O tym, jak husarię spieszyć chciano...
Każdy naród ma swoje symbole, które trącają pewną strunę w jego sercu. Lekka Brygada, Marianna, Davy Crocket, to tylko niektóre z możliwych przykładów. Jednym z naszych symboli jest husaria, pyszna, ciężka jazda, atakująca stalową, naszpikowaną kopiami ścianą, masakrująca wrogów swymi kopytami, powiewająca budzącymi grozę skrzydłami. Triumfatorzy spod Kircholmu, Kłuszyna i Wiednia. Jazda, na widok której przeciwnik drżał. Symbol czasów, gdy Rzeczpospolita była państwem wielkim i dumnym, gdy nikt w najczarniejszych koszmarach nawet nie przewidywał rozbiorów, powstań, okupacji komunistycznej i nazistowskiej, „polskich obozów śmierci” etc. Wspomnienie naszego Złotego Wieku.
Z niewiadomych mi powodów, w świecie w którym Anglicy prostują się z dumą na wspomnienie Czerwonych Kurtek, francuscy kirasjerzy stoją przed Pałacem Elizejskim, szwajcarscy najemnicy do dzisiaj są uważani za trzeci, obok zegarków i serów, najlepszy produkt eksportowy Helwecji, u nas taki uproszczony i schematyczny ciąg skojarzeń z jakiegoś powodu budzi protesty i oskarżenia o bezwstydne karmienie narodowych kompleksów. Uważam, że nasze uproszczenia są tak samo dobre, jak zagraniczne. Oni mają swoje powody do dumy (nie zawsze przecież do końca zgodne z prawdą historyczną), my swoje. Ot, husarię na ten przykład.
Nasze historyczne „dobro narodowe” usiłowano wskrzesić w różny sposób. Czasem się udawało (grupy rekonstrukcji historycznej), czasem nie (kompania reprezentacyjna Wojska Polskiego), tym niemniej istnieje w naszym kraju tendencja do utrzymywania przy życiu pamięci o ciężkiej jeździe z XVI i XVII wieku. Kolejnym pomysłem mającym taki cel jest inicjatywa „Husaria przed Pałac”.
W telegraficznym skrócie: celem rzeczonej inicjatywy jest nakłonienie ludzi, by wspólnie wymogli na urzędnikach Kancelarii Prezydenta zgodę na postawienie podczas ważnych ceremonii warty honorowej składającej się z dwóch spieszonych husarzy. Stanowisko organizatorów akcji jest dość jasne i zrozumiałe. Jednostka budząca pozytywne skojarzenia, na trwale zapisana w naszej historii, symbol chwały sprzed wieków, wyróżniająca się oryginalnym wyglądem. Niech „skrzydlate rycerstwo” stanie się naszą wizytówką, niech intryguje, niech nakłania obcokrajowców do rzucania ukradkiem pytań „kim, do czorta, był ten dryblas ze skrzydłami na plecach?”.
Morze atramentu wylano już w sprawie husarii. Wypowiadały się osoby znające temat bez porównania lepiej niż piszący te słowa. Nie mam więc najmniejszego zamiaru dorzucać kolejnego felietoniku do pokaźnego stosu poważnych opracowań. Każdy, kto zna się na historii (i prawdopodobnie większość tych, którzy się nie znają) ma jakieś swoje o husarii zdanie. Po fakty odsyłam więc do literatury fachowej, samemu zaś skupię się na tym, co w akcji najważniejsze, co wręcz jest jej fundamentem: konotacjach, skojarzeniach i uproszczeniach. Sam bowiem też mam zamiar konotować, kojarzyć i upraszczać.
Wyobraź sobie, Szanowny Czytelniku, że stoisz przed Pałacem Namiestnikowskim. Masz za plecami Ministerstwo Kultury, po prawej ręce Hotel Bristol, zerknąwszy przez prawe ramię napotykasz wzrokiem ludzi wylewających się z „Przekąsek i Zakąsek”. Widok utrudnia ci pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, ale nie obserwujesz ani fasady pałacu, ani księcia Pepi, ani nawet stada ludzi, usiłujących napić się wódki w barze z tyłu. Obserwujesz dwóch facetów w szyszakach i pancerzach, z przerzuconymi przez ramię lamparcimi skórami i z dwoma skrzydłami na plecach.
Widzisz to, Czytelniku? A nie sądzisz, że czegoś brakuje? Słusznie. Co to za warta honorowa bez broni! Dajmy więc każdemu szablę husarską, koncerz, nadziak, pistolet i kopię… Cóż, nasz husarz prawdopodobnie pod tym całym ciężarem po pół godziny w słońcu zemdleje, ale załóżmy roboczo, że akurat wizyta Ważnego Gościa przypadła na dzień pochmurny i wietrzny. Obaj husarze z tą całą bojową galanterią wyglądają bardziej jak zagrożenie bezpieczeństwa narodowego niż honorowa warta. Odciążmy ich więc trochę. Z szabli zrezygnować nie można, biorąc pod uwagę ducha epoki byłoby to trochę jak zrezygnować ze spodni. Nie możemy też zrezygnować z głównej broni, dzięki której husaria odnosiła swoje sukcesy. Dzięki temu znużeni wartownicy będą mogli dyskretnie oprzeć się o około pięciometrową kopię.
Jak dla mnie wciąż nie wygląda to najlepiej. Ale broń przecież być musi.
Teraz spojrzyj trochę w dół, Czytelniku. Skórzane buty i wpuszczone w nie czerwone spodnie. Porównaj sobie ciężko opancerzoną górę i dwie nogi okryte tylko wełną. Szerokie, okryte stalą bary i dwie sterczące na dole witki. Czy ta odwrócona piramidka nie wygląda trochę dziwnie? Wręcz niezgrabnie? Nie daj Boże – humorystycznie?
Nawiasem mówiąc: czy widzisz, Szanowny Czytelniku, ekologów ostrzących sobie zęby, pióra i kły jadowe na widok skór lamparcich? A sztuczne skóry… Cóż, sztuczne, choć może i tak samo wyglądają, jednak w pewien sposób „rekwizytują” całe przedsięwzięcie, robiąc z żołnierzy zwykłych aktorów.
Teraz podnieś z kolei wzrok i spojrzyj nad głowę naszego dzielnego wartownika. Dwoje pysznych białych skrzydeł, lśniących w słońcu… Choć nie, moment, przecież dzień miał być pochmurny. Więc po prostu dwoje skrzydeł.
Naprawdę wiem, że husarz bez skrzydeł to ciura obozowa, a nie husarz. Sam widziałem Rolkę Sztokholmską, na której skrzydło niezaprzeczalnie jest. Ale przecież tylko jedno i do tego przytroczone do siodła, element dekoracyjny przy triumfalnych wjazdach do miast. Mam pełną świadomość, że od ręki znajdzie się tuzin osób, które zarzuci mi dyletanctwo i przysięgnie na grób babki, że osobiście byli pod Kircholmem i widzieli na własne oczy husarię Chodkiewicza niosącą w szarży parę skrzydeł na swoich plecach. Mimo to pozostanę jednak wierny interpretacji moich wykładowców i moich własnych przemyśleń. I dalej będę dostawał wysypki na widok uprzęży z dwoma żerdziami przytroczonymi do pleców.
Albo więc ahistoryczne efekciarstwo i dwoje skrzydeł na plecach, albo też rezygnujemy z najbardziej charakterystycznego elementu uzbrojenia, odzierając symbol z jego integralnej części.
Koń. Zasilana owsem machina, dzięki której opancerzony facet z przydługim kijem zamieniał się w dumnego husarza. Koń, którego ukochali nie tylko husarze, ale i wszyscy obywatele Rzeczypospolitej. Koń, dzięki któremu husaria odnosiła swoje zwycięstwa, dzięki któremu w ogóle mogła istnieć. Koń, który stanowił dumę jezdnego i jego integralną część. Jak można husarza pozbawić tego, co tak w nim ważne? Co wręcz stanowi o tym, że jest on właśnie husarzem? Jasne jest, że czterokopytnego owsożercy nie można pod Pałacem postawić, że stojący na warcie husarz musiałby być spieszony. Ale przecież husarz bez konia nie miał racji bytu. Obawiam się, że nasz wartownik ma coraz mniej wspólnego ze swoim historycznym pierwowzorem...
Proszę zwrócić uwagę na to, co napisałem kilka akapitów wyżej. Mam pełną świadomość uproszczeń, jakich się teraz dopuszczam. Ale proszę pamiętać, że tak właśnie będzie widzieć wartę honorową Kowalski, Smith, Levy, Iwanow i każdy, kto rzuci okiem na Pałac Namiestnikowski. Decydując się na wystawienie takiej warty możemy albo postawić na historyczny realizm i osiągnąć efekt zupełnie od zamierzonego odległy, albo na sceniczne efekciarstwo. Efekt będzie, jaki będzie, dla niektórych lepszy, dla niektórych gorszy, ale pewne jest, że zamiast żołnierzy Rzeczypospolitej będziemy patrzeć na jarmark i gaudium dla gawiedzi.
Bardzo chciałbym poprzeć inicjatywę „Husaria przed Pałac”. Chciałbym, bo wydaje mi się, że rozumiem intencje organizatorów akcji. Bo, jak już napisałem, nie mam nic przeciwko, by co pewien czas podkarmić narodowe kompleksy, może wskrzesić jakiegoś demona nacjonalizmu, by kultywować pamięć o historii naszego kraju, którego husaria jest ważnym elementem. Ale jednak nie mogę się z tą akcją zgodzić. Jest ona dla mnie próbą uscenicznienia budzących niegdyś grozę żołnierzy, przystrojenia ich w błyszczące cekinami szaty i ustawienia w świetle reflektorów. Uważam, że legenda polskiej wojskowości zasługuje na coś lepszego.
Będę się dalej śmiał, gdy niektóre medialne tuzy będą mi nakazywać zapomnienie o własnej historii i twierdzić, że powinienem się jej wstydzić. Na przekór nim wszystko będę pamiętał. Podobnie jak organizatorzy wspominanej akcji, mam też pod sercem ciepły kącik dla polskiej „skrzydlatej” jazdy. Ale mimo to mam nadzieję, że husarii przed Pałacem Namiestnikowskim nie zobaczę.
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".
Redakcja: Michał Przeperski