„Oszukana” (reż. Clint Eastwood) – recenzja i ocena filmu
W 2004 roku Clint Estwood stworzył film, którym podbił moje serce. Historia 30-letniej Maggie Fitzgerald (Hilary Swank) podbiła także serca milionów widzów oraz krytyków, którzy przyznali jej wiele nagród (m.in. 4 Oscary i 2 Złote Globy). Za wszelką cenę (Million Dollar Baby), bo o tym filmie mowa, żywo zainteresował mnie twórczością Estwooda i sprawił, że po „Oszukanej” spodziewałam się bardzo wiele.
Zanim napiszę o tym, czy moje oczekiwania zostały spełnione, czy też nie, parę słów o samej produkcji. Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia rozpoczyna się w 1928 roku w Los Angeles. Główną bohaterką jest Christie Collins – matka, która próbuje odnaleźć swojego synka. W swojej determinacji kobieta występuje przeciw policji, która kilka miesięcy po zaginięciu dziecka oznajmia jego odnalezienie. Podstawiony chłopiec nie jest jednak jej synem, czego będzie próbowała dowieść.
Historia kobiety, która niczym mityczna Demeter dla odnalezienia swego dziecka nie zawaha się przed wypowiedzeniem wojny samym bogom, prowadzona jest w sposób niezwykle przemyślany i trzymający w napięciu, przynajmniej przez dłuższą część filmu. W pewnym momencie kamera się oddala, światła gasną, emocje nieco opadają a tu niespodzianka... To jeszcze nie koniec. Film trwa nadal. Coś udało się wyjaśnić, kolejny rozdział zamknięty, światła znów gasną i znów – to jeszcze nie koniec. Jeden z recenzentów w serwisie filmweb napisał: Mocne momenty tracą emocjonalny ładunek, który rozwadnia się dodatkowo w wydłużonym niemiłosiernie zakończeniu. Gdy opowieść zaczyna zmierzać ku finałowi, reżyser stawia kropkę, a potem jeszcze jedną i jeszcze. Ten fabularny wielokropek gubi się wreszcie w gąszczu zniecierpliwienia widza. Choć generalnie bardzo lubię polemizować z autorami innych recenzji, w przypadku tej opinii jestem całkowicie zgodna.
W tym miejscu mogę powrócić do mojej oceny filmu, a kontynuując wątek stawianych przez Estwooda kropek zacznę od końca. Gdyby tak mężczyznę faktycznie poznawać po tym jak kończy, to w moich oczach Estwood kończy raczej marnie. Co jest dość paradoksalne o tyle, że każde z zakończeń jest dobre, no ale nie wszystkie naraz. Wydaje się że reżyser nie mógł się zdecydować na konkretny wybór, więc wybrał wszystko. To niestety się nie sprawdza.
Co jeszcze mi się nie podoba? Kilka tanich hollywoodzkich sztuczek, do jakich reżyser zupełnie niepotrzebnie się posuwał. Dokręcanie śruby, mające na celu wzbudzenie jeszcze większego podziwu do Collins lub wyciskanie łez widza, na mnie działa wręcz odwrotnie.
Film ten posiada jednak także swoje mocne strony. Warto pochwalić dialogi, dzięki którym mamy do czynienia z bardzo wyrazistymi bohaterami. Co do bohaterów trzeba przyznać, że także aktorstwo jest świetne i nie mam tu na myśli tylko Jolie ale także, choć właściwie to przede wszystkim, Johny’ego Malkovicha i Jeffreya Donovana. Dobre są także zdjęcia, choć montaż już zdecydowanie mniej mi odpowiada. Ogólna ocena filmu jest pozytywna, ale do recenzowanego ostatnio Milka dużo tej produkcji brakuje, dlatego też i ocena jest sporo niższa.
Zredagował: Kamil Janicki