„Opowiem wam o muzyce baskijskiej…”
Baskowie mają silne poczucie wspólnoty, choć ich kraj dzieli granica francusko-hiszpańska. Nie wszyscy angażują się w polityczną walkę o niepodległość, ale są świadomi swojej odrębności. Z tego przeświadczenia wywodzi się dbałość o ocalenie wszystkiego, co baskijskie. Carlos Subijana wiele mówi o swojej ojczyźnie, najwięcej jednak o jej muzyce.
Róg, flet i strunowa perkusja
Mieszka w Vitorii – 250-tysięcznym miastem niedaleko Bilbao, które jest stolicą kraju Basków. Ma podwójne nazwisko, którego człony oznaczają kamień na rzece i drogę dla koni.
Tradycyjne instrumenty fascynowały go od zawsze, bo niegdyś można było je zobaczyć wszędzie, szczególnie na wsi, a malutkich wiosek jest w całym kraju mnóstwo. Kiedyś na festynach albo podczas karnawału wystarczyło, że ktoś potrafił grać na czymkolwiek i zaraz urządzano tańce. Za perkusję służyły nawet drewniane łyżki. Kiedy miał 15 lat, dostał od brata instrument: txirulę (czyt. czirulę). Wygląda ona jak flet prosty, z tą jednak różnicą, że ma tylko trzy dziurki. Byłem chory i leżałem w łóżku. Żebym się nie nudził, mój brat kupił mi txirulę. Kiedy mi ją przyniósł, byłem zaskoczony i pomyślałem sobie, że przecież nie potrafię na niej grać. Zobaczyłem, że brat miał minę jakby mówił: co ja najlepszego zrobiłem, po cholerę wydałem pieniądze, skoro on nie będzie grał. Potem stwierdziłem, że jednak mogę spróbować się nauczyć. Ponieważ znał człowieka, który grał podczas różnych wydarzeń w mieście, postanowił zostawić szkołę i udać się do niego na naukę.
Nie wiadomo dokładnie, gdzie i kiedy narodziła się txirula. Mówi się natomiast, że pochodzi od paleolitycznego instrumentu, fletu znalezionego w Isturitz, we Francji. Należy do tej samej rodziny co txistula (czyt. czistula), która jest dużo większa, ma czarny kolor i srebrne pierścienie, i zawsze trzeba grać na niej odpowiednio ubranym. Dlatego txistu mi się nigdy nie podobało. Ja nie jestem kimś bardzo poważnym i wolę skromniejsze i mniej popularne instrumenty.
Alboka brzmi podobnie jak dudy, ale wygląda zupełnie inaczej. Składa się z dwóch rogów i dwóch ustników, co sprawia, że trudno nauczyć się na niej grać. Poza tym trzeba mieć silne płuca, ponieważ trzeba dmuchać jednocześnie wciągając i wydmuchując powietrze. Jest bardzo starym instrumentem, prawdopodobnie pochodzącym z wczesnego średniowiecza.
Alboka jest bardzo znana, ale niewiele osób potrafi dobrze uczyć gry na niej. Ja specjalnie wyruszyłem w góry do pewnego starego człowieka, żeby pokazał mi, jak grać.
Jeszcze dziwniejszy jest chyba thun thun, który wygląda jak drewniane pudło z naciągniętymi na nie strunami. Carlos zazwyczaj gra jednocześnie na txiruli i na thun thunie. Flet ma tylko trzy dziurki po to, by można było trzymać go jedną ręką, a drugą wystukiwać rytm na strunach.
Carlos Subijana kupuje instrumenty bezpośrednio u osób, które je wykonują. Txirulę zrobił mi człowiek, który produkuje meble. Znam go długo. Kiedyś przyszedłem i powiedziałem mu: zrób dla mnie instrument. Jestem pewien, że Ci się uda. Zdziwił się ale zrobił. Z alboką było podobnie: Mam przyjaciela, który próbował grać na alboce. Zupełnie mu to nie wychodziło, ale zaczął za to robić znakomite instrumenty. Mieszka po stronie francuskiej i ile razy odwiedzam znajomych, którzy tam mieszkają, przychodzę do jego atelier po albokę.
Jeden z baskijskich instrumentów można natomiast zrobić samemu. Wystarczy kilka twardych desek, cztery drewniane, grube pałki i dwa krzesła wyłożone czymś miękkim. Txalaparta (czyt. cialaparta) jest od dawna bardzo znana w kraju Basków. Grają na niej dwie osoby (z których każda musi mieć swoją stronę), uderzając trzymanymi pionowo pałkami w leżące na krzesłach deski. To nie jest instrument dla osoby, która lubi dominować, bo chodzi o to, żeby się idealnie zgrać. Istnieje również specjalny sposób zapisu gry na txalaparcie, stworzony po to, by ułatwić zapamiętywanie osobom, które nie znają nut. Najczęściej bowiem grali na niej rolnicy.
Ocalić od zapomnienia
Wydawać by się mogło, że instrumenty, na których gra Carlos, są rzadkością, ale nic bardziej mylnego. Można je kupić w sklepach muzycznych w Vitorii i innych baskijskich miastach. Problem tkwi natomiast w liczbie osób potrafiących na nich grać, których nie ma wiele.
Pustkę próbują od dwudziestu lat wypełnić władze miasta, utrzymując działającą przy merostwie szkołę. Mogą do niej uczęszczać wszyscy i stąd duże różnice wiekowe między jej uczniamni, z których najmłodsi mają po siedem, a najstarsi po sześćdziesiąt lat.
Najczęściej jest tak, że to rodzice decydują o tym, żeby ich dzieci grały, a one tak naprawdę nie chcą. Ale i tak w naszej szkole jest inaczej niż w konserwatorium. My uczymy tylko tradycyjnych melodii i gry na instrumentach, które są nieformalne, czyli nie wchodzą w skład orkiestry. Zawsze staram się, żeby moi uczniowie nie byli zestresowani tylko się śmiali, bo w konserwatorium dzieci płaczą…
Gdy szkoła miała powstać, szukano nauczycieli gry na poszczególnych instrumentach, jednak ze względu na charakter przedsięwzięcia nie było wielu osób mogących przekazywać innym potrzebną wiedzę. Carlos Subijana szybko znalazł się w kadrze, zresztą nie jest to jedyna placówka w której uczy. W małej szkole niedaleko Vitorii, gdzie również uczono muzyki tradycyjnej, odchodził jeden z nauczycieli i dyrekcja stwierdziła, że jeśli nikt na jego miejsce nie przyjdzie to trzeba będzie ją zamknąć. Było mi szkoda szkoły, więc poszedłem tam pracować zamiast tamtego nauczyciela.
Szkoła przy merostwie wydaje nawet podręczniki do nauki gry. Zawierają one współczesne i tradycyjne utwory napisane na dany instrument. Bardzo długo takiej możliwości nie było, a książki tego rodzaju nie istniały. Mogły one powstać dzięki zaangażowaniu kilku osób. Tak było z podręcznikiem do nauki gry na alboce, który stworzyli dwaj przyjaciele Carlosa. Ah, oni są szaleni! Najpierw opisali jak trzeb grać, a potem jeździli po kraju i szukali po różnych miejscach, śpiewnikach, bibliotekach wszystkich utworów napisanych na albokę.
O czym mówią baskijskie pieśni? Ich treść jest ściśle związana z historią i kulturą Basków. Są to i kołysanki, i radosne piosenki, które wykonuje się na ulicach podczas dni danego miasta lub w czasie karnawału. Zresztą typowe dla tego okresu utwory często pochodzą jeszcze ze średniowiecza, kiedy to wybrana grupa reprezentacyjna przygotowywała specjalne przedstawienia, które pokazywano później we wszystkich miejscowościach danego regionu. Jedne melodie towarzyszą tańcom, podczas których wykonuje się skomplikowane figury, inne stanowią akompaniament dla kobiety, która wyraża w piosence swą wielką radość z powodu śmierci męża. Jeszcze inne mówią o ważnych dla Basków wartościach, jak np. Bóg i stare prawo.
Współczesne zespoły, jak Oskorri, które wykonują muzykę tradycyjną, komponując przy tym własne utwory, śpiewają o tym, jak piękny i ważny jest język baskijski oraz, że powinno się pozwalać dzieciom na jego naukę, aby kultura baskijska nie została zapomniana.
Muzycy znają się między sobą i przyjaźnią. Wspólnie organizują koncerty i zapraszają się na wydarzenia muzyczne. Carlos dużo koncertuje nie tylko sam, ale i z przyjaciółmi: duetem Oreka TX, który gra na txalaparcie oraz z mieszkającą po francuskiej stronie, znaną baskijską pieśniarką, Maddie Oihenard. Zresztą przyjaźnie między osobami grającymi muzykę tradycyjną przekraczają etniczne granice – dobrym znajomym Subijany jest José Ángel Hevia, znany również w Polsce hiszpański dudziarz.
Co ciekawe, muzycy nie gniewają się na siebie za coś, co nazwać by można piractwem… Ostatnio rozmawiałem z chłopakiem z Oreka TX i powiedziałem: Wiesz, ukradłem wam trochę muzyki, bo pościągałem sobie wasze kawałki z Internetu. A on na to: A to dobrze. My się cieszymy, jeśli ktoś szuka naszej muzyki i chce ją mieć dla siebie…
Co robi Bask na Rynku w Poznaniu?
Carlos Subijana przyjechał do Polski na organizowane przez stowarzyszenie EMU (na rzecz efektywnych metod umuzykalniania dzieci i młodzieży) i poznański Dom Bretanii Międzynarodowe Warsztaty Flażoletowe w Białężynie, w których zawsze biorą udział członkowie Swarzędzkiej Orkiestry Flażoletowej pod kierunkiem Wojciecha Wietrzyńskiego. Tegoroczne, sierpniowe warsztaty były już dziesiątym tego rodzaju wydarzeniem, na które, jak zawsze, zaproszeni zostali zagraniczni artyści grający muzykę tradycyjną.
Warsztaty rozpoczęły się 15 sierpnia bieżącego roku, natomiast zakończyły się 21, wspólnym koncertem na dziedzińcu poznańskiego Muzeum Archeologicznego.
Pierwszego dnia wieczorem Carlos opowiadał o instrumentach, które przywiózł ze sobą, a uczestnicy mogli (tak jak przez cały następny tydzień), wypróbować każdy z nich samemu. Później nie było końca zdziwieniu, gdy mówił o szkole w której uczy, o podręcznikach, o tym, że wystarczy być świetnym fachowcem i nie trzeba mieć dyplomu, żeby uczyć innych. Żal trochę, że nie jest tak w Polsce, gdzie dużo mniej się dba o muzykę tradycyjną.
Drugiego dnia zaczęła się praca nad aranżacją każdego utworu. Uczestnicy warsztatów, w przeważającej liczbie gimnazjaliści i licealiści, grali po około osiem godzin dziennie. Najbardziej zaskoczony był Carlos: Niesamowite, że są to dzieci, które grają tak świetnie technicznie, są ciągle skupione i nie trzeba ich do niczego zmuszać. Trochę mnie boli, że nie mogę doświadczyć, czegoś podobnego u siebie.
Carlos zatrzymywał się przy każdym utworze i krótko go omawiał. Mówił, że są trzy typy pieśni o określonym rytmie, które zawsze gra się jedną po drugiej. Wyjaśnił też, że rytm ⅝, jest typowy dla kraju Basków i sprawia wiele kłopotu innym muzykom. I rzeczywiście, otworowi, który ma takie metrum, trzeba poświęcić najwięcej czasu, ale efekty są bardzo dobre. Zresztą Carlos pytany o każdą z aranżacji odpowiadał: Wszystko mi się bardzo podoba. U nas gramy te melodie w sposób bardzo prosty, najwyżej z dwoma instrumentami, więc to jest coś zupełnie innego, ale wspaniałego zarazem.
Przyszedł w końcu dzień koncertu. Carlos opowiadał o każdym utworze, mówił o swoim kraju, o pięknym języku baskijskim, o pięknym języku polskim i świetnych muzykach, którzy stali tuż za nim.
Bask grał na txiruli, thun thunie, alboce i tamburynie, który nazywa się pandero. W środku koncertu zagrał również na txalaparcie zrobionej podczas warsztatów.
Widzowie uśmiechali się i wzruszali. Podobała się i kołysanka, i pieśń o ptaszku, który śpiewa dla smutnych ludzi, i taniec z krzesłami, i polka oraz żywe melodie karnawałowe, i „Powietrze pokoju”, przywiezione pod koniec XVII wieku z dworu Ludwika XIV.
Zaraz po występie Carlos powiedział: Chciałbym pokazać ten koncert moim znajomym w Vitorii. Po pierwsze, aby zobaczyli, że można tak zaaranżować nasze tradycyjne melodie, a po drugie, żeby pokazać, jak potrafią grać dzieci w Polsce.
Na pożegnanie, baskijski muzyk dostaje kilka drobiazgów z Polski. Najbardziej cieszy go szalik Lecha Poznań, którego zna z meczu z Athletikiem Bilbao i pamiątkowe zaproszenia na koncert. Poprosił o kilka dodatkowych. Chciałabym dać parę mojej mamie. Ona się bardzo ucieszy, że jest tutaj napisane: Juan Carlos Subijana Beobide. Bo widzisz, ja zawsze jestem przedstawiany jako po prostu Carlos Subijana.
Koncert można obejrzeć do połowy października na stronie Telewizji Swarzędz.
Zredagował: Roman Sidorski