O filmach i czepiających się historykach
Po pierwsze zastanówmy się, dlaczego powstają obrazy, książki i filmy o tematyce historycznej. Najczęściej, jak mi się wydaje, ma to związek z potrzebą odwoływania się do chwalebnej przeszłości, wielkich chwil w dziejach naszego narodu. Leczy to nasze kompleksy sięgające korzeniami zaborów lub wynikające z czasów współczesnych, ale też jest powodem do satysfakcji nieukierunkowanej negatywnie. Ot, dokopaliśmy komuś bliżej nieokreślonemu. Turcja bowiem jest dla nas dziś zagrożeniem abstrakcyjnym i jeśli jakiegoś kraju muzułmańskiego musimy się obawiać, to raczej nie spadkobierców Imperium Osmańskiego. W historii, a raczej w opowieściach o przeszłości, państwo to pełni rolę tę samą, co Mordor we „Władcy pierścieni”.
Jest grupa odbiorców, która postrzega wytwory kultury traktujące o historii jako źródło poznania przeszłości. Dobrze, jeśli jest ono punktem wyjścia. Wtedy skłania do poszukiwań, które kształtują niezbędny krytycyzm. Gorzej, gdy odbiorca poprzestaje na wizji twórcy filmowego i uznaje ją za jedynie słuszną, a swoje lektury, jeśli ich poszuka, dobiera pod z góry upatrzoną tezę (w duchu lewicową, prawicową lub jakąkolwiek inną).
A historycy? Są zarówno konsumentami kultury, jak również jej twórcami, gdyż historia jest także jej elementem. Co ważne, nie inaczej jest z twórcą filmowym. Reżyser na ogół nie wertuje setek źródeł polskich, tureckich, austriackich czy węgierskich, ale opiera się na ustaleniach historyków. Badacz przeszłości i artysta korzystają wzajemnie z owoców swej pracy. Wielu dzisiejszych historyków po raz pierwszy zetknęło się z historią dzięki „Trylogii”, obrazom Matejki czy „Lilli Wenedzie”. Czasy się zmieniły i przyszli historycy swoje pierwszy kontakty z dziejami miewają, oglądając filmy i grając w gry pokroju „Europa Universalis”. Nie są to dzieła idealne, ale stanowią pierwszy krok ku fascynacji przeszłością.
Historycy często nie rozumieją, że filmy w kostiumie historycznym nie mają na celu obrazowania przeszłości takiej, jaką ona była. Pozostali odbiorcy zaś nie pojmują, że nawet badacze przeszłości nie dadzą im stuprocentowo pewnej odpowiedzi na pytanie: „jak to naprawdę było?”. Interesy zwykłych widzów i historyków wydają się zatem sprzeczne. Ci drudzy mylnie uważają się często za depozytariuszy wiedzy, ale ich postawa jest zrozumiała. Autor książki o Janie III Sobieskim ma prawo uważać, że reżyser dokonuje adaptacji filmowej owoców jego badań. W obrazie „Słodka wolność Alana Aldy” główny bohater, historyk, przeżywa katusze, obserwując, co aktorzy i reżyser czynią z jego rozprawy o rewolucji amerykańskiej. W przypadku „Bitwy pod Wiedniem” mechanizm jest podobny.
Czy zatem historycy mają prawo do krytyki historycznych filmów fabularnych? A skąd wiemy, że Matejko i Sienkiewicz popełnili błędy w swoich dziełach? Właśnie dzięki „czepialstwu” badaczy. Dzięki aferze wokół zwiastuna „Bitwy pod Wiedniem” wielu czytelników dowiedziało się na przykład, kiedy powstało godło, które twórcy błędnie umieścili na sztandarze. Historycy zareagowali niczym strażnicy pilnujący, aby nie przekraczać pewnego poziomu absurdu.
Zwróćmy wreszcie uwagę na sprawę kolejną. „Bitwa pod Wiedniem” spotkała się z taką falą krytyki, nie tylko ze strony badaczy przeszłości, gdyż spece od reklamy zaczęli przedstawiać ten film jako przekazujący prawdę o przeszłości. Wizja Renza Martinellego, co oczywiste, nie może być całkowicie zgodna z faktami – gdyby tak było, oglądalibyśmy dokument rodem z Discovery Channel. Jednakże promowanie wizji reżysera, jako wiernego obrazu dawnej rzeczywistości, jest niczym innym, jak tylko wciskaniem widzowi kitu. Przecież nikt rozsądny, idąc na „Potop” czy „Trzech muszkieterów”, nie przyjmuje tych wizji za prawdziwe.
W „Mesjaszu Diuny” Frank Herbert zamieścił ciekawą charakterystykę badaczy przeszłości: „Wy, historycy, macie tę wadę, że zawsze szukacie dziury w całym”. To poszukiwanie błędów, korygowanie powszechnych błędnych wyobrażeń, jest elementem naszej pracy. Nie ma nic wspólnego z tym, czy film lub książka są dobre albo złe. W świetnym serialu „Rzym” badacze dziejów starożytnych również znajdowali nieścisłości czy przeinaczenia. Historyk chce dotrzeć do odbiorcy zainteresowanego przeszłością, a więc i tym, co zostało przeinaczone, wyolbrzymione lub pominięte. Chce też, choć może się to niektórym wydawać nieprawdopodobne, aby powstał jak najlepszy utwór. Czy zaakceptowalibyśmy bowiem wizję Sobieskiego nacierającego w czołgu na Turków uciekających w bolidach Formuły 1 w obrazie innym niż „Iron Sky”?
Redakcja: Roman Sidorski