Obóz jak z XVII wieku w Muzeum Pałacu w Wilanowie

opublikowano: 2014-07-15, 12:36
wolna licencja
Od kwietnia do października na przedpolu Muzeum Pałacu w Wilanowie można zwiedzić obóz wojenny króla Jana III. Rekonstrukcja ta zainspirowana jest obozem wojennym spod Wiednia z 1683 roku.
reklama

Obóz z 1683 roku nazywano też inaczej stanem królewskim. Zbudowany był według określonego planu: był tam namiot królewski, namioty służebne oraz namiot przeznaczony dla straży, tzw. kordegarda. W namiotach mieścił się cały dobytek królewski, między innymi skarb i uzbrojenie. Wszystko to otoczone było wysokim parawanem, który przypominał mur. Wilanowska rekonstrukcja przenosi nas w świat XVII wieku, w którym możemy zobaczyć jak wyglądała ówczesna praca i życie codzienne.

(fot. M. Sztyber).

Wejściem do całego zespołu namiotów króla Jana III jest stanowisko Polonia Militaria. W nim usłyszymy opowieści o siedemnastowiecznym uzbrojeniu polskim, zarówno autoramentu narodowego jak i cudzoziemskiego. Można zobaczyć tu zbroje husarską, rząd husarski zrekonstruowany na podstawie rzędu z muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, kulbakę husarską i trochę hełmów. Dosyć rzadkim przedmiotem znajdującym się tutaj jest burka kaukaska – rzeczywiście oryginalnie przywieziona z Kaukazu. Miłośników historii zainteresuje to, że bardzo podobną nosił Stefan Czarniecki i zachowała się ona w Muzeum Narodowym w Krakowie. W namiocie Polonia Militaria znajduje się także uzbrojenie muszkietera, np. muszkiet lontowy – replika z czasów potopu szwedzkiego (jego oryginał jest w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie).

(fot. M. Sztyber).

Na tym stanowisku dowiedzieć się można również jak władano szablą. Jak tłumaczy Rafał Szwelicki, który wciela się w rolę muszkietera – Bardzo silne i bardzo szybkie cięcia na krzyż, tak rekonstruuje się dziś polską sztukę krzyżową walki szablą. Walczy się nią troszeczkę podobnie jak kijem. W XVII wieku w szkołach były dwie podstawowe rozrywki dla dzieci. Pierwszą był palant, a drugą walka na palcaty, czyli inaczej walka na kije. Im dziecko było mniejsze, tym mniejszy był kij. Dzieci miały przyzwyczajać się do walki, aby później wiedzieć jak władać szablą. Obowiązkiem każdego szlachcica była bowiem służba wojskowa, a jeżeli zajmował się on handlem albo lichwą tracił szlachectwo.

(fot. M. Sztyber).

W centralnym miejscu obozu znajduje się namiot monarchy. Jest on wierną kopią sypialni króla Jana III Sobieskiego podczas wypraw wojennych. Jej rekonstrukcja powstała na podstawie zachowanych do dnia dzisiejszego kawałków z oryginalnego namiotu króla. – Na 99 procent mamy pewność, że tej wielkości i takiej konstrukcji był namiot monarchy – mówi Cezary Malczak, który wciela się w postać Jana III Sobieskiego.

reklama
(fot. M. Sztyber).

Należy dodać, że namiot był miejscem sypialnym a nie audiencyjnym. Cały teren był ogrodzony, przeznaczony tylko dla króla oraz najbliższej służby. Do dnia dzisiejszego nie zostały więc żadne opisy dokładnego wyposażenia tych miejsc. Jak mówi Malczak – Któż mógł złamać majestat królewski i zaglądać mu do sypialni. Nie było też jeszcze aparatów fotograficznych, które ułatwiłyby udokumentowanie tego co jest w środku. Dlatego też w namiocie królewskim rzeczy umieszczone są domyślnie. Na podstawie rycin wiadomo, że takiego typu łoża były stosowane już niemal od okresu średniowiecza. Korzystano także z opisu sypialni bogatych magnatów. – Jeżeli magnaci mogli mieć takie rzeczy, to król pewnie też. Ale nie mamy tutaj 100 procentowej pewności – podsumowuje Cezary Malczak.

(fot. M. Sztyber).

W obozie wojennym króla Jana III znajdziemy także kuźnię polową. Od kuźni stacjonarnej odróżnia się ona tym, że wykonywało się w niej drobne naprawy i przedmioty, w warsztacie stacjonarnym zaś większe rzeczy takie jak miecze i szable. Atrakcją jest miech kowalski, który ma 150 lat i pochodzi z rodziny kowalskiej z Czech. Znajduje się tu też kolczuga, zawierająca mniej więcej 14 tysięcy kółeczek i ważąca 15 kilogramów. W kuźni mamy całe spektrum młotków, które służą do wykonywania narzędzi oraz rzeczy obozowych. Najczęściej wykonywało się w niej to, czego żołnierze potrzebowali na co dzień: widelce, noże czy krzesiwa. Taki wóz kowala jeździł razem z wojskiem, znajdowało się w nim żelazo i węgiel.

Zobacz też:

reklama

Jacek Sierakowski, kowal z kuźni polowej, opowiada jak wyglądał ten zawód w XVII wieku – Żeby nazywać człowieka kowalem, musiał on spędzać nad tym około 80 godzin tygodniowo przez 3 lata. Mistrz kowalski musiał praktykować około 15 lat, po 6-7 latach można było otworzyć własny zakład.

Oprócz posiadania uzbrojenia czy narzędzi, trzeba było jeszcze przecież dobrze wyglądać. O tym jak wyglądała XVII-wieczna moda opowiada hafciarka Agnieszka Szajewska. – Krawiec dostawał materiał od swojego klienta i szył mu strój na miarę. Oddzielnie do stroju dokupowano metalowe guziki. Co ciekawe, można było odpinać je od ubrania, dlatego czasem ludzie mieli jeden zestaw guzików do różnych części garderoby. Stroje kobiece miały w środku gorset. Jeżeli kobieta była arystokratką nosiła go oddzielnie lub był on usztywniany fiszbinami. Powszechny w użyciu w XVII wieku był len, robiono z niego praktycznie każdą część garderoby. Popularne były także hafty: na strój nakładano najpierw haft kolorowy, a na sam koniec używano złotego. Złoto nakładano na koniec, bo było najdroższe i musiało być dobrze widoczne.

(fot. M. Sztyber).

Bardzo często panie robiły same ozdoby do strojów i same wyszywały. Regułą było jednak to, że takie prace wykonywało się przy dziennym świetle: po pierwsze dbano o zdrowie oczu, ale również o bezpieczeństwo – praca przy świecy była ryzykowna ze względu na możliwość zaprószenia ognia. Pracując na świeżym powietrzu można było wykonać pracę precyzyjniej, ponieważ w XVII wieku nie używano jeszcze lupy – tłumaczy Agnieszka Szajewska.

Przeczytaj też:

Jednak po co byliby krawcy, jeżeli nie byłoby pieniędzy? No i jak prowadzić bez nich wojnę? W mennicy polowej mincerz Krzysztof pokazuje jak w XVII wieku wybijano bilon. Możemy tu zobaczyć cztery rodzaje monet: orty, szóstaki, trojaki i szelągi. Do wybijania monet potrzebny był metal, czyli srebro oraz złoto, które wyznaczało wartość środka płatniczego. Były oficjalne dykty królewskie, które określały jaka jest średnica takiej monety oraz ile ona ma ważyć. Pieniądze były oczywiście fałszowane, jednak były sposoby aby to sprawdzić. Według mincerza nie było to wcale trudne. – Można było ugryźć monetę i jeżeli się wgryzło to znaczyło, że ta moneta była o czystej próbie z dużą ilością złota w sobie. Złoto jest samo z siebie miękkim i kruchym metalem, a jak się doda do tego stopu około 10 procent innego metalu to staje się on twardy. Takim ugryzieniem można było także zdrapać wierzchnią warstwę jakiegoś fałszywego metalu. Warto dodać, że fałszerstwo było karane paleniem na stosie.

reklama
(fot. M. Sztyber).

Ciekawe jest też to, jakie kiedyś wyglądały ceny. Wtedy za 3 grosze można było już dostać garniec piwa, za szóstaka można było kupić kurczaka i parę jajek. Za orta, czyli osiemnaście groszy, można było już zrobić wyżywienie dla podróżującej świty w karczmie. Ort stanowi jedną czwartą talara. Za półtorej talara można było kupić muszkiet sprowadzony z Holandii – przekonuje mincerz.

Bez problemu zrozumieć można istnienie mennicy w obozie wojennym. Jednak po co była lotna drukarnia? W rekonstrukcji obozu pokazana została drukarnia nie Sobieskiego, lecz ta która jeździła za Stefanem Batorym. Walerian Łapka, który obsługiwał lotną drukarnię za jego czasów, jeździł z tacą drukarską i drukował listy, informacje z pola walki i z kraju. Na tym stanowisku drukarz i kucharz Paweł Maciejewski pokazuje druki, które wykonywane są w drukarni w Pałacu w Wilanowie. Głównymi są dwa listy Sobieskiego do Marysieńki: pierwszy pochodzi z roku 1665, drugi pisany był w noc po bitwie pod Wiedniem 13 września 1683 roku. To najsłynniejszy list Sobieskiego wydany później w 29 edycjach, tłumaczony na wiele języków obcych i najczęściej drukowany druk ulotny wieku XVII. – W liście tym Sobieski wyraźnie opisuje swoją wygraną, pisze o przedmurzu chrześcijaństwa i pokonaniu Turków. Podkreśla również, żeby dać ten list drukarzom. Mają oni zrobić z tego gazetę, bo z tego piękna gazeta będzie. Na stanowisku lotnej drukarni znaleźć można także coś z czego jesteśmy najbardziej dumni czyli replikę Konstytucji 3 Maja – mówi Paweł Maciejewski.

reklama
(fot. M. Sztyber).

Muzeum Pałac w Wilanowie zajmuje się także działaniami edytorskimi i drukuje bardzo wiele książek – na stanowisku prezentowane są właśnie te publikacje. Pierwsza seria wydawnicza, „Polska oczami obcokrajowców”, pokazuje inne spojrzenie na Polskę XVII-wieczną. Druga seria udowadnia, że na człowieka XVII-wieku można spojrzeć nie tylko od strony szabli, ale także podniebienia – „Polskie Dzieła Kulinarne” to książki, które przybliżają nam kuchnię tamtego okresu. Dzięki nim z produktów dostępnych współcześnie można wykonać potrawy, które przyrządzano ponad 300 lat temu.

A jeżeli mówimy o potrawach, to warto wspomnieć także o kawie. Na ostatnim ze stanowisk usłyszeć można dwie historie. Pierwsza opowiada o tym, w jaki sposób kawa trafiła do Brazylii, obecnie największego jej producenta, druga w jaki sposób kawa została rozpropagowana w Środkowej Europie dzięki naszemu rodakowi Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu. Drogę, którą przebyła kawa zanim pojawiła się w Brazylii, przedstawia Krzysztof Michalski z Działu Edukacji Muzealnej Pałacu w Wilanowie. – Według legendy została ona wynaleziona przez kozy, które pierwsze wchodziły na krzewy i zjadały czerwone owoce. Przez to, że gryzły ziarna, były one pobudzone. Zauważyli to wypasający je mnisi, którzy odkryli, że tak działa na nie właśnie kawa. Zaczęli ją więc wykorzystywać sami. Pierwotnie to wszystko działo się na wyżynach Abisynii, skąd kawa przeniesiona została na Półwysep Arabski. Tutaj zastąpiła ona zabroniony alkohol i wykorzystywana była do celów towarzyskich. Pierwszy monopol na jej uprawę miała Etiopia i Jemen. Z tego drugiego kawa wykradziona została przez Holendrów, którzy jedno drzewko podarowali królowi francuskiemu Ludwikowi XIV, ten natomiast wysłał kawę na własną kolonię na Martynice. Stąd miała już blisko do Ameryki Środkowej i Brazylii – tamtejsze wyżyny powtarzają warunki klimatyczne Abisynii, co sprzyjało uprawie.

reklama
(fot. M. Sztyber).

O tym, jak kawa stała się popularna w Europie Środkowej, opowiadał Adrian Uszkiewicz z Działu Edukacji Muzealnej – Jan Franciszek Kulczycki był kupcem, który handlował ze wschodem. Jak Turcy najechali na Europę, on znajdował się w Wiedniu. Spośród uwięzionych mieszkańców władze miasta szukały kogoś, kto przedrze się przez obóz turecki i przekaże informacje o tej dramatycznej sytuacji. Do tego zadania zgłosił się Kulczyki, który przebrany za Turka przedostał się przez obóz. Dotarł do Sobieskiego, a przekazane przez niego informacje przyczyniły się do zwycięstwa. Został on dzięki temu dopuszczony do podziału łupów.

Wybrał worki z kawą, które wykorzystał do otwarcia pierwszej kawiarni w Wiedniu nazwanej „Pod Błękitną Butelką” – błękitne szkło było bardzo rzadkie i drogie, więc błękitna butelka w witrynie kawiarni przyciągała wzrok. Najpierw serwowano kawę po turecku, która była czarna i gorzka. Wiedeńczycy nie chcieli jej pić, więc kawę zaczęto słodzić miodem i dodawać do niej mleko. – Po przeciwnej stronie ulicy była piekarnia. Kulczycki dogadał się więc z piekarzem, że ten będzie mu wypiekał rogaliki w kształcie półksiężyca. Miały one być symbolem tureckim. Od tej pory podawał on kawę po wiedeńsku z symbolem Turcji do zjedzenia – dodaje Adrian Uszkiewicz. Ciekawostką jest fakt, że w 1862 roku uczczono pamięć Kulczyckiego nadając jego imię jednej z ulic w Wiedniu. Trzy lata później postawiono mu też pomnik, który pokazuje go w stroju w jakim podawał kawę.

Polecamy również:

Każdy kto odwiedzi rekonstrukcję obozu wojennego króla Jana III, znajdzie w nim coś dla siebie. Nie można zaprzeczyć, że jest to doskonała okazja do poznania historii, nie tylko zwycięzcy spod Wiednia, lecz także całego XVII wieku. W dni powszednie dla odwiedzających udostępnione są trzy stanowiska: lotna drukarnia, mennica polowa i kuźnia królewska. Pozostałe stanowiska można obejrzeć w soboty i niedziele.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz--

reklama
Komentarze
o autorze
Marlena Sztyber
Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Zainteresowana szczególnie historią Polski XX wieku, z czym wiążą się nagrywane przez nią filmy dokumentalne.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone