Odgrzewane kotlety

opublikowano: 2007-09-18, 10:35
wolna licencja
„Podręczniki szkolne do wymiany!” – huczała niedawno Gazeta Wyborcza. Po każdym takim zawołaniu umacniam się w przekonaniu, że do wymiany nadają się dziennikarze, nie zaś podręczniki.
reklama

Ludowa mądrość mówi, że historię mogą uprawiać wszyscy. Nie ma bowiem nic trudnego w przeczytaniu kilku książek, rzuceniu okiem na dwa dokumenty, i wysnuciu z nich odpowiednich wniosków. Rozwój wolnych mediów sprawił, iż wizja ta została urzeczywistniona. Uświadamianiem historycznym społeczeństwa zajęli się nie tyle historycy, co sztaby dziennikarzy wypełniających prasowe rubryki nowinkami z dziedziny historii. Nie są one konkurencją dla wiadomości o nowej fryzurze minister Fotygi, czy kolejnych "porażających" kasetach, ale czasem trafiają na pierwsze strony gazet, jeżąc włos na głowie niejednemu czytelnikowi. Zaledwie w ciągu ostatniego roku byliśmy zarzucani sensacyjnymi odkryciami domorosłych historyków, które w oczach zawodowców budziły jedynie uśmiech politowania.

Pech, albo zgoła inne przekleństwo sprawia, że w roli młodych odkrywców występują najczęściej dziennikarze Gazety Wyborczej. Nie jestem człowiekiem, który widziałby w GW przyczynę wszelkich klęsk, które dotykają umęczonej ojczyzny, jednak kolejne sensacje historyczne serwowane przez to medium martwią mnie i nie pozwalają pozostawić ich bez odpowiedniego komentarza.

Gall, już nie Anonim!, Nie było cudu nad Wisłą!, czy wreszcie Z Giecza jest nasz ród! – to tylko kilka tytułów, które wzbudziły niedawno emocje wśród czytelników Gazety. Czy jednak emocję słuszne i uzasadnione? Co do tego można mieć duże wątpliwości.

Ogromnym zarzutem jaki można przedstawić dziennikarzom GW, jest głęboka nierzetelność, która w rezultacie prowadzi do publikacji artykułów w istocie karykaturalnych. Przytoczone teksty tworzą bowiem wokół omawianych odkryć (czy raczej: badań) atmosferę sensacji. Dziennikarze kreują wrażenie, że podawane przez nich informacje stanowią wielki przełom w nauce historycznej. Wytworzona zostaje atmosfera rewolucji, za którą iść mogą już tylko poważne korekty w podręcznikach szkolnych. Czy słusznie?

Taką sztuczną sensację na wagę gazetowej „jedynki” wywołał w lipcu artykuł Piotra Bojarskiego Z Giecza jest nasz ród. Jest on chyba najlepszym przykładem wizji badań historycznych kreowanej przez media. News Bojarskiego szybko stał się sensacją ogólnopolską. Informację o Gieczu znaleźć mogliśmy we wszystkich liczących się serwisach internetowych, w telewizyjnych serwisach informacyjnych, w audycjach radiowych i przeglądach prasy. Aż trudno uwierzyć, że taką rewelacją stały się odkrycia, które dla większości historyków od kilku lat są oczywistością, a przynajmniej od pół wieku wiarygodną hipotezą.

Koncepcje historyków przedstawione w artykule, począwszy od daty założenia Giecza, przez jego znaczenie, aż po próbę rekonstrukcji początków państwa Polan, istnieją w historiografii od dawna. Badania archeologiczne w Gieczu, prowadzone w ramach prac Komisji Badań nad Początkami Państwa Polskiego, rozpoczęły się wszak już w 1949 roku. Już wtedy wielu historyków zwracało uwagę na cenne odkrycia archeologiczne, które mogłyby świadczyć o znaczeniu Giecza. Jego powstanie datowano na przełom wieku IX i X. Gerard Labuda w „Studiach nad początkami Państwa Polskiego” zwracał uwagę na ogromne znaczenie Giecza, który według Galla potrafił wystawić 300 pancernych i blisko 2000 tarczowników. Najistotniejsze badania przeprowadzono jednak w latach 1997-2000. Ich konsekwencją był szereg artykułów naukowych uzupełniających dotychczasowe hipotezy o twarde dowody. Przełomowa wydaje się być tu praca Zofii Kurnatowskiej, która w artykule „Wielkopolska w X wieku i formowanie się państwa polskiego”, nakreśliła spójną wizję początków dziejów Polski. Uczyniła to w oparciu o dotychczasowe osiągnięcia nauki uzupełnione przez wyniki badań archeologicznych z lat 1997-2000. „Sensacyjne” odkrycie GW miało więc miejsce nie w 2007 roku, lecz prawie 7 lat wcześniej, przy czym hipoteza dotyczącą znaczenia grodu gieckiego jest znacznie starsza. O tym jednak Pan Bojarski nie wspomina. Nie wspomina również o tym, że koncepcja Kurnatowskiej zyskała dużą popularność i wykładana jest przez mediewistów na polskich uczelniach przynajmniej od kilku lat.

reklama

Dla dziennikarza Gazety Wyborczej dotychczasowe osiągnięcia historiografii wydają się być nieważne. Ich zignorowanie powoduje jednak, że informacja staje się co najmniej niepełna. Autor nie wskazuje bowiem, że najnowsze badania są konsekwencją wcześniejszych. Do wizji sensacji nie pasują żmudne badania prowadzone od wielu lat. Odkrycie wszak musi być rewolucyjne, aby można było, zgodnie z sugestią, zmieniać treści podręczników.

Odkrycia w Gieczu jednak niczego w istocie nie zmieniają. Wiadomo przecież, że Państwo Polskie nie powstało nagle, i nie było pomysłem Mieszka I. Badania archeologiczne potwierdzają jedynie teorię, do której historycy na podstawie nielicznych źródeł pisanych doszli już dawno – wspominają o niej klasycy Łowmiański i Labuda. Nie są to więc odkrycia zasługujące na miano sensacji. Nie zmienia to bowiem w sposób radykalny poglądów historyków, lecz uwiarygadnia hipotezy. Nie zmienia to także w żadnym stopniu programu szkół podstawowych i średnich, i nie motywuje zmiany podręczników. Wiedza ta bowiem jest już pewną wiedzą specjalistyczną, niepotrzebną uczniom szkół poniżej szkolnictwa wyższego. Rok 966 pozostanie umownym rokiem początków państwa, a Mieszko pozostanie pierwszym historycznym władcą. Badania dendrochronologiczne nie potwierdzają istnienia Siemiomysła, Lestka czy innych antenatów Mieszka. Pokazują jedynie, że pewien rodzaj państwowości istniał wcześniej, ale kto stał na czele tego państwa nadal nie wiadomo. Sensacyjnym odkryciem byłoby źródło pisane, które opowiedziałoby nam historię czasów przedmieszkowych. Artykuł Bojarskiego nie przynosi nam rzetelnej wiedzy. Jest zbitką pociętych informacji zdobytych z różnych źródeł, przez co obfituje w liczne drobne błędy i przekłamania.

Nie chodzi oczywiście o to, że media masowe nie powinny pisać o historii. Jak najbardziej powinny. Nic jednak nie zwalnia z rzetelności w przygotowywaniu informacji dotyczących sfery naukowej. Łatwo bowiem przekazać informację nieprawdziwą lub bardzo nieprecyzyjną. Przykłady można jednak mnożyć. Z obszernej argumentacji profesora Jasińskiego dotyczącej pochodzenia Anonima zwanego Gallem, GW za najważniejszy punkt uznała zamiłowanie Galla do świeżych ryb, co akurat było argumentem najsłabszym. Za sensację uznano również to, że w czasie wojny polsko-bolszewickiej działał (i to z sukcesami!) jakikolwiek wywiad i miał on wpływ na losy bitwy warszawskiej. Najgorsze wydaje się jednak swoiste odgrzewanie kotletów. Informowanie w atmosferze sensacji o czymś od dawna wiadomym zakrawa na śmieszność i stawia gazetę w złym świetle.

W całym zamieszaniu wokół Giecza zawiodła jednak nie tylko Gazeta. W mediach nie spotkałem się z żadną wypowiedzią historyków zajmujących się problemami średniowiecza na co dzień. Do radia TOK FM w roli eksperta zaproszony został sam autor artykułu. Obrazuje to, w jaki sposób historia traktowana jest przez media. Hołduje się teorii, że każdy może uprawiać historię, historycy zaś są ludźmi w zasadzie niepotrzebnymi. Przykład artykułu o Gieczu pokazuje, że jest to pogląd naiwny. Styl pisania o historii od lat się jednak nie zmienia. Zaskakujący jest tu brak reakcji samego środowiska naukowego. Historycy coraz bardziej izolowani są przez media od społeczeństwa, historii nauczają zaś dziennikarze. Znaczenie historyków spada tym samym, czyniąc z nich w powszechnym przekonaniu klasę próżniaczą. Prostym przykładem marazmu środowiska jest brak popularnego medium historycznego, w którym nie byłoby miejsca na sensacyjne opowieści o grodzie w Gieczu. Popularyzacja nie oznacza bowiem braku rzetelności i szukania taniej sensacji będącej jedynie odgrzanym kotletem.

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone