. Paweł Wieczorkiewicz mówił o „pokoleniu Szlachciców” jako specyficznej formie „pokolenia Kolumbów” ukształtowanych przez partyzantkę PPR-owską. Czy takie pokolenie stworzone przez GL/AL rzeczywiście istniało?
Tak, wydaje mi się że tak. Wielu ludzi tej formacji trafiło po wojnie na wysokie stanowiska państwowe, do wojska i UB. Utrzymywali kontakty, spotykali się na rocznicach, dbali o swój mit, do którego budowy mogli używać aparatu propagandowego partii i państwa. Apogeum wpływów tej formacji do lata drugiego sekretarzowania Gomułki (1956-1970). Potem ci ludzie systematycznie tracili na znaczeniu. Moczar, Korczyński, także Szlachcic, to postacie w Polsce bardzo wpływowe. Termin „partyzanci” od lat funkcjonuje w historiografii jako określenie pewnej formacji polityczno-środowiskowej. Jest on absolutnie uzasadniony.
Jak potoczyły się losy dawnych partyzantów w Polsce Ludowej? Czy były to kariery a'la Mieczysław Moczar, Grzegorz Korczyński i Franciszek Szlachcic, czy może jak Franciszek Jóźwiak, który przez cały okres stalinowski był de facto figurantem?
Te losy były bardzo różne, niekiedy dość skomplikowane. Wielu byłych partyzantów od razu trafiło do MO, UB i wojska, otrzymując „na pierwszy dzień” służby stopnie oficerskie, mimo że byli często zwykłymi bandytami i rzezimieszkami. Przydali się w latach utrwalania władzy ludowej. Potem już było gorzej. Niektórzy byli prominentnymi działaczami do końca PRL jak Edwin Rozłubirski, inni trafili do więzień za przestępstwa kryminalne dokonywane po wojnie. Niektórzy trafili w latach 50. za kratki w związku z mordowaniem Żydów. Byli tacy, którzy zostali profesorami uniwersyteckimi, ale i tacy, którzy zerwali z komunistami i po wojnie zostali bogobojnymi katolikami, albo znowu „poszli do lasu”, gdy zaczynały się próby kolektywizacji. Bo w GL znaleźli się wcześniej przypadkiem: chcieli walczyć z Niemcami, ale nie o komunizm.
To wszystko jest bardzo pasjonujące, zróżnicowane. Co człowiek, to historia, dlatego, uważając całą formację za działającą na szkodę Polski, trzeba być ostrożnym z jednoznacznymi, generalnymi ocenami jej członków. Nie wszyscy wiedzieli, kto tym interesem rządzi i komu to naprawdę służy.