Państwo przyjaciel
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej gwarantuje ochronę prawną życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz prawo do decydowania o swoim życiu osobistym (art. 47). Co więcej, władza nie może zbierać informacji o nas, jeśli nie jest to niezbędne w demokratycznym państwie prawnym, my sami możemy zostać zobowiązani do ujawnienia informacji dotyczących naszej osoby wyłącznie na podstawie ustawy (art. 51).
Tyle papierowe deklaracje. W praktyce zbudowaliśmy — dobrowolnie, w trosce o nasze bezpieczeństwo, przyszłość i dobrobyt — lewiatana, który połyka i trawi wszelkie możliwe do wyobrażenia dane dotyczące naszego życia osobistego. Począwszy od przepisów o obowiązkowej służbie wojskowej urągających choćby wolności zachowania informacji o stanie zdrowia dla siebie, poprzez prawo podatkowe, które zmusza nas do tłumaczenia się z wysokości i źródeł zarobków, aż do przepisów o pomocy społecznej oraz ubezpieczeniu zdrowotnym — wszędzie tam państwo przyjaciel pyta nas, grozi karą za odmowę współpracy i… notuje odpowiedzi.
Dołóżmy do tego niezdrową ciekawość, która prowadzi do wydłużania okresu gromadzenia danych o usługach telekomunikacyjnych, inwigilację poczty elektronicznej oraz — chyba dobry przykład — wścibstwo części lustratorów amatorów, dla których nawet najintymniejsze epizody z życia agentów i ich ofiar nie są przeszkodą w przepisywaniu rewelacji z ubeckich teczek, a dostaniemy pełen obraz prywatności à la polonaise początku XXI wieku.
W jaki sposób tu i w wielu innych przypadkach przejawia się realna możliwość decydowania o swoim życiu osobistym (proszę zwrócić uwagę, iż art. 47 Konstytucji nie odsyła do ustawy zwykłej, która miałaby dookreślać zakres tychże wolności!) — głowię się nie od dziś. Dość rzec, że rozumiane w ten sposób konstytucyjne prawo do prywatności staje się li tylko pustą deklaracją pozwalającą gwiazdom i gwiazdkom na domaganie się odszkodowania od gazet publikujących ich „niechciane” zdjęcia.
Ktoś kiedyś przyrównał współczesne państwo przyjaciela do psiej smyczy. Nie tej starej, skórzanej, topornej smyczy przypominającej stryczek; nowoczesna smycz jest kolorowa, plastikowa i wyposażona w mechanizm pozwalający na pewien luz. Jeśli jednak przyjaciel uzna, że psiak się zapędził — smycz jest zwijana i swoboda się kończy. Pozytywną konsekwencją takiego układu jest to, że w krytycznej chwili — na przykład przed kałużą — przyjaciel może wziąć pieska na ręce i przenieść go na drugą stronę.
Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że wizja przepoczwarzenia się fazy welfare state w permanentną warfare state jest wyłącznie czarnym snem ultrakonserwatystów oraz wolnościowców spod znaku Teda Kaczynskiego. Jednak zanim zaczniemy krytykować sposób, w jaki G.W. Bush prowadzi wojnę z terrorem — i porównywać ją do prowadzonej przez Busha seniora wojny z kartelami narkotykowymi — powinniśmy wyobrazić sobie, że podobna wojna, wprawdzie przy wykorzystaniu całkowicie innych środków, toczy się na naszych ulicach.
Słowem: my mamy naszą konstytucję, nasze własne sprawy, ale mamy też naszego przyjaciela, który chce o nas wiedzieć coraz więcej. A wszystko to, rzecz jasna, w trosce o przyszłość i bezpieczeństwo następnych pokoleń.