Obiad czwartkowy: Westerplatte broni się nadal…

opublikowano: 2008-09-04, 11:53
wolna licencja
Miał być wielki film o heroicznej obronie Westerplatte, powstała wielka burza o scenariusz, który zna zaledwie kilka osób. Dziś cała produkcja stoi pod znakiem zapytania, a ja poczułem się przez chwilę jak w epoce słusznie minionej…
reklama

Chciałbyś zapewne drogi czytelniku, abym już na wstępie felietonu odpowiedział swoim głosem histmagowego autorytetu, czy film „Tajemnice Westerplatte” jest antypolski czy też nie. Chciałbyś może abym zajadliwym wzrokiem skarcił pomysły scenarzysty i potępił tę produkcję w czambuł, odsyłając do lamusa złych pomysłów. A może wręcz przeciwnie, chciałbyś, abym bronił tego pomysłu do upadłego, wskazując, że będzie to film najwybitniejszy z wybitnych.

Zawiodę Cię drogi czytelniku. Zawiodę Cię, bo powiem po prostu: nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, jak ocenić ten film i czy jest on obrazoburczy, czy też nie. I wyobraź sobie, że według mnie zachowuję się w tej całej aferze najbardziej racjonalnie, gdyż spośród tysięcy komentatorów i dziennikarzy, rozemocjonowanych oddawaniem moczu na portret Rydza-Śmigłego, potrafię powiedzieć, że nie wiem.

Czy tylko w pomnikowej formie wolno przypominać historię?

Stan mojej niewiedzy wydaje mi się w tej sytuacji zupełnie naturalny. Nie miałem okazji ani czytać scenariusza, ani osobiście nie rozmawiałem z jego twórcami. Nie mam również daru przewidywania, który pomógłby mi zobaczyć gotowy projekt oczyma wyobraźni. Nie podejrzewam też, aby dary te w cudowny sposób otrzymali Pan Sławomir Nowak, Donald Tusk, czy komentatorzy podnieceni aferą wokół filmu. Mimo to starają się oni nam powiedzieć o tym filmie jak najwięcej, tak jakby byli już po jego premierze.

Oddawanie moczu, picie wódki... i nic więcej?

Trudno mi się odnieść do zarzutów stawianych filmowi (jak mniemam przez osoby, które scenariusz miały okazję czytać). Wyrwane z kontekstu sceny z fetyszyzmem przytaczane przez różne media jako przykład najwyższej obrazoburczości nie stanowią dla mnie żadnej wartości, na której podstawię mogę ocenić wagę filmu. Nie wiem bowiem, jaki był cel ich umieszczenia w filmie, co miały symbolizować i jaką rzeczywistość uzupełniać. Mniemam też, że film ten miał się składać z czegoś więcej niźli tylko z oddawania moczu, picia wódki i lizania kart pornograficznych. Nie wiem więc jaka jest fabuła tego filmu, nie znam charakterów… nie wiem nic o tym filmie, co upoważniałoby mnie do wystawiania surowych ocen.

Tymczasem wielu, pomimo, że prawdopodobnie nie odbiegają stopniem niewiedzy ode mnie, zdążyło powiedzieć o tym filmie już wszystko. Niestety tak to jest w Polsce, że wielkie debaty powstają zanim jeszcze ukaże się książka, lub powstanie film. Setki mądrych głów wygłaszają buńczuczne tezy nad czymś, co jeszcze nie powstało, opierając się na wyrywkach, drobnych przesłankach, zaś w momencie powstania, nie ma już czasu, aby te stosy obelg odszczekać.

NASZA wersja historii

Nie jest to jednak wyłącznie afera o film jako taki. W całej sprawie chodzi bowiem o coś więcej. Kluczem nie jest taka czy inna wersja historii przedstawiona, albo raczej projektowana dla potrzeb filmu, lecz sposób, w jaki na jej temat się dyskutuje. Z ust Sławomira Nowaka, a później również premiera Donalda Tuska, padły słowa, które zmroziły krew w moich żyłach i wymusiły pytanie – w jakim kraju żyję?

Czy podstawą scenariusza powstającego filmu naprawdę miało być sikanie na obraz Edwarda Śmigłego-Rydza?

Naciski rządu na Polski Instytut Sztuki Filmowej, czy wręcz żądanie wycofania się z dotowania filmu, argumentowane niewłaściwym sposobem przedstawienia obrony Westerplatte, przypominają mi najczarniejsze karty z historii polskiej kinematografii. Oto bowiem gabinet Donalda Tuska, na czele z Panem Nowakiem, stał się cenzorem z wielkim czerwonym ołówkiem, ustanawiającym wizję patriotyzmu i jedynie słusznych filmów, które należy wspierać.

Smaczku dodaje fakt, że scenariusz filmu został oceniony przez ekspertów PISF jako bardzo ciekawy i zasługujący na pierwsze miejsce w rankingu nadesłanych ofert. Jak widać, w Polsce zdanie grona eksperckiego przestaje wystarczać, potrzebna jest jeszcze zgoda władzy, która sama oceni, czy film pokazuje odpowiednią wizję historii (odpowiadającą naszym potrzebom) czy też nie.

reklama

Po co w ogóle kręcić filmy?

Powstaje więc pytanie o sens tworzenia filmów historycznych. W epoce PRLu z góry skażone były one sugestiami władzy, która jasno określała co może być pokazane, co należy podkreślić, a czego unikać. Dziś również dyskusja nad patriotyzmem przypomina trochę dyskurs nad tym, kto bardziej cukierkowato i pomnikowo przedstawi konkretną postać czy wydarzenie. Nie ma tu miejsca ani na historię (której się niby broni), ani też na sztukę filmową, która przecież obok opowiadania prawdy, musi posiadać swoją warstwę fikcji, będącej elementem artystycznego wyrazu.

Sposób myślenia zaprezentowany przy okazji filmu „Tajemnice Westerplatte” stawia pod znakiem zapytania twórczy rozwój filmu historycznego w Polsce. Nie zgadzam się z Tomaszem Raczkiem, że „Katyń” zamknął zapotrzebowanie na filmy historyczne. Wręcz przeciwnie – nowa rzeczywistość wymaga redefinicji historii poprzez film, i próby nowego jej ukazania. Afera wokół „Tajemnic…” ukazuje nam jednak poważne zagrożenie przed jakim stoi polski film historyczny. W opinii rządzących nie ma on być sztuką (a sztuka stawia pytania, posługuje się środkami wyrazu), lecz jedynie pustą sztampą zaspakajającą potrzeby określonego środowiska politycznego. Film zamienia się więc jedynie w klisze z zarejestrowanymi obrazami, które nie stawiają widza przed dylematem, nie zmuszają do myślenia… one po prostu są.

Czy jednak takich filmów historycznych potrzebujemy? Czy tego oczekujemy od nowej – demokratycznej – rzeczywistości? Czy należy się zgodzić aby nawet w filmie, historia przedstawiona była jako nauka bezrefleksyjna, przypominająca do złudzenia mniej lub bardziej skomplikowane wzory matematyczne, gdzie x i y zamieniają wylukrowane postacie narodowych herosów, których obwód klatki piersiowej został skrupulatnie ustalony przez rządowych ekspertów od krzewienia patriotyzmu.

Nie wiem czy film „Tajemnice Westerplatte” jest, czy może raczej będzie (choć raczej nie powstanie) antypolski. Pewnie mógłbym to ocenić po jego obejrzeniu. Dlatego mam prośbę do wszystkich polityków i ludzi wpływowych w tym kraju. Dajcie mu powstać, a dopiero potem wieszajcie na nim psy. Jeśli zasłuży na to, to i ja na nim powieszę swoje. Nie zgadzam się jednak, by ktokolwiek narzucał reżyserom i scenarzystom co jest patriotyczne a co nie, jak można przedstawić obronę, a jak nie. Nie zgadzam się, aby rząd naciskał na Instytut Filmowy, którego eksperci dawno podjęli już decyzję o sfinansowaniu projektu, doceniając zapewne wartość artystyczną projektu. Nie zgadzam się, aby polska kinematografia historyczna zamieniła się w machinę na polityczne zamówienie polityków, którzy z historii pamiętają może jedynie datę bitwy pod Grunwaldem, i to także nie z powodów historycznych, lecz raczej alkoholowo-kulinarnych.

Choć pewnie jak zwykle mamy do czynienia z burzą w szklance wody, burzą, bo ktoś nie zarobił odpowiednich pieniędzy… I tak historia schodzi na dalszy plan stając się ofiarą politycznego image’u i chorych prywatnych interesów, których ani ja, ani naczelny, ani nawet nikt z Was nie jest w stanie ogarnąć…

Zobacz też

Tekst zredagował: Kamil Janicki

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone