Paweł Lisicki – „Krew na naszych rękach?” – recenzja i ocena
Nazwisko autora i tytuł prowadzonego przezeń pisma może u niektórych budzić rozmaite skojarzenia. Dlatego też warto zaznaczyć czym ta książka nie jest. Nie jest to zatem kolejna publikacja o Jedwabnem, pedagogice wstydu czy wąsko rozumianej polityce historycznej. Brak tu brązownictwa i prostolinijnej idealizacji polskich dziejów. Nie jest to także zwykły protest przeciwko „polskim obozom zagłady”, choć sądy takie jak ten, który przed kilkoma miesiącami wygłosił Joel Mergui („Polska, która zagazowała Żydów”) są przytaczane i stanowią w pewnej mierze negatywny układ odniesienia. Przewodnim tematem pracy pozostaje żydowski dyskurs problematyki Holocaustu oraz rezonans żydowskiej opowieści o Zagładzie w świecie zachodnim.
Tezy Lisickiego brzmią mocno i wyraziście. Punktem wyjścia dla krytyki żydowskiej narracji wspólnej historii jest podział, jakiego dokonała Agnes Heller w eseju „Pamięć i zapominanie. O sensie i braku sensu”. Ludzkość to potomkowie Abla i Kaina. Ci pierwsi, nieskażone i niewinne ofiary, to wyłącznie wyznawcy religii mojżeszowej. Cała reszta ludzkości to kainowa progenitura, obarczona winą krwi, możliwą do zmazania tylko w jeden sposób: przejmując odpowiedzialność za coś, czego się nie uczyniło, ale mogło się uczynić. Właśnie obszerne cytaty z prac uczonych, reprezentujących nie tylko środowiska żydowskie, ale i różne gremia zachodnioeuropejskich i amerykańskich intelektualistów, stanowią ważną część pracy Lisickiego. Przytaczając wypowiedzi, spomiędzy których wiele uzyskało na przestrzeni ostatnich dekad status obiegowych praw (nawet w świecie akademickim), Lisicki podejmuje polemikę z tym, co określa mianem Holocaustianizmu.
Praca podzielona jest na pięć części. Autor zaczyna od dyskusji z poglądami swoich przeciwników, zagłębiając się następnie w skomplikowane dzieje religii, by zakończyć negacją wyobrażenia Adolfa Hitlera – nieuniknionego produktu „chrześcijańskiego antysemityzmu”. Rozważania biblistyczne i teologiczne stanowią istotny składnik pracy. Autor staje w obronie chrześcijaństwa, które dla Julesa Isaaca było nauką pogardy, a dla Gregory’ego Bauma – lewą ręką antysemityzmu. Inny z żydowskich intelektualistów, Joshua Heshel, na wieść, że do programu prac Soboru Watykańskiego II planowane jest włączenie artykułu o konieczności prac misyjnych wśród Żydów, powiedzieć miał, że w takim razie wraca do Auschwitz i da się zabić.
Lisicki w pogłębiony sposób rekonstruuje to, co określa mianem „religii”, względnie - „ideologii Holocaustu”. Podejmuje problematykę percepcji ludobójstwa Żydów, kształtującej się po 1945 roku. Czynnikiem determinującym żydowską opowieść o własnej tragedii miało być przekonanie, że siłą, jaka w ostateczności doprowadziła do śmierci sześciu milionów Żydów, było chrześcijaństwo. Hitleryzm był zatem materializacją wielowiekowej tradycji antysemityzmu i nieodrodnym dzieckiem chrześcijańskiej tradycji. Jawnie wrogi stosunek do Żydów, obecny rzekomo już w Ewangeliach, miał kulminować w „ostatecznym rozwiązaniu”. Nienawiść do Żydów to immanentna cecha chrześcijańskiej tożsamości, którą charakteryzowała organiczna ciągłość od czasów apostołów, aż po komory gazowe i krematoria.
Zapyta Czytelnik – czy aby Lisicki nie walczy z chimerą, wyśnionym wrogiem, którego kreuje na własną miarę? Obszernie przytaczane wypowiedzi autorów, których redaktor „Do Rzeczy” nazywa „holocaustianami”, rozwiewają tę wątpliwość, a lektura ich dzieł w oryginale nie pozostawia złudzeń. Lisicki nie powołuje do życia bytów ex nihilo. Dlatego też jego polemika jawi się jako faktyczna apologia chrześcijaństwa: osobista, ale merytoryczna obrona przed zarzutami autorów, gotowych traktować opis męki Chrystusa jako akt fundacyjny antysemityzmu.
Lisicki obszernie polemizuje z tymi oskarżeniami. Zarzuca adwersarzom celowe wyrywanie biblijnych opisów z ich dziejowego kontekstu, pogardę dla zasad filologicznej i gramatycznej analizy starożytnych tekstów, nade wszystko – rzutowanie własnej świadomości i wrażliwości dwa tysiące lat wstecz. Ostatni zarzut pojawia się u Lisickiego bodaj najczęściej. Gwałtowne, przybierające niekiedy formę pamfletu chrześcijańskie polemiki z judaizmem to dla Lisickiego świadectwa sporu religijnego w czasach, gdy sposób myślenia i przeżywania wyznaczała perspektywa eschatologiczna. Tolerancja wobec Żydów, programowo negujących dogmaty Wcielenia, Odkupienia czy współistotności, słowem – odrzucających fundamenty życia zbiorowego w chrześcijaństwie – musiała, przekonuje autor, przychodzić pierwszym chrześcijanom, (jak również tym średniowiecznym) ze znacznie większym trudem, aniżeli obecnie, w dobie laicyzacji.
Równie często Lisicki oskarża o ahistoryczność. Przykładem może być polemika z prostym zestawieniem zburzenia Jerozolimy w 70 roku, pogromów w czasie pierwszej krucjaty i zagłady w czasie II wojny światowej jako przejawów tego samego, „genetycznego” antysemityzmu. Niektórzy badacze, jego zdaniem, analizując spór chrześcijańsko-żydowski wyłącznie w kategoriach rasowych, rzutują swój własny indyferentyzm i relatywizm na odległe czasy I wieku po Chr. Rzucają się w oczy powtórzenia tych zarzutów, niekiedy kreślone piórem Lisickiego zbyt często, przez co – natarczywie. Być może zbyt łatwo przechodzi przy tym autor do porządku nad „przypadkami” pogromów i tumultów. Pozostają one dla Lisickiego w rażącej sprzeczności z niezmienną nauką oficjalnego Kościoła, nakazującą faktyczną tolerancję – dopuszczanie obecności wyznawców religii mojżeszowej obok siebie i powstrzymywanie się od aktów agresji.
Poważna część pracy Lisickiego to właśnie rozważania historyczne, teologiczne i religioznawcze wokół wspólnej historii Żydów i chrześcijan. Swoim adwersarzom zarzuca ahistoryczną percepcję konfliktu chrześcijan i Żydów jako dziejów jednostronnej pogardy i wrogości wyznawców nowej wiary wobec depozytariuszy pierwszego Przymierza. Przypomina to, co u większości żydowskich autorów pozostaje nieobecne albo konsekwentnie dezawuowane: prześladowania chrześcijan, otwarta wrogość, obecna zwłaszcza w tradycji talmudycznej czy bogate przekazy źródłowe, zarzucające Żydom średniowiecznym bezczeszczenie krzyża i Hostii. Lisicki oczywiście nie podchodzi do źródeł bezkrytycznie, nie zachęca też do przerzucania się oskarżeniami. Zaprasza do rozmowy bez moralnego szantażu.
Chrześcijańsko-żydowski dialog obarczony jest tymczasem, w przekonaniu Lisickiego, poważnym mankamentem. Symboliczny wymiar ma dla redaktora „Do Rzeczy” szeroko przezeń komentowana sprawa Ariela Toaffa, profesora Uniwersytetu Bar-Ilan. W aferze tej, jak i w wielu jej podobnych, widzi Lisicki mechanizm blokady dyskursu i zjawisko odmowy wiedzy. Jak przekonuje, gębę antysemity można w ten sposób przyprawić każdemu, kogo poglądy i działania zostaną uznane za sprzeczne ze stanowiskiem środowisk żydowskich. Zwraca uwagę na asymetrię: każda krytyka judaizmu to antysemityzm, jednocześnie – nazywanie w dyskursie żydowskim autorów świętych pism chrześcijaństwa siejącymi nienawiść propagandystami przechodzi bez echa. I nie są to – szeroko dowodzi Lisicki – głosy ekstremistów, których po obu stronach bez liku. To materializacja głównego nurtu żydowskiej refleksji nad Shoah. Zwraca wszakże uwagę, że niektórzy izraelscy badacze, jak np. Israel Yuval, nie ulegli politycznej poprawności, unikają pisania bajek o zawsze nieskazitelnych Żydach i niezmiennie chorych na własną nienawiść chrześcijanach. Badacze ci – rzecze Lisicki – pomimo obłożenia anatemą przez własnych rodaków, pozostają na gruncie nauki.
Brakuje w tych rozważaniach odpowiedzi na kluczowe pytanie: jakie uwarunkowania zrodziły takie stanowisko? Lisicki nie poświęca, niestety, wiele miejsca na analizę pobudek autorów, z którymi wchodzi w spór. Nie zadaje pytania, czy sformułowany w rozpaczliwy na swój sposób akt oskarżenia chrześcijaństwa nie jest może świadectwem nieprzemijającej, arcybolesnej traumy. Traumy po bestialskim wyrżnięciu tak wielkiej części własnego narodu? Lisicki wiele uwagi poświęca przekonaniu o unikalnym, absolutnie wyjątkowym w dziejach ludzkiego gatunku wymiarze Holocaustu. Przekonanie to uważa za szkodliwe, służące niemoralnej gradacji ofiar „większego” czy „lepszego” cierpienia i tych, których kaźń pozbawiona była owego, metafizycznego wymiaru. I tu przytacza cytaty, m.in. z polskiej autorki, Bożeny Keff: «Antypolonizm» nie spowodował niczyjej śmierci, pogromu, wygnania, wykluczenia ani dyskryminacji i zestawianie go z antysemityzmem służy złej sprawie. Wykazując błędne podłoże sądu, iż w czasie wojny tylko Żydzi ginęli za swoje pochodzenie, Lisicki nie stawia jednak pytania o naturę, o istotę takich poglądów i o to, co przyczyniło się do ich ugruntowania.
Praca nie jest bezstronna i absolutnie nie należy tego oczekiwać po „Krwi na naszych rękach?”. Publicystyka historyczna z mocnym akcentem teologicznym i biblistycznym ze swej natury odziera odbiorcę z marzeń o obiektywizmie. Perspektywa głęboko wierzącego katolika uwidacznia się zwłaszcza w niezgodzie Lisickiego na formę dialogu, jaką przyjął wobec Żydów Kościół. Autor ujawnia się jako krytyk nurtu ekspiacyjnego w Kościele. Zwraca uwagę na coraz bardziej karkołomną dialektykę, widoczną także w wypowiedziach obecnego papieża. Zarzuca Franciszkowi i hierarchom krańcową ustępliwość w dialogu z Żydami i faktyczne uznanie judaizmu za równoprawną drogę do Boga. Oparte na takim podłożu pojednanie określa jako dobrowolne, jednostronne wyrzeczenie się przez Kościół tradycji. Naraża się tu, oczywiście, na stary zarzut bycia „bardziej papieskim”, wydaje się jednak tym specjalnie nie przejmować.
Stosunek autora do spraw wiary wyraża wiele mówiąca ocena średniowiecza. Protestując przeciwko redukowaniu chrześcijaństwa wyłącznie do antysemickiej obsesji i źródła uprzedzeń, Lisicki pisze (s. 387): Czas, który tylu fascynował i pociągał, w którym jak w żadnym innym człowiek potrafił zbliżyć się do nieba, podporządkować temu, co wieczne, swoją sztukę, literaturę i myśl, okazuje się wstępem do makabrycznej zbrodni. Widoczne u tylu katolickich myślicieli urzeczenie wizją podporządkowania człowieka średniowiecza wiecznej perspektywie tu także w ogromnej mierze wpływa na stosunek autora do konkurencyjnych systemów religijnych.
Zdumiewające, że książka, w której na 600 stronach dekonstruuje się mit chrześcijańskiej odpowiedzialności za Holocaust, w ogóle musiała się ukazać. Nic dziwnego, że Hitler, ochrzczony katolik, mógł powiedzieć, że tylko on dopełnił zadanie Kościołów – rzecze anglikański teolog, Kenneth Cracknell. Czy rzeczywiście? „Krew na naszych rękach?” to wartościowa merytorycznie, wyważona zarazem dyskusja z taką oceną. Zarazem – próba zdefiniowania alternatywnego wobec stanowiska Stolicy Apostolskiej modelu dialogu międzyreligijnego w katolicyzmie, na tylu płaszczyznach zepchniętym do głębokiej, kulturowej defensywy.