„Parasol” w obronie Starego Miasta
Niedawna próba „odkorkowania” Starego Miasta i obrona Jana Bożego były dla „Zośki” katastrofalne. Dotychczas groźne uderzenia trafiały w poszczególne plutony, inne plutony podtrzymywały wówczas rozbitków, a dowódcy kompanii łatali luki, wchłaniając żołnierzy z różnych zanikających na Starówce jednostek wojskowych. Ale tym razem walki szarpnęły wszystkie trzy kompanie batalionu niszcząc go liczebnie i łamiąc trwającą dotychczas w „Zośce” wiarę w zwycięstwo powstania.
Czym dla „Zośki” stało się natarcie na rejon Dworca Gdańskiego i obrona Jana Bożego, tym dla „Parasola” były walki o skrawek getta graniczący z Ogrodem Krasińskich i o wznoszący się w pobliżu Biały Domek. Plac Krasińskich stanowił węzeł systemu obronnego Starego Miasta, a Ogród Krasińskich, położony między placem i ulicą Nalewki, tworzył ten minimalny pas ochronny, który musiał być utrzymany w polskich rękach. Odcinek getta, położony tuż za nalewkowską granicą ogrodu, stanowił właśnie linię bojową, powierzoną zgrupowaniu, w którym był także „Parasol”.
Szczególnie zażarte boje toczyły się początkowo o pałac Mostowskich, lewe skrzydło tego odcinka. pluton krzywonosego Górala został tu wzmocniony przez dobry oddział OW PPS. Natarcie nieprzyjacielskie, które teraz nastąpiło, było tak zażarte, iż „parasolarze” i pepeesiacy myśleli, że to już koniec: zostali odcięci, wyczerpywała się amunicja i całe ściany waliły się na nich. A przy tym w ogromnym gmaszysku pałacu było ich tak niewielu.
Sytuacja stała się tragiczna, gdy czołgi niemieckie ruszyły w prawo od pałacu gruzami getta ku tamtejszym stanowiskom „Parasola” i przybliżyły się do nich na rzut granatem. W tych strasznych minutach oddziały „Parasola” nie poddały się panice. I to je uratowało. Atak czołgów został odparty, łączność z pałacem Mostowskich przywrócona.
Przeczytaj:
Po czterech dniach ciężkich walk obronnych na tym odcinku kompanie „Parasola” zostały wycofane na krótki odpoczynek i zastąpione przez oddziały ze zgrupowania majora Sosny. Przybywszy na swe kwatery przy placu Krasińskich, „parasolarze” spali chyba dziesięć godzin, nie słysząc wybuchów krążących wieńcem wokół ich kwatery. Już od bardzo dawna nie mieli tak długiego wytchnienia.
Gdy Jeremi i Jasia kończyli jeść skromne śniadanie, zjawił się Rafał, przynosząc prasę powstańczą. Mały pokoik przedstawiał obraz trudnej walki młodziutkiej „pani domu” z chaosem mebli, broni, amunicji, zmiecionego pod ściany szkła i gruzu. Jasia – wciąż jeszcze obandażowana – posadziła Rafała w najwygodniejszym miejscu i podała mu na spodeczku kostki cukru z sucharami.
– Przyszły jakieś rozkazy, meldunki? – spytał Jeremi, usiłując oderwać myśli od przerwanej rozmowy z Jasią.
– Nie – odrzekł Rafał – ale są ważne wiadomości prasowe: Rumunia skapitulowała, a w Paryżu, do którego zbliżają się dywizje amerykańskie, powstanie.
Jeremi rozważał usłyszane nowiny.
– Myślisz, że to może mieć wpływ na nasze losy? Że zbliża się załamanie rzeszy? Szkoda, że pana Bolesława tu nie ma i nie usłyszymy jego uwag o tych faktach. Na moje wyczucie – Niemcy to twarde typy. Nie trzasną łatwo. A co z Sowietami?
– Bez zmian. Mówił mi tylko Ziutek, że całą noc, a szczególnie przed świtem, słychać było daleką kanonadę za Pragą.
Jeremi spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu.
– My tak mało wiemy – odezwał się Rafał. – trudno przewidzieć bieg wojny, ale ja myślę, że losy Warszawy rozstrzygną się nie w tamtych dalekich walkach, lecz tu, nad Wisłą. Wiesz, chwytam siebie na tym, iż zaczynam pragnąć jak najszybszego zajęcia Warszawy przez Sowietów.
Na twarzy Jeremiego pojawił się grymas zniechęcenia:
– Ty, Rafale, masz perspektywę jasną: pragniesz zwycięstwa, bo w nim nie tylko twoje ocalenie fizyczne, ale i sens twego istnienia: dopiero po zwycięstwie zaczniesz prawdziwe swe życie, gdzieś tam w przywróconych Polsce Prusach Wschodnich. Do tego prawdziwego życia przygotowywałeś się podczas okupacji, ślęcząc nad problematyką Mazur i Prus, a nawet wcześniej, kiedy studiowałeś spółdzielczość i redagowałeś „Czerwone tarcze”. Ale ja? Jestem wykolejony. przecież powołaniem moim była nie tylko chemia, inżynieria, ale i sprawy społeczne przez wojnę oczyszczone. to był i miał być po zwycięstwie sens mojego życia. A wystarczyło kilka tygodni, aby cała ta koncepcja zawaliła się. Dziś mierzi mnie wojna. Mierzi społeczeństwo. Mierzi myśl o przyszłym życiu.
Jasia podbiegła do męża, objęła go, przytuliła się do niego:
– Nie mów tak, Jehemi, nie mów!
Rafał przerwał gryzienie suchara.
– Słuchaj, bracie, Jasia ma rację! Nie rób z siebie człowieka bez busoli, bo nim nie jesteś. Obserwowałem cię od czasu przyjścia z Woli i cieszyłem się, że zanika twoja przesadna pewność siebie i powierzchowność sądów. Nie martwi mnie również załamanie się w tobie dotychczasowych koncepcji działacza społecznego. Ale ty, człowieku, gotów jesteś przeholować w mądrzeniu. Pamiętasz, po zamachu na Koppego uciekaliśmy gołym polem pod kulami żandarmów; upadłem ranny i leżałem bez sił; podbiegłeś do mnie, chwyciłeś pod ramię i krzyczałeś: „Wstań, idioto, i biegnij, bo śmierć”. Teraz ja się odwzajemniam: „Jeremi, idioto, oprzytomnij, bo śmierć”!
Tekst jest fragmentem książki „Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich”:
Jeremi uśmiechnął się blado, Rafał zaś podszedł do przyjaciela, nachylił się nad nim i kończył:
– Zacząłeś wreszcie poznawać podszewkę wojny i sens życia, ale w trakcie tego poznawania głupiejesz. Jesteś człowiekiem wielkich możliwości, masz zdolności organizatorskie, fantastyczną aktywność, inteligencję, odwagę. po wojnie tacy jak ty mogą być sprężyną w każdej pracy społecznej i zawodowej. Wspomniałeś „Czerwone tarcze”. A Szare Szeregi? Nie zmarnuj tego dorobku. Jesteś potrzebny i będziesz potrzebny.
– Przestań...
– Jeremi, kule i odłamki lubią bardziej pesymistów niż optymistów. Strzeż się!
Jeremi usiłował uśmiechnąć się ironicznie – nie wyszło. Jasia wzięła w dłonie jego rękę i głaskała ją, jakby uspokajając. Rafał z troską patrzał na przyjaciela. W tej chwili ktoś zapukał i nie czekając pozwolenia na wejście, otworzył drzwi.
– Jeremi, przyszła łączniczka od Radosława. Masz zgłosić się natychmiast. (Radosław w owym czasie objął już z powrotem dowództwo nad swymi oddziałami; wprawdzie cały był w bandażach i nie mógł chodzić, dowodził więc ze schronu lub przenoszony na noszach, ale dowodził i oddziały powitały jego powrót z zadowoleniem).
Jeremi kilkoma ruchami uporządkował mundur. Nie pozwolił Jasi towarzyszyć sobie, chciał, aby jeszcze odpoczywała. Wyszedł w hełmie z pistoletem maszynowym przez ramię. Rafał i Jasia widzieli przez okno, jak plecy Jeremiego, posuwającego się wśród gruzów, prostowały się i krok stawał się elastyczny, a cała postać przybierała wyraz zdecydowania.
– No, jest nadzieja, że weźmie się w garść.
– Na pewno. Cmentasze Woli to jednak był oghomny szok. Nie sądziłam, że Jehemi ma tak bardzo whaszliwą duszę.
Rafał powrócił do swej kompanii. Usiadł przy stole i jak niemal codziennie zabrał się do pisania krótkiej kartki do żony, która w śródmieściu kierowała jedną z komórek kolportażu. Gdy stawiał pierwsze słowa, rysy twarzy łagodniały, na usta napływał ledwo widoczny uśmiech. problem Jeremiego schodził w cień, znów na plan pierwszy wysuwała się radość wczorajszej wiadomości – pierwszej wiadomości o skontaktowaniu się Wandy z Mokotowem, gdzie pozostała u babci ich półtoraroczna córeczka. Gdy skończył pisać, wyszedł na korytarz i posłał po Bystrego.
Bystry zjawił się w kilka minut potem. Miał typową, żydowską twarz i charakterystyczny grymas. Był w hełmie, panterce, wysokich butach, z pistoletem maszynowym w ręku i opaską powstańczą na ramieniu.
– Panie podchorąży, strzelec Bystry melduje się na rozkaz.
– Nie tak służbowo, Bystry. Mów do mnie jak wszyscy, po imieniu.
– No, jeszcze trochę, panie podchorąży. Muszę się przyzwyczaić.
– Siadaj. Znów chcę cię męczyć sprawą kanałów. powiedz, jak sobie dawaliście radę, gdy zbłądziliście?
Przeczytaj:
Bystry usiadł i zmrużył oczy krótkowidza.
– Myśmy byli w czasie naszego powstania w bardzo złych warunkach, nie mieliśmy planów kanalizacji. Ja panu podchorążemu radzę: jeżeli pan coś przewiduje i chce na wszelki wypadek przygotować się do chodzenia kanałami, to przede wszystkim niech pan idzie, gdzie trzeba, i przerysuje sobie plan tego odcinka, który pana obchodzi. to fundament powodzenia. Ja panu to mówię.
Dłuższą rozmowę zakończyli umową, iż przy pierwszej sposobności Rafał z kilkoma ludźmi zejdzie najbliższym włazem do kanału, aby otrzymać praktyczną lekcję orientacji kanałowej. Bystry już wstawał, aby odejść, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i wszedł Jeremi.
– Rafał, alarm w kompanii! Bystry, biegiem do Wacka, do drugiej! I do Jurka Lota! Wymarsz za piętnaście minut. Wacek natychmiast do mnie.
Rafał, o nic nie pytając, pobiegł do swych plutonów. Bystry biegł w innym kierunku. Jeremi wyjął z torby oficerskiej plan tej części miasta, w której był ich odcinek, i przyglądał mu się uważnie.
Na odprawie z Wackiem, Rafałem i Jurkiem Lotem wyjaśnił: oddziały, które zluzowały „Parasol” w getcie i Białym Domku, zostały przez nieprzyjaciela zaatakowane i opuściły teren. „Parasol” otrzymał rozkaz odebrania części getta przylegającej do Ogrodu Krasińskich oraz – jeśli się da – Białego Domku, którego utrata jest bardzo przykra.
Uderzenie zorganizowane przez Jeremiego było jedną z najpiękniejszych, ale i najcięższych bitew „Parasola”. Sam Jeremi objął dowództwo nad zespołem cekaemów, natarcie natomiast prowadził Wacek z czarną opaską na czole po niedawnej ranie, z czarną, aby w nocy nie była widoczna. pierwsze stanowiska nieprzyjaciela zdobyli zaskoczeniem i gwałtownością ataku. Wielogodzinny odpoczynek przywrócił siły fizyczne powstańcom. Gdy, cicho i ostrożnie stąpając lub pełznąc przez wysoką trawę pomiędzy krzakami i drzewami, osiągnęli odległość szturmową i stamtąd na sygnał Wacka zerwali się do biegu, pędzili w milczeniu tak szybko, jak chyba nigdy dotąd. posterunki nieprzyjacielskie spostrzegły ich za późno; chaotyczny, nerwowy ogień Niemców był niecelny. Ci, którzy nie zginęli lub nie uciekli, stali przerażeni z podniesionymi rękoma.
– Naprzód! – krzyczał pełnym głosem Wacek. – Naprzód!
Jurek Lot utknął z trzecią kompanią na wysokości Białego Domku, ale druga kompania z Wackiem wpadła wielkim impetem do getta. Lunęły w nich potoki ognia broni maszynowej, każdy więc na własną rękę szukał schronienia w lejach, wgłębieniach, dziurach. Ale byli w getcie!
Wacek, szybko oddychając po męczącym biegu, wtulił się w jakąś wyrwę i poprawił opaskę na czole. po chwili zwrócił się do swego gońca, Janka:
– Leć do Górala, niech przesunie się na lewe skrzydło. – Zerwali się obydwaj jednocześnie, Janek pobiegł na lewo, Wacek – na prawo w skos.
próbę przeciwnatarcia powstańcy stłumili w zarodku swymi erkaemami i pistoletami. Z daleka biły w Niemców cekaemy Jeremiego, utrudniając pracę nieprzyjacielskim gniazdom broni maszynowej. Wśród gęstej obopólnej strzelaniny ustalała się równowaga obu walczących stron. Niemcy postanowili przerwać ten impas za pomocą samolotów nurkujących. Stukasy nadleciały przed wieczorem. pokrążywszy nieco nad polem walki, poczęły nurkować. Szarpiące nerwy wycie pikujących maszyn, huki wybuchów, drżenie ziemi, fontanny wytryskujących gruzów – wszystko to oszołamiało i napełniało dusze ludzkie strachem. Leżeli nieruchomo, z twarzami obróconymi ku ziemi, niezdolni opanować łomotu serc.
Tekst jest fragmentem książki „Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich”:
Ledwo przebrzmiały wybuchy ostatnich zrzuconych bomb, gdy ponad dymiącymi kurzami gruzowiskiem rozległ się jakiś nienaturalnie wysoki głos Wacka:
– Naprzód, naprzód, naprzód! – W krzyku tym wyczuwali radość, szaleńczą radość.
Zerwali się półogłupiali ze strachu i nadziei. Zrozumieli: bomby stukasów – zmylonych rakietą Wacka – spadły na pozycje niemieckie! Krzycząc dziko, pędzili przed siebie, skacząc przez ciała ludzkie, leje, doły. Strzelali w leżących, strzelali do uciekających. Dopiero gdy zbliżyli się na rzut granatu do starych stanowisk niemieckich, padli i otworzywszy ogień, umacniali się gorączkowo.
Niecały utracony poprzednio odcinek getta został odzyskany w tym ataku, w którym szybkość, zaskoczenie i odwaga zostały wsparte przez zdumiewający uśmiech losu. Nie odzyskali Białego Domku i na skutek załamania się natarcia sąsiednich oddziałów, nacierających na lewo równocześnie z „Parasolem”, musieli zaprzestać dalszych ataków. Ale niewielki „przyczółek” w getcie będzie chronić już do końca plac Krasińskich od bezpośredniego zagrożenia. Chronić będzie Stare Miasto, lecz nie żołnierzy „Parasola”, którzy tu mają stanowiska. Przeciwnie – teraz walić się zaczną na batalion ciosy okrutne. przez kilka dni z rzędu biją w ten szmat gruzowiska i w sąsiednie ulice „szafy” i granatniki. Nadlatują także samoloty nurkujące. Był jeden taki dzień, w którym stukasy przylatywały co dwadzieścia minut.
Czy człowiek, który nie przeżył powstania, będzie mógł pojąć, jakie treści kryje w sobie to zdanie złożone z pięciu słów: stukasy przylatywały co dwadzieścia minut. Wszystkie domy w tej części miasta spłonęły i wśród ogromnych pagórów gruzu wznosiły się tylko szkielety ścian. A ludzie? Nie – nie wszyscy żołnierze „Parasola” zostali w ciągu tych kilku dni zabici lub ranni, choć bardzo wielu skreślono wówczas z listy.
Jedyną otuchą powstańców stała się niemiecka systematyczność: w nocy ich artylerzyści i lotnicy nie pracowali. Fajrant! Około godziny siedemnastej każdego dnia przerywano nawałę ognia artylerii, granatników, samolotów i ruszała do natarcia piechota. Natarcia te jednak były zwykle miękkie i po pierwszych energicznych strzałach powstańczych tyraliery nieprzyjacielskie zawracały do tyłu. Potem trochę ognia artyleryjskiego i dzień pracy żołnierza niemieckiego skończony!
Wysiłki niemieckie zmierzające do skruszenia zachodniego pierścienia obrony Starówki w rejonie Ogrodu Krasińskich zostały wprawdzie zahamowane przez „Parasol”, jednakże w innym miejscu – mianowicie na osi ulicy Długiej – nieprzyjacielowi powiodło się lepiej. po złamaniu bohaterskiej obrony pałacu Mostowskich oraz zajęciu Arsenału czołówki niemieckie z dnia na dzień znalazły się stosunkowo blisko placu Krasińskich właśnie w ulicy Długiej, w pobliżu kwatery „Parasola” położonej w gmachu Sądu Apelacyjnego. Batalion bronił jeszcze resztek getta, ale już musiał na wszelki wypadek trzymać na kwaterach silniejszy oddział interwencyjny.
Pewnego popołudnia Jeremi przybył ze stanowisk w getcie do kwatery i natychmiast obudził Rafała.
– Otwórz oczy i oprzytomniej, przynoszę dla ciebie rozkaz.
Rafał przeciągnął się i usiadł na łóżku.
– Wkładać buty?
– No, nie od razu. Masz dziś w nocy pójść na stanowisko kapitana Gozdawy i wyrugować Niemców z Długiej 31.
Rafał momentalnie oprzytomniał. Odczuł jakby skurcz serca. Chwilę nie oddychał.
– Długa 31?
Wiedział, co to znaczy. Przedwczoraj w walce został stamtąd wyparty oddział AL. Nie byli to „Czwartacy”, na których najbardziej można było polegać, ale w każdym razie walczyli i ulegli przemocy. Potem trzykrotnie usiłowały budynek ten odzyskać oddziały majora Sosny – bez rezultatu. Wiedział z rozmów, że bitwy toczyły się w korytarzach, bramach, poszczególnych pokojach, a ten typ zmagań – niemal walka wręcz – wydawał się zawsze Rafałowi czymś szczególnie potwornym.
– Czy to ty wyznaczyłeś mnie do tej akcji?
Jeremi uśmiechnął się.
Tekst jest fragmentem książki „Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich”:
– Nie, to ktoś ze sztabu wpisał twoją kompanię do rozkazu. przywiązują do akcji duże znaczenie, ma być wstępem do czegoś bardzo poważnego. Ale może interweniować o zmianę?
– Nnnie... – Rafał raz jeszcze, jak już tylekroć w czasie swej krótkiej kariery wojskowej, zadał sobie gwałt. I dopiero po dobrej chwili: – Słuchaj, Jeremi, czy mógłbym wziąć ze sobą Lisa? To dobry minier.
– Lisa? Nie zdążyłem ci powiedzieć: poległ dziś po południu.
– Poległ? Lis? Był mi szczególnie bliski.
– Myślę, że nie tylko tobie. Wiesz, jak odchodził z tego świata? Pędził do mnie z meldunkiem i został ciężko ugodzony odłamkiem granatu; dobiegł – widziałem po oczach, że już po nim; facet usiadł, wyciągnął rękę z kartką i bełkotał: „panie poruczniku... melduję... panie poruczniku...” I koniec.
Jeremi zamilkł. Stał chwilę bez ruchu, potem poczerwieniał i podniósł ku piersiom zaciśnięte pięści:
– Mam już tego wszystkiego gruntownie dosyć – szeptał zduszonym głosem. – Akszak ugodzony w serce, Mietek ciężko ranny w głowę, mam już tego dosyć! – po chwili jednak uspokoił się i rzekł normalnie: – Wybacz, Rafale. Na linii przez tyle godzin trzymam nerwy na postronku, że czasem w samotności lub w towarzystwie twoim, Jasi nie wytrzymuję ciśnienia.
– Mój drogi, gdybym nie był z natury zrównoważony i spokojny, reagowałbym podobnie jak ty.
Rozmowę przerwano i Rafał wyszedł, aby montować akcję. Nie było to łatwe – kompania dopiero przed godziną wróciła z linii. Wytypował wreszcie pluton, który miał z nim ruszyć, zarządził czyszczenie broni i jej przegląd, udał się osobiście na wywiad. Zrobił szkic sytuacyjny. Największe niebezpieczeństwo polegało na tym, że nieprzyjaciel dobrze wstrzelał się z cekaemów i granatników w nasze punkty wyjściowe.
Gdy Rafał skończył czyszczenie i oliwienie pistoletu, położył się i zasnął natychmiast. Ale obudził się już po dwóch godzinach – o godzinę za wcześnie Nie miał odwagi zasypiać ponownie, leżał więc z przymkniętymi oczyma i rozmyślał.
– Nie śpisz? – zagadnął go leżący obok Jeremi, który został na tę noc w kompanii Rafała. – Ja też jakoś nie mogę spać. – A po dłuższej chwili: – Słuchaj, Rafał, czy ty chwytasz okres, w którym ukształtowałeś się takim jak jesteś?
Rafał długo myślał, zanim odpowiedział:
– Chyba tak. Zaczęło się to w Łodzi, w Szkole Zgromadzenia Kupców. to przy ulicy Narutowicza, taki spory gmach koło małego parku Staszica. Uformowała się tam zgrana uczniowska paczka. Wiesz – postęp społeczny, sprawiedliwość, braterstwo bez względu na narodowość i tak dalej. Od tego czasu cokolwiek bym robił, wszystko było podporządkowane łódzkim ideałom i otoczone tamtą atmosferą. Gdy poszedłem na wyższą uczelnię, to aby studiować spółdzielczość, gdy wybrałem dziewczynę za żonę, to nie tylko dlatego, że urocza, gdy wędruję po kraju, nie biorę namiotu, bo tylko nocowanie w chałupach ma sens. I dlatego pet, i dlatego Szare Szeregi, i dlatego redagowanie „Brzasku”, i nawet dlatego teraz broń...
– Jesteś z tym szczęśliwy?
– Sądzę, że tak. Mam nadzieję, iż dzięki temu, że wcześnie ujrzałem swą drogę, będę mógł dużo zrobić.
– Ulepiony jesteś z tej samej gliny co Piotr.
– Nno... z gliny podobnej, nie z tej samej. Zresztą z podobnej gliny są setki ludzi w naszych batalionach. A myślisz, że ty nie jesteś z tej gliny? Przez ostatni rok zatarła się ona w tobie, zbyt pochłonęło cię wojsko i oszołomiła kariera dowódcy. Ale teraz ta „glina” ujawnia się w tobie znów. Czemu na przykład zacząłeś od kilku dni interesować się kuchniami domowymi na Długiej? Kto ci kazał kłopotać się o kaszę i cukier dla nich? Jeremi, Jeremi, ty także masz w życiu dużo do zrobienia.
Nie rozmawiali więcej, choć nie spali. po pewnym czasie Rafał wstał, włożył buty, pozapinał się i widząc, iż Jeremi wciąż nie śpi, podał mu rękę.
– Skręć kark – rzucił Jeremi lotnicze zaklęcie i uśmiechnął się. Akcja trwała krótko. Bardzo krótko.
Po północy oddział Rafała ruszył do budynku przy Długiej 27, na podstawę wyjściową do natarcia. W piwnicach przeciskali się wśród ciżby odpoczywających powstańców. potem przez wyłomy w murach Długiej 29 posuwali się w zupełnej ciszy ku budynkowi obsadzonemu przez nieprzyjaciela. Rafał, jak zwykle w takich wypadkach, szedł na przedzie, z odbezpieczonym pistoletem maszynowym w rękach. ruinami przesączał się świt. W pewnej chwili Rafał stanął i przyłożył gwizdek do ust. Zamarli w bezruchu. Rafał wciągnął głęboko powietrze w płuca, gwizdnął i skoczył przez otwór w murze. Niemal w tejże chwili rozdarł ciszę wybuch pocisku granatnika i Rafał padł, a biegnący za nim Tarzan chwycił się za głowę. Wciągnięto obydwu do środka i Włodek – zastępca Rafała – usiłował kontynuować natarcie, ale skoncentrowany na wylocie otworu w murze ogień karabinu maszynowego i granatników uniemożliwiał wychylenie się na zewnątrz. ręczny granat niemiecki wtoczył się do otworu, za którym skupili się powstańcy. Włodek kopnął go nogą i wybił poza otwór.
Cofnęli się, unosząc Rafała.
Przeczytaj:
- Narodowe Siły Zbrojne w Powstaniu Warszawskim
- Hrabiowie na barykadach. Arystokracja w powstaniu warszawskim
Jeremi wciąż nie spał, już z daleka usłyszał czyjeś szybkie kroki. Odruchowo usiadł na pryczy i patrzył w drzwi. Włodek wszedł bez pukania.
– Jeremi, akcja załamana, Rafał ciężko ranny w prawy bok. Wyszarpane...
– Gdzie?... Gdzie jest Rafał?
–U Maksa.
Zerwał się z łóżka i wybiegł, nie zauważywszy, iż jest bez butów, bez hełmu. Gdy wbiegł do salki ambulansowej, doktor Maks był już przy rannym. Jeremi zbliżył się do stołu, na którym leżał Rafał, i patrząc w twarz przyjaciela szeroko otwartymi oczyma milczał chwilę, a potem zbliżył swą głowę do głowy Rafała.
– Rafał, słyszysz mnie?... Rafał... Nie możesz mówić? Maks wziął Jeremiego w ramiona.
– Jeremi, proszę się uspokoić.
Jeremi odsunął od siebie lekarza i znów nachylił się nad Rafałem. Nie odzywał się już. Oddychał szybko.
W kilkanaście minut potem Rafał zakończył życie.