Pałac Kultury – co dalej z „Pekiniem”?
Maciej Zaremba, redaktor naczelny: Co by nie mówić, dla mnie Pałac Kultury i Nauki stał się jednym z symboli Warszawy, nierozłącznie kojarzonych z samym miastem i wyróżniającym je. Wystarczy spojrzeć na pocztówki, magnesy, czy wiele innych warszawskich pamiątek. Na ogromnej części z nich zobaczymy charakterystyczną sylwetkę Pałacu. Uważam, że głupio byłoby teraz z własnej woli pozbywać się takiego charakterystycznego dla Warszawy budynku. Nie jestem także fanem oskarżenia budynków o ich komunistyczne, czy jakiekolwiek inne dziedzictwo. Rola użyteczności budynków, zwłaszcza publicznych jest zawsze o wiele wyższa, niż propagandowa treść stojąca za ich powstaniem. Oczywiście rozumiem, że za dawnym pałacem im. Stalina, zawsze będzie się ciągnąć odium bycia „darem” jednego z największych dyktatorów i zbrodniarzy na świecie. Jednak z drugiej strony trudno teraz oceniać negatywnie i wyburzać wszystkie budynki, które powstały w epoce stalinizmu lub tylko reprezentują architektoniczne socrealizm. O ile uważam, że dekomunizacja ulic, czy przenoszenie pomników na przykład do specjalnych parków edukacyjnych poświęconych słusznie minionej epoce to bardzo dobre działanie, to jednak nie powinno dotyczyć ono budynków, które oprócz funkcji propagandowych spełniają szereg innych ważnych funkcji. Dlatego moim zdaniem, rozważając także aspekt ekonomiczny związany z ewentualnym wyburzeniem i prawdopodobne wielkie utrudnienia dla mieszkańców przy takiej operacji w samym centrum miasta, uważam, że nie byłby to najlepszy pomysł. Zwłaszcza już tyle lat po 1989 roku, kiedy to taka symbolika mogłaby mieć dużo większy sens.
Jeśli natomiast chodzi o względy estetyczne to oczywiście można przytoczyć wiele porównań i skojarzeń związanych z PKiN na przykład do moskiewskich budynków i innej architektury realizmu socjalistycznego. Dużo osób potraktuje to jako ogromny plus i cenny relikt minionej architektonicznej epoki. Ja jednak jako miłośnik USA zawsze wolałem go porównywać do dawnych wieżowców stojących w centrum Chicago. I tu przechodzimy do pytania: co obecnie zrobić z Pałacem i jak zagospodarować teren wokół niego? Rozwiązanie chicagowskie, czyli otoczenie go nowoczesnymi wieżowcami i połączenie w ten sposób nowoczesności z dawnymi czasami to pomysł, któremu jestem chyba najbardziej przychylny. Warta uwagi jest też niezwykła koncepcja warszawskich architektów zakładająca odbudowę wokół Pałacu przedwojennych kamienic i powrotu tego terenu do miejskiego życia. Mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się zgoła dziwna i nietypowa, to jednak jest ciekawą propozycją. Jednak nic nie wskazuje na to żeby miała zostać zrealizowana.
Dlatego główną inicjatywą, jaka będzie realizowana, pozostanie pewnie zachowanie tego terenu jako obszaru rekreacyjnego oraz rozszerzenie na miejsce parkingu i betonowego placu terenów zielonych. To tak naprawdę również nie jest zły pomysł. Ważne jednak, żeby wraz z takimi działaniami nie zapomnieć o tym, że oprócz symboliki i wzniosłych idei, Warszawa ma być wygodnym miejscem do życia dla jej mieszkańców. I dlatego warto byłoby, żeby spełnić obietnice i usuwając parking przed Pałacem Kultury wreszcie wybudować w tym rejonie duży parking podziemny.
Tomasz Leszkowicz, redaktor: Gadanie o zburzeniu Pałacu Kultury i Nauki trudno traktować poważnie. Ostatnie przykłady wypowiedzi polityków rządu na ten temat to nic innego jak próba bezsensownego zwracania uwagi na sprawy przeszłości, zamiast na teraźniejszość i przyszłość. Jest to też typowa zagrywka skierowana do najbardziej prawicowego elektoratu, dla którego sprawą najważniejszą jest walka z „komuną” 28 lat po jej upadku. Warto zresztą zwrócić uwagę, że w tą nikomu niepotrzebną zabawę pogrywają zarówno politycy PiS jak i PO (Radosław Sikorski). Jak widać, dla niektórych bardziej liczy się rzucanie haseł, niż konkretna funkcja użytkowa tego gmachu (teatry, Sala Kongresowa, muzea, placówki naukowe, Pałac Młodzieży itp.).
PKiN można lubić albo nie lubić. Ja jestem miłośnikiem tej budowli, która jakością architektury przebija wiele współczesnych wysokościowców. Moim zdaniem warszawski gmach jest też jednym z najlepszych tego typu wieżowców na terenie dawnego bloku wschodniego – przede wszystkim dzięki swojej smukłej sylwetce. Zawdzięczamy to częściowo polskim architektom, którzy naciskali na przedstawicieli ZSRR, by zwiększyć wysokość budynku (relacje na ten temat złożył architekt Józef Sigalin). Niższy i bardziej pękaty wieżowiec (taki jak np. w Rydze) byłby zapewne mniej estetyczny.
Myślę, że bez sensu dyskutujemy o zburzeniu PKiN, powinniśmy natomiast zastanowić się, jak go wykorzystać. Tak naprawdę historia terenów wokół wieżowca od czasu zakończenia jego budowy to ciąg nieudanych projektów, których nigdy nie zostały w sposób sensowny zrealizowany. Dziś powierzchnia wokół Pałacu to wielki parking, zaniedbany Park Świętokrzyski i skwery od Alei Jerozolimskich oraz niedawno zreprywatyzowana działka z... obrzydliwym samolotem. Również miejskie koncepcje zagospodarowania Placu Defilad stawiały do niedawna raczej na betonową pustynię a nie na dobrze zorganizowaną przestrzeń. Potrzebujemy konstruktywnej dyskusji na ten temat – ile powinno być w tym miejscu zieleni, jak wyglądać powinien plac oraz jaki charakter powinna mieć ewentualna zabudowa tego kwartału. Zresztą – doświadczenia zarządzenia miastem przez opcje polityczne związane z „burzycielami” każą domniemywać, że zamiast „nowoczesnego centrum” otrzymamy raczej brzydki, szklano-plastikowy chaos z wielkim parkingiem...
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Książka dostępna również jako audiobook!
Sebastian Adamkiewicz, publicysta: Każda władza, każdy system polityczny, pozostawia swój ślad nie tylko w ludzkiej pamięci czy mentalności, ale także w przestrzeni publicznej. Ma to wymiar szczególnie symboliczny. Budowle mają z jednej strony charakter granicznego słupa wyznaczającego zasięg danej władzy, z drugiej zaś totemu integrującego społeczność wokół świeckiej religii władzy. Z historycznego punktu widzenia budynek Pałacu Kultury i Nauki jest oczywiście tego typu symbolem. Podobne architektonicznie budowle powstawały przecież także w innych państwach bloku sowieckiego, tworząc swoistą wspólnotę myśli i stylu, a przynajmniej sugerując jej istnienie. Nie jest to rzecz jasna jedyny taki przypadek w historii. W XIX wieku na ziemiach znajdujących się pod zaborem rosyjskim rozbudowywano sieć cerkwi, oczywiście nie tylko po to, aby były zapleczem dla ludności prawosławnej, ale także by pokazywały, kto na danym terenie sprawuje rzeczywistą władzę. Później zresztą z tych właśnie powodów w 20-leciu międzywojennym cerkwie niszczono, niestety często pozbawiając wyznawców prawosławia miejsc ich kultu. Mówi się np., że w Łodzi stojący do dziś dnia sobór Aleksandra Newskiego nieprzypadkowo wybudowano w pobliżu Dworca Fabrycznego, tak, aby przybysze doskonale wiedzieli do jakiego miasta przybyli.
Nie można się więc dziwić, że każda zmiana władzy, a zwłaszcza taka zmiana, która niesie za sobą radykalną zmianę aksjomatów na jakich państwo się opiera, wiążę się często z niszczeniem budowli starego systemu. Swoista zemsta na architekturze jest pozbawianiem się niechcianej rzeczywistości, obalaniem świętych gajów acient regime i zastępowaniem ich nową symboliką. Być może dlatego ludzie, którzy nadal uważają, że III RP nie w pełni wypaliła pozostałości po komunizmie tak chętnie wracają do postulatu zburzenia słynnego PKiN-u. Jest w tym marzeniu zapisana tęsknota za rewolucyjnym końcem, za przewrotem, który potrzebuje ofiar, które będą dowodem pomszczenia lat ucisku. Jeśli nie można zemścić się na ludziach, to chociaż pozostają budowle. Nie należy odmawiać takiemu sposobowi myślenia zasadności. On dotyczy wszak nie tylko tej rewolucji, ale niemal każdej. Po części rozumiem zatem tych, którzy wracają do pomysłu zburzenia Pałacu Kultury, bo wierzę, że mają w sobie poczucie, że 1989 rok nie w pełni zerwał z duchami przeszłości, nie dokonało się wówczas jasne rozliczenie z historią.
Problem jednak w tym, że rewolucja ma swoje etapy. Jest ten pierwszy, najbardziej radykalny, w którym padają pomniki, spadają tablice, a często i głowy, i są kolejne, a ogół coraz bardziej wyważone i spokojne. Dzieje się tak dlatego, że im dalej od rewolucji tym większe jest poczucie, że nawet ci, którzy przeciwko starej władzy wystąpili, w rzeczywistość, którą ona tworzyła są zamieszani, że w każdym jest trochę tego ancien regime, zatem konsekwentny radykalizm mógłby prowadzić do samounicestwienia. Dzieje się też tak, że z czasem totemy poprzedniej władzy tracą na znaczeniu. Totemu nie czyni z nich wszak fakt ich istnienia, ale raczej kult jaki wokół niech się tworzy. Jeśli świecka liturgia zanika, to i znika „sakralny” charakter miejscy czy budowli. Konia z rzędem temu, kto dziś wysiadając na Dworcu Fabrycznym w Łodzi i patrząc na świątynie prawosławną pomyśli, że jest to dowód carskiej władzy w tym mieście. Wraz z upływem czasu wszelkie niezniszczone w czasie pierwszej fali rewolucji budynki czy pomniki ulegają desakralizacji, stają się eksponatami, pamiątkami, a w ostateczności zyskują wymiar użytkowy wplatając się w tkankę miejską.
Mam wrażenie, że podobnie jest z PKiN– em. W pierwszej fali rewolucji mieszkańcy Warszawy obalili pomnik Dzierżyńskiego na Placu Bankowym. W nim skumulowała się niechęć do komunizmu, Pałac Kultury przetrwał. Przez ten czas - otoczony wysokimi wieżowcami - stał się po prostu elementem krajobrazu, a zasiedlony przez komercyjne biura czy teatry wplótł w nową rzeczywistość, czego pewnym symbolem było wzbogacenie iglicy o zegar, czy różnobarwne oświetlanie Pałacu w podniosłych chwilach historycznych. Jednym słowem – tak jak chrześcijaństwo zaadaptowało pogańskie elementy wierzeń i kultu, dostosowując do swojego kanonu, a wręcz odkrywając w nich nową symbolikę, tak PKiN uległ transformacji. W tym kontekście postulaty jego zniszczenia mogą być oczywiście zrozumiałe, ale społecznie najpewniej mało akceptowalne. Pytanie zresztą co dalej? Czy w ramach moralnej dekomunizacji zniszczony zostanie także Dworzec Centralny? Czy zrujnowany Plac Konstytucji, Trasa W-Z, a wreszcie także Nowy Świat, czy odbudowana po wojnie Starówka? I tak radykalizm po latach od rewolucji niechybnie prowadzi do samounicestwienia.
Paweł Czechowski, zastępca redaktora naczelnego: Kiedy ktoś rzuca mi hasło „Kraków” – widzę rynek. Kiedy ktoś mówi „Gdańsk” – kojarzy mi się fontanna Neptuna i ul. Długa. A gdy ktoś wspomina Warszawę, w myślach mam od razu Pałac Kultury i Nauki. I na pewno nie jestem w tym odosobniony, bo co by nie uważać o „Pekinie”, to jest on na pewno jednym z najbardziej wyrazistych symboli stolicy. Gdyby go widowiskowo wysadzić czy wyburzyć na stulecie polskiej niepodległości, jak to ostatnio rozważano, to by go po prostu przez wiele, wiele lat brakowało. Mowa tu zarówno o sferze mentalnej, jak i pewnie o funkcjonalnej, bo Pałac nie jest teraz wielkim pomnikiem Stalina, tylko miejscem spotkań warszawiaków.
Rozumiem i popieram potrzebę dekomunizacji – ale przeprowadzonej z głową. Jeśli popadniemy w ślepy obłęd usuwania wszystkiego, co powstawało przed 1989 rokiem, to równie dobrze możemy usunąć wszystkie socrealistyczne budowle albo tysiące blokowisk. Nie trafia do mnie także argument, że Pałac jest zły, bo kiedyś nosił imię Stalina. Katowice, o czym chyba się teraz mniej pamięta, także przez kilka lat funkcjonowały jako Stalinogród. Ale czy to argument, by zrobić jakąś miejską rewolucję w tym mieście?
Gdyby jednak doszło do usunięcia Pałacu Kultury z panoramy Warszawy, co wydaje mi się po prostu mocno odrealnioną opowieścią, to koncepcja przywrócenia w tym miejscu przedwojennego układu uliczek byłaby bardzo ciekawa i warta rozważenia. Przede wszystkim jednak trzeba myśleć o funkcjonalności i wygodzie mieszkańców, i pod to przeznaczyć zwolniony przez PKiN teren. Nie wiem też, ile osób chciałoby zamieszkać w nawet ładnej kamieniczce w stylu retro w ruchliwym centrum wielkiego miasta.
Ale te rozważania są jak na razie zupełnie fantastyczne, podobnie jak ruszenie PKiN z posad stolicy.
Marcin Sałański, publicysta: Jeszcze zanim w eter poszła burząca sensacja, Zygmunt Miłoszewski wydał swoją nową powieść „Jak zawsze”. Dwójka bohaterów, staruszków którzy poznali się w latach 60. i potem przeżyli razem 50 lat, nagle przenosi się do alternatywnej przeszłości, do Warszawy z Dworcem Głównym i parkiem na miejscu „PeKinu”. Cała Warszawa to replika tej z lat 20. Nie ma śladów socrealizmu. Jest tradycja plus elementy architektury Zachodu. Cieszę się, że przeczytałem tę książkę i zobaczyłem Warszawę bez Pałacu, bez MDM. I wiecie co? Fajnie że ta wycieczka trwała tylko 3 dni. Zamknąłem książkę i wróciłem do Warszawy, gdzie wychylając się za okno, w swoim biurze, pośród bezdusznych, szklanych olbrzymów widzę Pałac Kultury i Nauki. Dla mnie to nie tylko symbol Warszawy, czy relikt komunizmu – to pamiątka o dawnych, minionych czasach, tych złych i dobrych. To pamiątka prestiżu rodem z chicagowskich wieżowców, to pamiątka katorżniczej pracy wielu rosyjskich robotników, którzy już nigdy nie zobaczyli Rosji.
Jakakolwiek dyskusja nad sensem istnienia Pałacu to dla mnie absurd, pogarda dla przeszłości i cios w inteligencję osób rozumnych. Pytanie z kolei, jak można wykorzystać Pałac to podstawowy z kolei bezsens – Pałac od lat pełni swoje funkcje społeczno-kulturalne jak należy. Kino, teatry, muzea, przestrzenie na wydarzenia są i po co to zmieniać? Jedynie co można zmienić i to wielu znawców architektury i urbanistyki popiera – to betonowa pustynia, Plac Defilad. To miejsce straszy, obrzydza. Kiedyś jednak było tam kolorowo. Może znowu tak być. Inicjatywy zmierzające do wykorzystania przestrzeni u podstaw Pałacu są warte dyskusji, ale od samego Pałacu ręce precz!