Philippa Gregory – „Klątwa Tudorów” – recenzja i ocena
Od tej smutnej i tragicznej egzekucji zaczyna się akcja Klątwy Tudorów Philippy Gregory. Można uznać ją za kontynuację Białej Księżniczki – ta ostatnia książka kończy się akurat na egzekucji nieszczęsnego hrabiego Warwick. W tym momencie wydaje się, że Plantageneci już nie zagrażają Tudorom. Nic bardziej mylnego.
Dynastia mogła się wycinać w wojnie domowej, jej niedobitki wykończył Henryk Tudor, ale to tyczy się jedynie mężczyzn. Kobiety przetrwały, a ponieważ w Anglii nie obowiązuje prawo salickie, kobieta może dziedziczyć. Choć w gruncie rzeczy jest ona bardziej „pasem transmisyjnym” praw, które ostatecznie przysługują mężowi. Czyż nie tak wzmacnia swoje prawa nowy monarcha (jego osobiste prawa od Beaufortów są – delikatnie rzecz ujmując – lekko naciągane)? Tymczasem dziedziczek tradycji Plantagenetów nie brakuje. Jeśli nie tyle wśród licznych sióstr królowej Elżbiety, to w bocznych liniach. Jedną z nich jest Małgorzata hrabina Salisbury, córka Jerzego księcia Clarence, co kazał się utopić w beczce mozelskiego wina. Jest ona tak naprawdę ostatnim przedstawicielem poprzedniej dynastii, pamiętającej – mniej więcej – panowanie swoich krewniaków. Była również siostrą straconego hrabiego Warwick.
Klątwa Tudorów to wydarzenia polityczne w Anglii pierwszej połowy XVI wieku oczami hrabiny. Widzimy zatem wschodzące słońce Tudorów, które wypala poddanych grzywnami i procesami. Nie oszczędza nikogo – nawet własnej synowej, o którą stoczył zacięte boje. Monarcha posunie się do wszystkiego, aby swój osiągnąć cel i napełnić skarb.
A jego następca wcale nie jest lepszy. Rozpieszczany od małego, przekonany o swojej wyjątkowości, choć to nie on miał być królem tylko jego starszy brat. Ale zupełnie niespodziewanie Artur zaniemógł, pozostawiając młodą wdowę. Ten fakt stanie się kanwą swoistej szesnastowiecznej telenoweli pt. „Wielka Sprawa Króla”, którą będzie żyła przynajmniej połowa Europy.
Jak to u Philippy Gregory: mechanika opowieści się nie zmienia. Główna bohaterka jest dalej kobietą, znajdującą się gdzieś zaraz za plecami pierwszoplanowych bohaterów wydarzeń. I wbrew pozorom ma duży wpływ na przebieg akcji. W końcu historyczna hrabina Salisbury pełniła odpowiedzialne obowiązki jako opiekunka Marii, księżnej Walii. Jej mąż, jako wierny sługa Tudorów odpowiadał za dwór księcia Artura. Może to stąd to późniejsze przywiązanie to Katarzyny Aragońskiej? A może coś więcej?
Gregory – jak sama zresztą przyznaje w posłowiu – chciała pokazać panowanie Tudorów oczyma poprzedniej dynastii. Mało tego – uznała, że należy zrobić z nich swoiste „centrum spiskowe”. Dlaczego wybrała Małgorzatę Pole? Teoretycznie nie zagrażała ona Tudorom – formalnie dalej obowiązywało wyjęcie jej ojca poza nawias prawa jako zdrajcy–nie miała zatem żadnych praw do przekazania. No ale tego rodzaju akty zawsze można odwołać...
Pokazanie tyranii Tudorów, a zwłaszcza Henryka VIII jest ostatnio bardzo modne wśród historyków i twórców kultury. Problem polega na tym, że obraz Gregory ma kilka wad. Po pierwsze – po skazaniu Edwarda Stafforda, 3. księcia Buckingham (prócz tytułu nie miał nic wspólnego z księciem Buckingham z Trzech muszkieterów) żaden potomek Plantagenetów po kądzieli nie chciałby na siebie zwracać uwagi. No chyba, że miałoby to wiązać się z nowymi nadaniami, łaskami czy innymi awansami królewskimi.
Po drugie, ciężko podejrzewać hrabinę Salisbury o inspirowanie, czy nawet wspieranie wszelkich rebelii czy działań o wybitnie antymonarszym charakterze. Nie miała ona aż takich wpływów, a jej synowie mieli niewiele większe. Bardziej groźni dla Tudorów byli Courtney’owie. Jedynym atutem Małgorzaty Pole było jej panieńskie nazwisko i rodzina z której pochodziła. Ale aż tak dobrze jej (tj. rodziny) nie wspominano, podobnie jak dziadka. Byli symbolem epoki, ale tej minionej, która wbrew pozorom wśród zwykłych Anglików nie cieszyła się aż taką popularnością. Nastroje może i zmieniały się wraz z zachodzącymi w królestwie zmianami, jednak nikomu nie przychodziła na myśl zmiana dynastii... Powrót „starożytnych” czyli arystokratycznych doradców jak najbardziej, ale nic więcej.
Jeśli chodzi o samą powieść, to jest to miłe „czytadło” na w sam raz na ciepłą niedzielę. Nie jest zbyt skomplikowana, treść nie zabija nas masą szczegółów przedstawiających epokę i działających na wyobraźnię czytelnika. Wbrew wysiłkom Gregory, jej postacie nie są wybitnie skomplikowane, nie skłaniają do refleksji. Świat Małgorzaty Pole jest czarno-biały, czyli nieskomplikowany. Może dlatego zresztą przy tej książce można się zrelaksować.