Ostatnia „więźniarka” od urodzenia do dziś mieszka w dawnym esesmańskim bloku na terenie byłego obozu Auschwitz-Birkenau
Magdalena Mikrut-Majeranek: Mając na uwadze wydane przez panią książki, jak „Anioł życia z Auschwitz”, „Dwie twarze, życie prywatne esesmanów z Auschwitz”, „Tajemnica z Auschwitz” czy „Ostatnia <
Nina Majewska-Brown: Tematyka związana z Auschwitz pojawiła się w moim życiu przez przypadek. Nigdy nie zakładałam, że będę pisała o jakimkolwiek obozie śmierci, choć oczywiście czytałam o nich bardzo wiele. Te wszystkie tematy opisywane na kartach powieści przyszły do mnie same, m.in. za sprawą 80-letniej przyjaciółki, która opowiedziała mi historię swojej mamy. Tak powstała „Tajemnica z Auschwitz”. Potem to Miejsce Pamięci zaczęło domagać się ode mnie więcej. Pojawiały się kolejne osoby, które prosiły, abym spisała historie ich rodzin. Tak się stało także w przypadku pani Anny, „ostatniej więźniarki”, oraz jej rodziców. Z biegiem lat Auschwitz stało mi się bliskie, ale też bardzo wymagające i traumatyzujące. Przygotowując się do pisania, zawsze przeglądam sterty materiałów źródłowych – zarówno w Instytucie Pamięci Narodowej, jak i w samym Muzeum Auschwitz-Birkenau, rozmawiam z ocalałymi.
M.M.-M.: A czy wcześniej, zanim zaczęła pani pisać powieści osadzone w realiach obozowych, interesowała się pani tym okresem w dziejach Polski? Czy epoka II wojny jest tą ulubioną?
N.M.-B.: Zawsze interesowała mnie historia: średniowiecze, Francja za czasów Ludwika IV i II wojna światowa, przede wszystkim jej płaszczyzna psychologiczna. Jak to się stało, że zakompleksieni ludzie, którzy nie radzili sobie w codziennym życiu, mogli tak skutecznie porywać tłumy, tak jak to się stało w przypadku Hitlera. Jak można było tak odczłowieczyć innych, by stworzyć niemal perfekcyjną machinę masowego uśmiercania tych, którzy nie wpisywali się w kanon rasy panów.
M.M.-M.: Czy szykuje się zatem jakaś powieść osadzona w czasach Króla Słońce?
N.M.-B.: Nie, raczej nie. Rozpoczęłam jednak pracę nad nową książką. Niedawno zgłosiła się kolejna osoba, która dysponuje mnóstwem dokumentów i zdjęć, z prośbą o spisanie dziejów jej rodziny, ściślej losów czterech sióstr. Wydarzenia rozgrywają się podczas II wojny światowej, ale tym razem nie w obozie, choć pojawią się esesmani.
M.M.-M.: Tytuł pani najnowszej książki – Ostatnia „więźniarka” Auschwitz – jest nieco metaforyczny. Kim jest ta tajemnicza osoba? Ostatnia strażniczka pamięci o dramacie, który się tam rozegrał?
N.M.-B.: Tytuł rzeczywiście jest bardzo symboliczny. Tą ostatnią „więźniarką” jest pani Anna Odi, od urodzenia mieszkająca w dawnym esesmańskim bloku na terenie byłego obozu. To jeden z dobrze znanych, charakterystycznych czerwonych budynków administracji SS, w którym zapadały najtragiczniejsze decyzje dotyczące między innymi selekcji, eksterminacji i kierowania poszczególnych grup więźniów do krematoriów.
To rodzice pani Anny, Mimi, więźniarka Pawiaka, Majdanka, Ravensbrück i Buchenwaldu oraz jej ojciec, więzień m.in. Auschwitz, wybrali to miejsce na swój dom. Tych dwoje młodych ludzi, doświadczonych przez życie w najokrutniejszy sposób, niespodziewanie połączyło wielkie uczucie.
Zbieg okoliczności sprawił, że poznali się tuż po zakończeniu wojny i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. Ale w zrujnowanym kraju nie mieli gdzie się podziać ze swoją miłością. Przypadkiem spotkany kolega Józefa z obozu zaproponował im nie tylko pracę, lecz również dach nad głową. Problem polegał tylko na tym, że mieli wrócić na miejsce kaźni – do Oświęcimia, by współtworzyć straż, która zajmowała się ochroną budynków, dokumentów i wszelkich przedmiotów znajdujących się na terenie byłego obozu Auschwitz-Birkenau. W tamtym czasie teren był regularnie grabiony i niszczony przez tych, którzy szukali na jego obszarze kosztowności. I stało się tak, że historia zatoczyła koło. Byli więźniowie, dawniej pilnowani przez esesmanów z bronią, po latach sami przemienili się w strażników, też z bronią na ramieniu, strzegących tego miejsca.
M.M.-M.: Gdzie zamieszkali?
N.M.-B.: W prowizorycznym mieszkanku znajdującym się na Bramie Śmierci w Birkenau, przez którą wjeżdżały bydlęce wagony wypełnione przerażonymi ludźmi, nieprzeczuwającymi jednak, że wjeżdżają na swój ostatni życiowy przystanek. Tu przyszło na świat ich pierwsze dziecko, Krysia. Dwie pozostałe córki urodziły się, gdy rodzina już mieszkała na terenie dawnego obozu Auschwitz I, ale to najmłodsza z nich, Anna, związała się z tym miejscem najsilniej, stając się tytułową ostatnią „więźniarką”. Tu, obok kolczastych drutów, dorastała i zawierała dziecięce przyjaźnie, bawiąc się w dawnym ogrodzie komendanta i biegając po trawniku, który przemierzały jego dzieci. Z okien mieszkania mieli widok na szubienicę, na której zawisł komendant Rudolf Höß, i na krematorium.
Pani Anna całe życie poświęciła pielęgnowaniu pamięci o dawnym obozie, stając się niejako symboliczną ostatnią strażniczką, która opiekuje się tym miejscem, bo przez całe życie w nie wrastała. Oddaje swoje serce, aby chronić pamięć zarówno o tych, którym nie udało się przetrwać piekła obozu, jak i o tych, którzy ocaleli. Do dziś mieszka w tym samym poesesmańskim bloku, do którego wprowadzili się rodzice, i – jak sama przyznaje – nie wyobraża sobie, by mogła przenieść się gdzie indziej i zakończyć pracę. Zapowiada, że choćby jako wolontariuszka pragnie pracować w muzeum do końca życia.
Książka dostępna także jako e-book.
M.M.-M.: To niesamowite, że z takim oddaniem poświęciła się tej pracy. Jest taką łączniczką między przeszłością a teraźniejszością.
N.M.-B.: Auschwitz jest jej domem, a dla nas to szokujące. Gdy była małą dziewczynką, nie miała świadomości, co się tu wydarzyło, i w jej przekonaniu podwórko, na którym się bawiła, nie różniło się od podwórek rówieśników. Mimi i Józef byli niezwykle empatyczni, chroniąc córki przed traumą, z którą sami nie mogli sobie poradzić, powoli, z wyczuciem dozując informacje o dramacie, jaki się tu rozegrał. Wiele się zmieniło, kiedy pani Anna poszła do szkoły. Bywała w domach koleżanek, ale jej nikt nie chciał odwiedzać. Początkowo nie rozumiała dlaczego. Dzieci bały się duchów, słyszały od rodziców wiele mrożących krew w żyłach historii i były przekonane, że to złe miejsce. To wtedy pani Anna uświadomiła sobie, że mieszka w niezwykłym miejscu.
M.M.-M.: A jak jej mama trafiła do obozu?
N.M.-B.: Mimi wraz z rodziną mieszkała we francuskim Montceau-les-Mines. Przyjechała do Warszawy w połowie sierpnia 1939 roku na wymarzone wakacje razem z krewną, Zosią, która zostawiła we Francji półroczną córkę. Miały spędzić w Polsce tylko dwa tygodnie, tymczasem Zofia wróciła do domu po sześciu latach, a Mimi w zasadzie już nigdy. Zabrakło im zaledwie dwóch dni, by zdążyły wsiąść do powrotnego pociągu. W obcym kraju zmierzyły się z horrorem okupacji, poznając, czym jest strach, głód, tęsknota i cierpienie.
Mimi, zaangażowana wraz z kuzynami w działalność podziemia, została aresztowana i po brutalnym przesłuchaniu na Szucha trafiła na osiemnaście miesięcy na Pawiak. Ukochany wujek, u którego mieszkała w Warszawie, robił wszystko, by odzyskała wolność: stracił niemal cały majątek, usiłując przekupić gestapo, a w końcu również życie, bo wreszcie sam, na skutek swej natarczywości, został aresztowany i osadzony w Mauthausen, gdzie zmarł.
M.M.-M.: Jak dotarła pani do świadka historii, pani Anny Odi, córki Mimi Guzik? Jak to się zaczęło?
Zupełnym przypadkiem. Pisząc „Tajemnicę z Auschwitz”, współpracowałam z panią Anną. To dzięki niej spotkałam się z panią Zofią, przyjaciółką mojej bohaterki z obozu. To pani Anna podsunęła mi pewne tropy, potem współpracowałyśmy przy kolejnych moich książkach. Jakiś czas temu zwierzyła mi się, że planowała spisać dzieje swojej rodziny, że zebrała mnóstwo materiałów, ale ostatecznie nie podjęła się napisania książki, bo zwyczajnie ją to przerosło. Wiem doskonale, jak trudno się wspomina i pisze o bólu najbliższych. Poprosiła, abym to ja opowiedziała tę historię, a ja z radością, choć też z pewną obawą, czy podołam, przystąpiłam do pracy, bo zdaję sobie sprawę, jak znaczące dla tego miejsca są losy jej rodziny. To między innymi dzięki jej rodzicom, ich determinacji i heroizmowi powstało muzeum.
Pani Anna dysponuje niezwykle bogatym prywatnym archiwum z dokumentami, zdjęciami i listami, ale pozyskałyśmy też wiele innych publikacji, dzięki którym udało się odtworzyć życie przedwojennej Warszawy. Wtedy rzadko kto spodziewał się wybuchu wojny, choć oczywiście burzliwie dyskutowano o napiętej sytuacji politycznej w Europie. Ludzie cieszyli się pięknym, słonecznym latem, w gazetach pojawiały się reklamy spektakli teatralnych i banalne ogłoszenia drobne. Z perspektywy ponad osiemdziesięciu lat, to może nawet szokować. Ale także powinno nam uświadomić, że nie znamy dnia ani godziny, w których nasze życie może się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni.
M.M.-M.: Ciekawa jest także polsko-niemiecka rodzina Józefa, który pochodził z Bytomia. Jak się potoczyły jego losy?
N.M.-B.: Jego ojciec był Niemcem, jak większość Niemców zapatrzonym w Hitlera. Wcześniej przyjechał do Polski w odwiedziny do siostry, która wyszła za Polaka, i sam poznał Ślązaczkę, która go zauroczyła, Annę Marię. Pobrali się, założyli rodzinę i doczekali trzech synów. Dwóch starszych wstąpiło do Wehrmachtu, a najmłodszy, zaledwie szesnastoletni Józef do AK. Niestety, po kilku tygodniach został jeńcem rosyjskim i tylko cudem, dzięki ucieczce, uniknął zsyłki na Sybir. To doświadczenie tylko utwierdziło go co do słuszności walki i w konspiracji dalej walczył w obronie ojczyzny. Został zatrzymany przez gestapo i po pobycie w więzieniu w Mysłowicach zesłany do Auschwitz, gdzie wielokrotnie przesłuchiwany balansował na granicy życia i śmierci.
Książka dostępna także jako e-book.
W tej historii najbardziej szokujące jest to, że po wyzwoleniu, gdy wrócił do domu, wpadł w ramiona szczęśliwej matki i pod kij ojca, który niemal zakatował syna. Nie mógł znieść hańby, jaką w jego ocenie przyniósł rodzinie, nie opowiadając się po niemieckiej stronie.
To przerażające, jak ideologia potrafi zaślepić ludzi, tak że za sprawą przekonań politycznych ojciec, który powinien być najczulszym opiekunem i wspierającym człowiekiem, jest w stanie prawie zabić dziecko.
M.M.-M.: Zbieranie materiału do książek opowiadających o życiu obozowym z pewnością nastręcza wiele trudności. Ogrom dramatycznych i traumatycznych historii może przytłaczać, a zmierzenie się z nimi jest niezwykle trudne. Jak sobie pani z tym radziła?
N.M.-B.: Tak jak wspomniałam, pisząc książkę, zawsze rzetelnie się przygotowuję, m.in. studiuję dokumenty, archiwa etc. To jest niezbędne, by oddać realia epoki, miejsca, chwili. W tego typu książkach nie ma miejsca na fantazję, która mogłaby zakłamać fakty. Podczas poszukiwań natykam się na bardzo brutalne zdjęcia, relacje, lecz nie przekazuję ich w książkach, bo wychodzę z założenia, że o okrucieństwie wojny wiemy już tyle, że nie ma konieczności nadmiernego nim epatowania. Można pewne rzeczy sobie „dowyobrazić”, ale dla mnie jest to niezwykle trudne doświadczenie, bo nie sposób ich „odwidzieć” i „odusłyszeć”.
Żeby wiarygodnie napisać historię, staję się na pewien czas moimi bohaterkami: czuję jak one, myślę i boję się jak one. To bardzo wyczerpujący proces, po którym się oczyszczam na sesji u psychoterapeuty. Pisanie o Auschwitz zmienia perspektywę. Coraz bardziej doceniam niematerialne kwestie, coraz cenniejsze stają się wspomnienia, dostrzegam drobiazgi, które na co dzień bagatelizujemy. Gdy kładę się wieczorem do łóżka, dziękuję losowi, że je mam. Więźniowie nie mieli nawet tego. Kiedy odwiedzam obóz o tej porze roku, panuje tam dojmujące zimno, mimo ciepłej odzieży przemarzam i zastanawiam się, jak można było to przetrwać. Brak jedzenia, snu i ciepła, do tego katorżnicza praca. Jak trzeba być silnym, zdeterminowanym?
M.M.-M.: W takim zderzeniu z historią uczymy się doceniać to, co mamy, i cieszyć się z drobnostek.
N.M.-B.: Niezmiennie powtarzam, że nietolerancja i nienawiść doprowadziły do tego, że na mapie Europy pojawiły się takie miejsca, jak obóz w Auschwitz. Myślę, że docenianie drobiazgów mogłoby uczynić nas lepszymi ludźmi. Dlatego apeluję, żebyśmy cieszyli się z każdej chwili, zaakceptowali siebie i polubili to, co odróżnia nas od innych, byli tolerancyjni dla odmiennych poglądów i postrzegania świata. Tylko to może uchronić nas przed wojną, przed kolejnym „Auschwitz”.
M.M.-M.: Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau powstało dzięki staraniu byłych więźniów, co formalnie potwierdziła ustawa polskiego Sejmu z 2 lipca 1947 r. W swojej książce wspomina pani, że bohaterowie powieści współtworzyli to Miejsce Pamięci. Czy uważa pani, że powieść to dobry sposób popularyzacji historii? W powieści łatwiej opowiedzieć o trudnych sprawach, przybliżyć realia epoki.
N.M.-B.: Są osoby, celują w tym historycy, które twierdzą, że takie wydarzenia nie powinny być przedstawiane w beletrystycznej formie. Ja natomiast wychodzę z założenia, że statystyki, suche fakty i dane zdecydowanie mniej do nas przemawiają, sięgnie po nie mniej osób i tym samym mniej ludzi pozna traumatyczną historię takich miejsc. Liczby nie mają twarzy. Nie mają emocji. Gdy słyszymy, że w Auschwitz-Birkenau zginęło 1,3 miliona osób, nie zastanawiamy się, czyje to były żony, bracia, dzieci. Ale gdy opowiadamy o poszczególnych rodzinach, mówimy poprzez ich uczucia, dramat, ból, tęsknotę, jesteśmy w stanie wyobrazić sobie grozę, jakiej doświadczali. I wiem także, że taka forma opowiadania o tych czasach jest właściwa, bo dziękują mi za nią byli więźniowie, którzy piszą do mnie wzruszające wiadomości.
Po moje książki sięgają głównie kobiety, które zapewne nie pochyliłyby się nad „ciężkimi” naukowymi opracowaniami, dlatego jestem przekonana, że moje powieści mają też walor edukacyjny, tym bardziej że zawsze dbam o to, by historie były opowiedziane rzetelnie i z zachowaniem prawdy historycznej.
Niezwykle ważne jest, byśmy wspólnie ocalili drobinki historii. Jeśli ich nie zdążymy opowiedzieć, przekazać dalej, umrą wraz z tymi, którzy ich doświadczyli. Należy o nich mówić ku pamięci, ku przestrodze.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!