Obiad czwartkowy: Zy[g]zaki na historii...
Nie mam zwyczaju mówienia o książkach, których nie miałem w rękach. Nigdy nie wypowiadałem się na temat słynnej pracy doktorów Gontarczyka i Cenckiewicza, zanim jej nie przejrzałem. Tym razem zrobię jednak wyjątek. Wyjątek o tyle ważny, że nie chodzi tu już tylko i wyłącznie o oskarżenia wobec Lecha Wałęsy, ale o ścieżki, jakimi zaczyna kroczyć polska historiografia i pytanie, jak daleko może zostać posunięte pojęcie „wolnej debaty historycznej”.
Wszechwładna historia
Nie ma co dziś ukrywać, i złudnie zapewniać, że istnieje historiografia w pełni obiektywna. No chyba, że uznamy za taką – skądinąd cenne – publikacje będące spisami urzędników w określonych epokach, czy niezwykle szczegółowe prace natury statystycznej. Główny nurt uprawiania historii zawsze łączył się jednak z ocenami, a te z przekazem określonych idei, myśli czy poglądów na świat. Może właśnie dlatego historia odgrywa ważną rolę w formowaniu naszego sposobu myślenia czy wizji rzeczywistości, choć wielu z nas często nie zdaje sobie z tego sprawy.
Obserwując nasze życie polityczne i reakcje na nie, jakże często doszukać się w nich możemy motywacji wywodzących się bezpośrednio z historii, nawet tej najdawniejszej. Nie jest więc ona zawieszona w próżni, nie jest dziedziną wyłącznie dla pasjonatów poszukujących kalibru dział szwedzkich oblegających Jasną Górę, lecz tkwi mocno w społeczeństwie, manipulując nim i budując osobowości.
Historia = ideologia
Dopóki litera prawa i zapisane kodeksy nie zaczęły brać góry nad zwyczajami, do dawnych przodków i ich mądrości odwoływano się chętnie, poszukując inspiracji i tłumacząc podejmowane kroki prawne. Przeszłość stanowiła fundament teraźniejszości i uzasadniała sposoby postępowania, nadając im legalnego charakteru. Tego fundamentu historycznego potrzebowali niejednokrotnie władcy, sowicie opłacający nadwornych kronikarzy, aby wymyślali oni bajki o legendarnym pochodzeniu dynastii, czy wychwalali ich przodków imienników. Po „historyków” sięgali również przedstawiciele możnych rodzin, zamawiając barwne legendy herbowe, czy kroniki zachwalające działalność określonej rodziny, a krytykujące dokonania innej. Historię traktowano w sposób instrumentalny, poddając ją odpowiedniej obróbce, w zależności od celów. Oprócz warstwy informacyjnej, posiadała ona także potężny bagaż ideologii, dla której była tworzona.
Dwie historie
W XIX wieku historia uległa procesowi unaukowienia, do czego podstawą było formowanie się metod pracy historyka, jego etyki zawodowej i warsztatu. Celem nadrzędnym miało być wyeliminowanie z nauk historycznych ideologii i doścignięcie ideału pełnej obiektywności. Historyk stać się miał nie tyle przekaźnikiem dziejów, co ich sędzią, łączącym w sobie cechy prokuratora, adwokata i rozjemcy, co wymagało określenia reguł badawczych. Nie oznacza to jednak, że historia nie przekazywała już żadnych idei. Spory szkół historycznych, wielkie polemiki wybitnych naukowców, dotyczył często wizji dziejów, czy sposobu interpretacji pewnych zjawisk i wydarzeń, co wynikało przecież z poglądów określonych grup będących podmiotami debat. „Więzienie” warsztatu pozwalało jednak na stonowanie dyskusji.
Ciągoty prowadzące do ideologizacji historii ciągle jednak funkcjonowały, a pełnymi garściami korzystali z nich przywódcy państw o charakterze totalitarnym, w dziejach poszukujący wytłumaczenia dla swoich działań. Historia znów stawała się instrumentem, który dowolnie można była wykorzystać i modelować. Ideologia stawała nad warsztatem, kierując pracami badaczy i ukierunkowując na określone wyniki.
Ważne pytania
Kiedy dziś słucham przekazów medialnych dotyczących zarówno poglądów jak i sposobów pracy mgra Pawła Zyzaka, potwierdzanych zresztą zarówno przez samego autora, jak i osoby sprawujące nad nim opiekę, zaczynam zastanawiać się, czy mamy tu do czynienia z pracą naukową, czy może raczej wytworem ideologii? W głębi duszy stawiam sobie pytanie, czy Paweł Zyzak przystępował do pracy pełen pasji zbadania biografii Lecha Wałęsy, czy może siadał do pisania ze z góry założoną tezą, do której jedynie dobierał pasujące mu materiały.
Nie oczekuję, że Paweł Zyzak odpowie mi na te pytania szczerze. Prawdopodobnie przypiekany gorącymi węglami przysięgać będzie na wszelkie świętości, że jest pełen uwielbienia dla Lecha Wałęsy, a treść książki jest wyłącznie wynikiem jego wnikliwych badań. Jednakże ja, jako młody historyk u progu kariery naukowej, mogę mieć co do szczerości tej wypowiedzi duże wątpliwości.
Anonimowe Źródła Informacji
Nie jest bowiem tak, że za drobny błąd warsztatowy, który zawsze może się przydarzyć niedoświadczonym historykom, uznać możemy bezkrytyczne opieranie się na plotkach opowiadanych w rodzinnej wsi prezydenta, traktowanych jako anonimowe źródła informacji, których pochodzenia nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Narracja historyczna, w której rolę źródła pełni bliżej nikomu nie znana Pani Zenobia, nie może być traktowana poważnie. Jak bowiem odnieść się do tez opartych na źródłach nieodstępnych dla innych historyków? Jak dyskutować z „autorytetem” Pani Zenobii opowiadającym o sikającym do kropielnicy i rozbijającym sztachetami wiejskie imprezy Wałęsie?
Anonimowe źródła informacji otwierają zupełnie nową, wręcz rewolucyjną ścieżkę w historiografii. Zadać można pytanie następujące: czy jeśli napisze książkę, w której na podstawie anonimowych źródeł (słów osób wypowiadających się anonimowo z obawy przed NKWD) będę udowadniał, że Adolf Hitler ratował Żydów przed zagładą, to będzie to kłamstwo, czy również głos w debacie historycznej?
Autor broni się, mówiąc że fragmenty oparte na AŹI stanowią jedynie skromny wycinek jego pracy, dotyczący dzieciństwa i młodości Lecha Wałęsy. Sam jednak podkreśla jak ważny jest to dla niego fragment, stanowiący podstawę dalszej narracji. Wątpliwości wobec wykorzystania Anonimowych źródeł informacji są więc w pełni uzasadnione.
Debata? Ale nad czym?
To pytanie należy zadać odpowiedzialnym za powstanie i wydanie tej książki. Największe odium spoczywa nie na samym autorze czy na Instytucie Pamięci Narodowej, który nie miał z tą sprawą nic wspólnego i niepotrzebnie został w nią wplątany na zasadzie zbiegów okoliczności, lecz na prof. Andrzeju Nowaku, promotorze pracy i redaktorze wydawnictwa „Arcana”, które wydała to „dzieło”. Profesor Nowak, wybitny skądinąd badacz dziejów nad stosunkami polsko-rosyjskimi cechujący się niezwykłą dbałością o podstawę źródłową, nie stara się opowiedzieć na pojawiające się pytania i wątpliwości. Atakuje jedynie krytyków, zarzucając im zamknięcie na debatę historyczną.
Gdzie więc profesor Nowak wyznacza granice debaty historycznej. Czy są nimi relacje Pani Zenobii? Czy są nimi bezkrytyczne oceny plotek i pomówień? Czy są nimi kalumnie i oszczerstwa? Czy na tym polega praca historyka i tak należy kształtować nas, młodych naukowców?
Nie zaprzeczam, że wolna wymiana myśli jest potrzebna. Nie domagam się aby o Lechu Wałęsie pisano wyłącznie dobrze. Sprzeciwiam się jednak tworzeniu literatury historycznej w oparciu o niepewne, plotkarskie źródła, które bardziej pasują na pierwsze strony „Faktu” niż na półki w księgarniach. Nie rozwijają one, ani nie ubogacają tej debaty, a jedynie urozmaicają ją o czysto tabloidalne doniesienia, do których w żaden sposób odnieść się nie można. Z każdą ideą można dyskutować, do czasu aż nie zamienia się w ideologię.
Quo Vadis historio?
Nie chce wystawiać pochopnych cenzurek przed przeczytaniem książki. Co prawda przekazy medialne, a także opinie i recenzje pozwalają na bliższe jej poznanie, ale to zbyt mało aby stawiać dziś radykalne tezy. Obawiam się jednak, że nie mamy tu do czynienia z książką historyczną, lecz z wykładem ideologicznym, żeby nie rzec paszkwilem o pseudonaukowej twarzy rodem z najczarniejszych czasów polskiej historiografii.
Byłaby to smutna konstatacja dla drogi, jaką idzie badanie historii w Polsce. Jeśli bowiem setki o wiele wartościowszych prac ląduje dziś na zakurzonych półkach w gabinetach katedr zajmujących się historią Polski doby powojennej, a rynek zalewają tego typu książki (wydane zaledwie kilka miesięcy po obronie), to jaki będzie to drogowskaz dla kolejnych pokoleń? Czy opłaca się uprawiać historię rzetelnie, z zachowanie norm warsztatowych, czy lepiej zabawić się w ideologiczne gry? Czy historia dalej jest nauką, czy tylko sławnym sienkiewiczowskim suknem, z którego każdy musi urwać tyle, żeby jeszcze na płaszcz wystarczyło?
** ** ** **
Na koniec zaś chciałbym podzielić się pewną refleksją niezwiązaną z treścią książki Zyzaka, lecz raczej jej tematem. Pierwsze pytanie, jakie sobie zadałem, szukając informacji na jej temat, brzmiało: kto mu pozwolił pisać „magisterkę” będącą biografią Lecha Wałęsy? I nie chodzi tu o postać kolegi Pawła, prawdopodobnie zadałbym to samo pytanie za każdym razem, widząc jakiekolwiek inne nazwisko. Czy my młodzi naukowcy, powinniśmy zajmować się badaniem sprawy, która wiąże się z tak dużym bagażem odpowiedzialności? Czy mamy na tyle doświadczenia, aby zmierzyć się z wieloaspektową legendą Lecha Wałęsy?
Nie chce kreować Wałęsy na złotego cielca, jednakże jego działalność i życiorys, są w moim przekonaniu zbyt ważne, aby powierzać ich analizę ludziom, którzy dopiero wchodzą do świata nauki, a więc wciąż poznają realia epoki, jej historię, oraz rzeczywistość, a dodatkowo pierwszy raz stykają się z różnymi rodzajami dokumentów, akt itp.
Może czasem warto przy zatwierdzaniu tematów prac magisterskich przez Rady Wydziałów, dłużej zatrzymać się nad ich treścią, a nie jedynie traktować to jako rutynową konieczność…
Zobacz też
- O książce Pawła Zyzaka w Polskim Radiu dla zagranicy
- Przegląd historycznych nowości i zapowiedzi wydawniczych /III/
- IPN - Inwigilacja, Pomówienia, Nagonka?
Zredagował: Kamil Janicki
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".