Obiad czwartkowy: Styczniowe rocznice wyzwolenia
Według sondażu przeprowadzonego przez Rzeczpospolitą w sierpniu minionego roku, 65% Polaków uznaje, że w 1945 Polska nie odzyskała niepodległości lecz dostała się pod nową okupację. Niewiele mniej uważa również, że skala zbrodni na Narodzie Polskim ze strony sowieckiej jest porównywalna do skali zbrodni niemieckich. Blisko 18% twierdzi, zaś, że Związek Radziecki spowodował nawet większe „spustoszenie” niż hitlerowskie Niemcy.
Komentując te wyniki profesor Jan Ciechanowski – emigracyjny historyk i uczestnik Powstania Warszawskiego – stwierdził: Polacy mieszkający w kraju najlepiej wiedzą, że koniec wojny oznaczał rozpoczęcie drugiej okupacji, bo sami zaznali jej na własnej skórze. Żyli w PRL i wiedzą, że ludzie, którzy rządzili w tym kraju, robili to z namaszczenia Moskwy. Podobną opinię wyraził dr Marek Klecel – pracownik BEP IPN w Warszawie – który w artykule „Wyklęci bohaterowie” (Nasz Dziennik 20.01.2010) napisał: po zakończeniu wojny w 1945 roku Polska, podobnie jak cała wschodnia część Europy, nie świętowała zwycięstwa. Po okupacji niemieckiej znalazła się pod nową okupacją – sowiecką.
Nowa okupacja
Zarówno wyniki badań, jak i wypowiedzi wyżej wymienionych historyków, pokazują prąd który dominuje w sposobie opisów dziejów Polski po 1945 roku. Jego fundamentem jest stwierdzenie, że Polska nie odzyskała po wojnie niepodległości, lecz znalazła się nie tyle pod zależnością, co wręcz okupacją sowiecką. Według tej tezy dla Polaków II wojna światowa zakończyła się nie w maju 1945, lecz trwała nadal, a zakończyła ją w zasadzie dopiero jesień ludów w 1989 roku.
W tym tonie konstruowane są postulaty dekomunizacji przestrzeni publicznej – likwidacji pomników, zmiany nazw ulic itd. Taka interpretacja historii wpłynęła również na zaprzestanie obchodzenia rocznic wyzwolenia poszczególnych miast, czy też zakończenia II wojny światowej. Jedynie cudem przetrwałe ulice zawierające w nazwie styczniowe daty, choć brzmią dziś niezwykle tajemniczo, przypominają o historii z przed 65 lat.
Choć nie ulega wątpliwości, że w 1945 roku Polska znalazła się w radzieckiej strefie wpływów, a poprawki i podpis Stalina pod projektem polskiej konstytucji jednoznacznie wskazują, że nie była ona państwem niepodległym, to jednak proste stawianie znaku równości pomiędzy okresem okupacji niemieckiej, a PRL-em wydaje się być mocnym nadużyciem, zwłaszcza w kontekście dyskusji o zasadności świętowania styczniowych rocznic „wyzwolenia”.
Warto dzisiaj zastanowić się czy radykalne podejście do sprawy w sposób autentyczny opisuje ówczesne odczucia społeczne i rekonstruuje rzeczywistość. Historia nie jest bowiem jedynie opowieścią o politycznych zawirowaniach, czy wykładem z zakresu ideologii, lecz także próbą spojrzenia na przeszłość z perspektywy konkretnych sytuacji w jakich człowiek mógł się znaleźć.
Czy można powiedzieć, że dla ówcześnie żyjących Polaków sytuacja jaką zastali po wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej była tożsama z tą, jaką znosili w czasie jej trwania? Czy wkroczenie Armii Czerwonej do Warszawy, Łodzi, Krakowa, nie miało kompletnie żadnego znaczenia dla obywateli tych miast, a jedynie zmieniało ciemiężyciela?
Dzień dobry! Żyjemy!
Wybitny historyk Andrzej Kunert, komentując rocznicę wyzwolenia Warszawy stwierdził: w moim odczuciu 17 stycznia 1945 r. nastąpiło nie wyzwolenie miasta, ale wyzwolenie morza ruin, pozbawionego mieszkańców. Nazwałbym to zajęciem wymarłego miejsca, kilka godzin wcześniej opuszczonego przez oddziały niemieckie. W stolicy nie było nikogo, kto by mógł przywitać wkraczające wojsko kwiatami.
Pomijając fakt, że w styczniu z trudem odnaleźć można kwiaty, wspomnienia tych, którzy po Powstaniu zdecydowali się pozostać w rumowisku zwanym Warszawą, atmosferę tamtych dni opisują nieco inaczej, niż chciałby to widzieć wyżej cytowany historyk. Jak pisze Wacław Gluth-Nowowiejski – żołnierz Armii Krajowej – Robinsonowie, bo tak nazwano śmiałków, którzy koczowali w ruinach miasta, reagowali różnie, kiedy 17 stycznia wyszli z ukrycia. Najczęściej wznosili wzrok ku niebu. Do światła. W podzięce. I tak po prostu: "Dzień dobry! Żyjemy!". Byli i tacy, co, rozejrzawszy się wkoło, pospieszyli do dymiącej kuchni polowej na herbatę. Jak gdyby nigdy nic. A Jakub Wiśnia ukląkł na śniegu i długo całował ziemię. Mówił mi, że to było takie bardzo spontaniczne. Maria Ginter wspomina natomiast, iż: na wieść, że Warszawa wolna, wysiedleńcy zapragnęli powrotu. Nie zrażeni faktem, że miasto nie istnieje, domy spalone i zburzone, spieszą przekonać się o tym na własne oczy. Niekończące się tłumy ściągają wszystkimi drogami. Wszelkimi możliwymi środkami lokomocji. Nikt nie wierzy, że można zrównać z ziemią milionowe miasto. Każdy się łudzi, że zamieszka gdzieś kątem. Że znajdzie chociaż ślady swego dawnego życia. Czy dla tych ludzi wkroczenie Armii Czerwonej było nową okupacją?
Leszek Kołakowski w swojej rozmowie z Władysławem Bartoszewskim na rok 1945 spojrzał pod jeszcze innym kątem. Wybitny filozof stwierdził: za okupacji [niemieckiej] nie funkcjonowały szkoły, uniwersytety, nie było życia kulturalnego – oprócz podziemnego – nie było pism polskich, książek polskich [...] w 1945 roku wkroczyła Armia Czerwona do miejsca, w którym mieszkałem i niemal nazajutrz pojawił się polskie szkoły, polskie uniwersytety, polskie pisma, polskie książki, jakieś życie kulturalne. Podobne wspomnienia pojawiają się również w relacjach wielu mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa, lub ziem polskich wcielonych do Rzeszy. Dla nich dni wkraczania Armii Czerwonej bywały dniami autentycznego wyzwolenia i poczucia nowej rzeczywistości, w której mogli funkcjonować bez obaw przed łapankami, masowymi mordami, lub innymi represjami.
Dwie rzeczywistości, dwie historie
Jednocześnie jednak, jak zauważył prof. Franciszek Ryszka: rok 1945 zakończył okres zbiorowego umierania, ale rozpoczęła się nowa faza umierania – może nie tak zbiorowego – w łagrach, więzieniach i aktach terroru NKWD i UB. Polska zaczęła funkcjonować jakby w dwóch rzeczywistościach. Z jednej strony życie szarego obywatela wróciło do normalności, z drugiej zaś wiele środowisk nadal zagrożonych było represjami, aresztowaniami, wywózkami, choć ich skala była znacznie mniejsza niż w czasie II wojny światowej. Trudno jednakże zapomnieć o setkach żołnierzy AK aresztowanych i wsadzanych do więzień, o ludziach wywożonych na Kołymę, czy wreszcie o brutalnych przesłuchaniach i wyrokach śmierci.
Funkcjonowanie tych dwóch światów podzieliło społeczeństwo. Dla jednych nowa rzeczywistość otworzyła możliwość rozwoju, rozpoczęcia edukacji, podjęcia normalnej pracy, inni nadal drżeli o swoje życie. Wydaje się, że linia sporu o istotę 1945 roku leży właśnie w doświadczeniach ludzi którzy przeżyli wojnę. Dla więzionych w obozach, katowanych na Gestapo, Żydów ukrywających się przed holocaustem, zwyczajnych ludzi, którzy z trudem znosili okupację, styczeń będzie miesiącem wyzwolenia i końca wojny. Dla żołnierzy AK, mieszkańców Kresów, części inteligencji, ludzi przybywających z Zachodu, będzie to nowa okupacja. Sporu tego nie da się łatwo pogodzić, gdyż stoją za nim subiektywne doznania poszczególnych ludzi. Czy więc można na siłę lansować tylko jeden punkt widzenia odnosząc go do całego Narodu?
Ta złożona sytuacja nie pozwala moim zdaniem na radykalne tezy, stawiające rok 1945 na równi ze wszelkimi plagami egipskimi. Warto więc w moim przekonaniu przypomnieć sobie na nowo o styczniowych „wyzwoleniach”. Kończyły bowiem one rzeczywistość wojenną, okupioną blisko 5 mln ofiar. Dla wielu styczeń 1945 był kresem ukrywania się i codziennego strachu. Zaczęli budować oni nowe życie, choć w zupełnie innej, często niechcianej rzeczywistości. Bo czy można mieć pretensje do Władysława Szpilmana, że 17 stycznia wychodził ze swojej kryjówki z radością, bynajmniej bez uczucia, że rozpoczyna się nowa okupacja?
Jak stwierdził Andrzej Paczkowski w wywiadzie dla Histmag.org, powołując się na słowa Donalda Tuska: Armia Czerwona wyzwoliła Polskę, ale nie mogła przynieść wolności, bo sama jej nie miała. Ona wypędziła najeźdźcę, ale nie mogła wprowadzić systemu dającego wolność, bo w Związku Sowieckim tej wolności nie było. Nie wiem tylko czy taka konkluzja pasuje do dzisiejszej rzeczywistości, w której bardziej od obiektywnej oceny liczą się emocje i proste odpowiedzi, dzielący świat na „czarne” i „białe”. Szkoda jednak, że ofiarą takiego podziału stają się ludzie, dla których styczniowe dni 65 lat temu były zakończeniem wojny i dawały złudną nadzieję na lepsze jutro.
Wszak w świętowaniu wyzwolenia nie chodzi o gloryfikację komunizmu. Dni te powinny być przede wszystkim przypomnieniem ofiar wojny, oraz próbą pokazania tragizmu w jakim znaleźli się Polacy po jej zakończeniu. Dla zmęczonych 6-letnim życiem w strachu i niepewności, nawet namiastka wolności w postaci polskiej szkoły, książki czy orzełka na czapce żołnierza była wystarczającą nadzieją jutra. Warto tu przytoczyć zdanie dr Pawła Kosińskiego z IPN: trzeba bowiem pamiętać, że zwykli żołnierze Armii Czerwonej i walczący z nimi Polacy nie mieli świadomości, że są wykonawcami rozkazów Stalina, któremu przyświecał cel zniewolenia kolejnego narodu. Szkoda, że historycy w dniu dzisiejszym tak łatwo tracą tę perspektywę z oczu, rzucając się w wir wielkiej polityki.
Zobacz też:
Zredagował: Kamil Janicki
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".