Pierre Manent – „Przemiany rzeczy publicznej” – recenzja i ocena
Przeczytaj fragment książki
Wśród licznych prób wyjaśnienia niezwykłego zjawiska europejskiej dominacji częstokroć zwykło się przywoływać zaistnienie demokracji (a w dalszej perspektywie republikanizmu), modelu obcego mentalności Chińczyków, Arabów czy Hindusów. Pierre Manent postanowił wnikliwie przyjrzeć się temu fenomenowi.
Autor niniejszej publikacji wydaje się osobą wręcz stworzoną, by podjąć się takiego zadania. Cieszy się on bowiem opinią znakomitego filozofa i historyka idei, a po jakości jego wcześniejszych prac (m.in. opublikowanej również u nas „Racji narodów. Refleksji na temat demokracji w Europie”) można stwierdzić, że owa wysoka ocena jest w pełni uzasadniona.
Zdawać by się mogło, że swoje rozważania o naturze ludowładztwa rozpocznie on od Aten, nominalnego matecznika systemu, który umożliwił zaistnienie polis. Jak się jednak okazuje autor tej monografii sięga jeszcze głębiej, bo do reliktów greckiej epoki archaicznej utrwalonych w epice homeryckiej. Dopatruje się on bowiem zaczątków demokracji w relacjach pomiędzy achajskimi wanaxami, a ich poddanymi. Według wyobrażeń autora „Iliady” próżno doszukiwać się w nich znamion pełnowymiarowego autokratyzmu. Prędko jednak Manent przenosi się na grunt Hellady doby schyłku epoki archaicznej i następującej po niej epoki klasycznej. Rola przewodnika po ówczesnych systemach sprawowania władzy przypada w tej części książki Arystotelesowi. Nieprzypadkowo zresztą, bo to właśnie szacowny Stagiryta kompleksowo i w sposób najbardziej pełny dla swoich czasów zdefiniował owe systemy. Wśród nich, obok znanych mu odmian monarchii, tyranii i oligarchii, nie mogło zabraknąć również demokracji. To właśnie refleksja zawarta w traktatach Arystotelesa staje się punktem wyjścia dla narracji, którą autor snuje w kontekście genezy i ewolucji polis. Manent nie poprzestaje jednak na starożytnych prekursorach historiozofii. Jak bowiem przystało na badacza rodem z Francji nie oparł się on pokusie wkomponowania w tok swego dyskursu opinii m.in. Monteskiusza i Michela de Montaigne’a, choć – gwoli ścisłości – wspomnijmy, że sięgnął również po teorie Niccoló Machiavellego i Thomasa Hobbesa. Na tle ich koncepcji autor usiłuje (zwykle z niemałym powodzeniem) uchwycić przysłowiowe bóle porodowe kolejnych odmian systemu republikańskiego. Nawet jeśli pod przypisaną mu terminologią (jak w przypadku republiki francuskiej, a wcześniej rzymskiego pryncypatu) skrywała się jedynie atrapa tendencji absolutystycznych.
W odwiecznym sporze pomiędzy rządzonymi i rządzącymi Manent nie opowiada się po żadnej ze stron. Miast tego, niczym sprawnie maskujący się antropolog, wskazuje (rzecz jasna na tyle na ile umożliwiają to zachowane źródła historyczne) punkty zwrotne w kształtowaniu systemów politycznych opartych na koncepcji polis. Nieprzypadkowo, bo jak sam przyznaje zasadniczym celem tej książki jest sformułowanie argumentów na rzecz potwierdzenia tezy w myśl której „(…) pierwotnym źródłem zachodniego rozwoju jest polis (…)”, owa unikalna wspólnota rozciągnięta nie tylko na wąską grupę elity rządzącej, ale na wszystkich nominalnych obywateli państwa–miasta. Do niektórych wniosków autora można zgłaszać obiekcje, jak choćby w przypadku teorii następstwa form politycznych. Wpisywane przezeń w ów schemat cesarstwo (zarówno w odmianie starożytnej, średniowiecznej jak i nowożytnej), Kościół i naród niekoniecznie z siebie wynikały, lecz przez długie stulecia funkcjonowały równolegle, nierzadko w zadziwiająco udanej symbiozie. Nie zmienia to faktu, że przyswojenie interpretacji zjawisk kształtujących polityczne oblicze naszego kontynentu (a w szerszej perspektywie – cywilizacji transatlantyckiej) może okazać się ożywczą inspiracją do samodzielnych dociekań.
Autor nie zechciał, niestety, włączyć w orbitę swoich badań republikanizmu Rzeczypospolitej Obojga Narodów, tworu dość oryginalnego i wartego rozważania w kontekście ewolucji republikanizmu. Trudno jednak wymagać od przedstawiciela zachodnich środowisk akademickich rozeznania w systemach ustrojowych tak egzotycznych struktur politycznych jak szlachecka republika znad Wiły, Niemna i Dniepru. Z drugiej strony szkoda, bo wbrew kalumniom historyków tzw. szkoły krakowskiej Polska i Litwa wdrożyły co najmniej kilka regulacji prawnych (np. konfederacje warszawską z 1573 r.) o których mądrym głowom z oświeconej Europy jeszcze długo się nie śniło.
Styl Manenta jest rzeczowy i przejrzysty (brawa dla odpowiedzialnego za polski przekład Wiktora Dłuskiego!) co w przypadku historiozoficznych syntez nie jest regułą. Stąd „Przemiany rzeczy publicznej” mogą okazać się zajmującą lekturą również dla tych czytelników, którzy z reguły stronią od tego typu propozycji wydawniczych. Autor nie nadużywa fachowej terminologii co absolutnie nie oznacza, że jego wywód w sztuczny sposób dostosowano do wymogów nieszczególnie rozeznanego w temacie czytelnika. Ponadto zwykle stara się on zachować maksymalny obiektywizm wobec przedmiotu swoich dociekań. Miejscami jednak daje o sobie znać pewna doza sympatii wobec neomarksizmu. Niewykluczone zresztą, że nie w pełni uświadomionego, co nie zaskakuje, biorąc pod uwagę aurę intelektualną większości francuskich uczelni. Wśród kadry naukowej wciąż dominują wszak przedstawiciele tzw. „pokolenia’68”. Równocześnie nie sposób odmówić autorowi swobodnego poruszania się po historii idei i umiejętnego przybliżania niekiedy aż nazbyt zawiłych koncepcji historiozoficznych.
„Przemiany rzeczy publicznej” to pozycja godna uwagi również z jeszcze jednego względu. Jest ona bowiem swoistym podsumowaniem (by nie rzec, że wręcz [requiem]) cywilizacji zachodniej, która na naszych oczach podlega pogłębiającej się erozji – w dużej mierze na własne życzenie tworzących ją społeczności. Wizja rozwoju idei republikańskiej (a w jeszcze większym stopniu jej praktyki) snuta przez Manenta całkowicie zasadnie wskazuje na wpisaną w nią progresywność, a nawet adaptacyjną mobilność w kontekście zmiennych uwarunkowań politycznych i ekonomicznych (przytaczany w książce casus republiki rzymskiej przepoczwarzonej w pryncypat). Niewykluczone zatem, że kontrast pomiędzy bujnie rozwijającym się Zachodem doby Imperium Romanum, uniwersalizmu dojrzałego średniowiecza czy ekspansywnych mocarstw kolonialnych przełomu XIX i XX w. a współczesnym obliczem zamierającego gospodarczo i politycznie europejskiego „skansenu” może okazać się dla potencjalnego odbiorcy tej pracy nie lada szokiem. Zwłaszcza, że sam Manent podkreśla iż nasz kontynent znalazł się w momencie określanym przezeń mianem „cycerońskiego” tj. okresu przesilenia aktualnej formacji post-republikańskiej poprzedzającej ukształtowanie się kolejnego etapu rozwoju tego systemu. Sporo w tym sprytnie kamuflowanego Hegla i jego wyrodnego ucznia Marksa, a Francis Fukuyama zapewne obruszyłby się nie na żarty. Tym niemniej wywody autora „Przemian rzeczy publicznej” zasługują na uwagę, bo pomimo silnej zależności tego autora od tez formułowanych przez klasyków na których zdecydował się on powoływać, jego osobista refleksja brzmi spójnie i przekonująco.