Oscar – niezatapialny kot z „Bismarcka”
Oscar służył jako maskotka na niemieckim pancerniku. Przesądni marynarze pewnie nigdy nie wzięliby go na pokład, gdyby choć podejrzewali, że Oscar może przynosić pecha jego opiekunom. Zatopienie „Bismarcka” można by potraktować jako przypadek, gdyby nie fakt, że w krótkim czasie zatonęły jeszcze dwie jednostki, na których znajdował się zwierzak. Dziwnym trafem za każdym razem wychodził z katastrofy bez szwanku.
„Bismarck” na wojennym szlaku
Pancernik „Bismarck” był prawdziwą chlubą niemieckiej marynarki wojennej Kriegsmarine. Zwodowany w lutym 1939 roku okręt określano jako jeden z najnowocześniejszych w swojej klasie. Dowódcy niemieckiej marynarki chuchali i dmuchali na pancernik. Właściwie już w połowie 1940 roku był gotowy do służby, ale pozostawał na uboczu w gdyńskim porcie, czekając na pierwszy rejs bojowy. „Bismarcka” przewidziano do korsarskich rajdów po Atlantyku. Śladem pancerników „Scharnhorst” i „Gneisenau” miał siać postrach na szlakach handlowych i wojennych wykorzystywanych przez alianckie okręty. Operacje tzw. „raiderów” rzeczywiście przysporzyły sporo kłopotów alianckiej marynarce. Od pierwszych tygodni wojny Niemcy wykorzystywali element zaskoczenia do szybkich, niemal pirackich ataków, po których oddalali się od pola walki, obawiając nadciągnięcia posiłków wroga. Mimo znaczących sukcesów Kriegsmarine „Bismarck” wciąż nie włączał się do walki.
W maju 1941 roku wreszcie wyruszył w pierwszy rejs. Adolf Hitler chciał wzmocnić siły na Atlantyku przed spodziewaną inwazją na Związek Radziecki. „Bismarck” grał kluczową rolę w planach niemieckiego dyktatora. O wyjściu pancernika w morze dowiedział się jednak aliancki wywiad, który natychmiast przekazał informację Admiralicji. Brytyjczycy doskonale wykorzystali nadarzającą się okazję. 18 maja 1941 roku rozpoczęli świetnie skoordynowaną operację, która umożliwiła zatopienie „Bismarcka” już dziewięć dni później po serii starć i potyczek. Chluba Kriegsmarine poszła na dno wraz z ponad dwoma tysiącami marynarzy. Hitler wpadł we wściekłość i na długo zapamiętał srogą lekcję taktyki wojennej, której udzielili mu alianci. A może to nie alianci odgrywali główną rolę w operacji przechwycenia „Bismarcka”? Może marynarzom i dowódcy pancernika, kmdr. Ernstowi Lindemannowi zwyczajnie nie sprzyjało szczęście? Kot Oscar, gdyby oczywiście umiał mówić, miałby sporo do opowiedzenia w kwestii szczęścia i pecha.
Po co komu kot na pancerniku?
Zwierzęta jako maskotki okrętowe stosunkowo często stawały się częścią załóg okrętów wojennych. Ich obecność miała dwojaki wydźwięk. Z jednej strony były dla marynarzy odskocznią od codziennych trudów służby, nierzadko w fatalnych warunkach, przy nieustannym zagrożeniu życia i nerwowym oczekiwaniu na kolejne starcia z przeciwnikiem. Posiadanie zwierzaka, o którego można się było troszczyć, rozładowywało przynajmniej część napięć. Drugi powód był bardziej prozaiczny. Maskotkę okrętową po prostu wypadało mieć. Ot, swego rodzaju tradycja.
Posiadanie kota było uzasadnione także z logistycznego punktu widzenia. Jeśli był łowny, skutecznie bronił dostępu do zapasów. Obecność gryzoni na pokładach wielkich statków nie była niczym szczególnym. Być może dlatego na pokładzie „Bismarcka” pojawił się niewielki kot o czarnym umaszczeniu, którego oryginalnego imienia nie udało się poznać. W tym miejscu pojawiają się pewne rozbieżności. Przepytywani po latach ocaleli z katastrofy „Bismarcka” niemieccy marynarze nie mogli sobie przypomnieć zwierzaka na okręcie. Można by zatem stwierdzić, że historia Oskara była malowniczym „historical fiction”. Tyle tylko, że po zatopieniu pancernika rejon starcia przeczesywała aliancka marynarka wojenna. Członkowie załogi niszczyciela HMS „Cossack” dostrzegli dryfującego na desce czarnego kota. Skąd, u licha, kot na środku Atlantyku, jeśli nie z „Bismarcka”? Zwierzaka podjęto na pokład niszczyciela i przyjęto jak swojego. Ten szczególny jeniec wojenny stał się odtąd maskotką „Cossacka”, a marynarze nadali mu imię Oscar. Gdyby tylko wiedzieli, że za kilka miesięcy spotka ich los podobny do załogi „Bismarcka”...
HMS „Cossack” – weteran alianckich szlaków idzie na dno
HMS „Cossack” wszedł do służby w 1938 roku. W czasie II wojny światowej służył zarówno na Morzu Śródziemnym, jak i szlakach północnych. Niszczyciel często wykorzystywano do eskorty alianckich konwojów płynących przez Atlantyk. W lutym 1940 roku jednostka zasłynęła przechwyceniem niemieckiego statku „Altmark”. Brytyjczycy pod dowództwem kmdr. Philipa Viana dokonali regularnego abordażu i odbili blisko 300 jeńców wojennych znajdujących się na pokładzie zaopatrzeniowca. Incydent doprowadził do polityczno-prawnego skandalu. Krótko po tym załoga niszczyciela brała udział w bitwie morskiej pod Narvikiem. Mimo poważnego uszkodzenia „Cossack” szybko wrócił do służby. Pełnił patrole na Atlantyku aż do dnia znalezienia dryfującego Oscara.
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
Następnie niszczyciel służył na Morzu Śródziemnym, uczestnicząc w misjach zaopatrzeniowych dla Malty. W trakcie jednej z operacji, 23 października 1941 roku, „Cossack” został storpedowany przez niemiecki okręt podwodny „U-563”. Mimo prób ratowania i holowania okrętu niszczyciel zatonął 27 października. W trakcie feralnej operacji zginęło 159 członków załogi. Jakież było zdziwienie alianckich marynarzy, którzy próbowali ratować rozbitków z „Cossacka”, gdy na unoszącej się na wodzie desce znaleziono czarnego kota...
Oskar nie przestaje przynosić pecha
I wtedy nikt nie mógł podejrzewać, że Oscar okaże się czarnym kotem, który rzeczywiście przynosi pecha. Zwierzaka zaadoptowali marynarze z lotniskowca „Ark Royal”. Wybudowany w latach trzydziestych okręt był prawdziwym weteranem II wojny światowej. Na atlantyckich szlakach służył od września 1939 roku i często znajdował się w miejscach szczególnego natężenia walk. Nie ominęły go pociski wroga. Samoloty z „Ark Royal” wielokrotnie startowały do ataków na okręty i bazy morskie wroga. W drugiej połowie 1941 roku lotniskowiec wykonywał głównie misje na Morzu Śródziemnym. Podobnie jak „Cossack” brał udział w zaopatrywaniu Malty.
Oscarowi nie przyszło długo cieszyć się nowym domem. Przy okazji załapał się także na zmianę imienia. Marynarze z dużym poczuciem humoru oceniali wojenne przygody kota, mianując go tytułem „Unsinkable Sam” („Niezatapialny Sam”), co odnosiło się do wyjątkowej żywotności zwierzaka. Zakrawa to na szczególną ironię w kontekście dalszych losów Oscara i „Ark Royal”. 10 listopada 1941 roku lotniskowiec wracał po kolejnej misji dostarczenia samolotów dla broniącego się rozpaczliwie garnizonu Malty. Trzy dni później okręt został zaatakowany przez niemieckiego U-Boota „U-81”. Torpeda uderzyła w prawą burtę, co doprowadziło do eksplozji. Lotniskowiec szybko nabrał przechyłu. Rozpoczęto pospieszną ewakuację załogi. Rankiem 14 listopada „Ark Royal” zatonął. Wśród ocalałych znalazł się, a jakże, czarny kot. Teraz nikomu nie było już do śmiechu. „Ark Royal” cieszył się bowiem reputacją niezwykle szczęśliwego okrętu. Wielokrotnie wychodził z opresji, unikając śmiertelnego trafienia. Gdy na jego pokładzie znalazł się Oscar, wystarczyły niecałe trzy tygodnie...
Co dalej z pechowym kotem?
Ktoś chyba wreszcie skojarzył trzy zatopienia okrętów z obecnością Oscara, bowiem kot dostał zakaz wstępu na kolejne jednostki. Zwierzaka uziemiono – dostał wikt i opierunek u gubernatora Gibraltaru. Przez lata zajmował się łowieniem myszy, stroniąc od morza. Zresztą, przy takiej reputacji nie mógł liczyć na angaż wśród alianckiej załogi. Oscara zakwalifikowano jako kota przynoszącego pecha. Brakuje jednak relacji potwierdzających jego właściwości na lądzie. Być może tam Oscar nie miał już takiej mocy sprawczej. Ostatecznie kota przeniesiono do Wielkiej Brytanii, gdzie podobno zmarł w 1955 roku, służąc w Domu Marynarza w Belfaście.
Cała historia wydaje się nieco nieprawdopodobna, a w opinii niektórych nawet naciągana. Marynarze lubowali się w mitach i legendach, którymi mogliby się dzielić ze „szczurami lądowymi”. Ostatecznie obecność Oscara została odnotowana nie tylko w „morskich opowieściach”, ale i kulturze. Georgina Shaw-Baker namalowała obraz czarno-białego kociaka z „Bismarcka” (o mało oryginalnym tytule „Oscar, kot z Bismarcka”). Portret trafił do National Maritime Museum w Greenwich. Był prawdziwy czy nie, stał się źródłem legendy o niezatapialnym kocie, który wysyłał na dno największe okręty II wojny światowej. Czarny kot? Na wszelki wypadek niech zostanie na lądzie.
Artykuł pierwotnie opublikowany w serwisie „II wojna światowa”. Zapraszamy do jego odwiedzenia!