O dyskursie bezsensów
Są takie tematy, przy których ręka drży na klawiaturze. Są takie teksty, które powstają z autentyczną obawą o reakcje czytelników. Teksty, w których każde słowo – jak w amerykańskim kryminale – może być użyte przeciwko temu, kto je napisał. Tak właśnie jest w przypadku dyskusji, która wybuchła kilka dni temu, a dotyczyła wypowiedzi dr Elżbiety Janickiej z Instytutu Slawistyki PAN, która twierdziła, że należy dokonać reinterpretacji książki „Kamienie na szaniec”, sugerując jednocześnie, że na podstawie jej treści uznać można, że Jana Bytnara „Rudego” i Tadeusza Zawadzkiego „Zośkę” łączył homoseksualny związek.
Nie jest to pierwsza tego typu wypowiedź naukowców zajmujących się szeroko rozumianą humanistyką. Kilka lat temu, na podstawie kąśliwych sugestii Długosza, skłonności homoseksualnych dopatrzono się u Władysława Warneńczyka, a tezy te potraktowano na tyle poważnie, że grupa działaczy lewicowych chciała widzieć w nim swoistego patrona. Niedawno wiele kontrowersji wzbudził krążący po Internecie obrazek Marii Konopnickiej z podpisem:
Narodowcu! Czy wiesz, że śpiewając „Rotę”, rozpowszechniasz twórczość poetki, która żyła przez lata w związku z Marią Dulębianką i jest ikoną polskiego ruchu LGBT?
Reakcja na próby znalezienia homoseksualistów wśród bohaterów polskiej tożsamości zawsze była podobna. Prawicowi komentatorzy widzieli w tym próbę dyskredytowania naszej historii i kompromitowania jej bohaterów, a tym samym robienie z przeszłości obiektu kpin i żartów, a nie kultu. Oczywiście, trudno zrozumieć, na czym polega ów kompromitujący wpływ skłonności seksualnych na sposób oceniania danej postaci, tym niemniej dla wielu środowisk tak właśnie jest. Homoseksualizm traktują jak obelgę, próbę szkalowania danej postaci i odzieranie jej z chwały. Nie inaczej jest w przypadku „Rudego” i „Zośki”. Wypowiedź Janickiej potraktowano jak uderzenie we wzorce, które od lat kształtują kolejne pokolenia młodych Polaków.
Przedstawiając „Rudego” i „Zośkę” jako homoparę pani doktor o nazwisku nie wartym wspominania opluwa tradycję „braterstwa i służby”. Próbuje także wpisać się w modną narrację przynoszącą uznanie salonu i granty od wywrotowców zagnieżdżonych w instytucjach publicznych
– pisała dla portalu Fronda.pl Marta Brzezińska. Jej wypowiedź, choć sięgająca do tradycji radosnego bełkotu, w dużej mierze oddawała myśl części osób oburzonych wypowiedzią literaturoznawczyni.
Co ciekawe, częściej zwracano uwagę na tezę o homoseksualności, niż na pojawiającą się w wywiadzie sugestię, że bohaterowie „Kamieni na szaniec” byli antysemitami. Ten zarzut w oczach prawicowych komentatorów był mniej godny uwagi niż domniemanie, że Bytnara i Zawadzkiego łączyło coś więcej niż przyjaźń.
Według literaturoznawcy prof. Michała Głowińskiego afera była papierkiem lakmusowym odkrywającym polskie kołtuństwo i przesądy. Wyraził on opinię, że front atakujący dr Janicką czynił to głównie z poczucia, że homoseksualista jest czymś gorszym, nie przystającym do heroicznej wizji zaprezentowanej w książce Kamińskiego. Z pewnością w wielu przypadkach tak właśnie jest, ale warto zadać pytanie: czy w każdym?
Opinia prof. Głowińskiego stawia pod ścianą wszystkich tych, dla których homoseksualizm nie jest przeszkodą w byciu bohaterem, a jednocześnie nie mogą się podpisać pod opiniami dr Janickiej. Tezy postawione w wywiadzie oparte są wszak na wątłych przesłankach i dość luźnych interpretacjach. Choć brzmią sensacyjnie, w sensie naukowym nie stanowią większej wartości, bo tak samo łatwo je postawić, jak obalić. Tak samo zresztą jest w wielu przypadkach badań dotyczących problemu seksualności. Trudno dziś na przykład ustalić, czy Warneńczyk faktycznie był homoseksualistą, czy też sugestia Długosza miała jedynie charakter paszkwilu, który miał skompromitować króla w oczach ówczesnych czytelników i wytłumaczyć, dlaczego Bóg ukarał polskich rycerzy klęską pod Warną. Nie sposób dojść do tego, czy Barbara Radziwiłłówna w istocie uwielbiała uprawiać seks grupowy, a Henryk Walezy lubił młodych dworzan. Tak samo w sferze plotek pozostaną domniemania dotyczące skłonności Michała Korybuta czy wielu innych postaci historycznych. W wielu przypadkach takie badania pozbawione są w ogóle sensu, bo dojście do pewnych wniosków jest nierealne. Są jednak historycy, którzy lubują się w tajemnicach alkowy, zapominając, że nie tylko dzisiejszy świat, ale również przeszły pełen był gawędziarzy seksualnych, którzy świat widzieli wyłącznie z perspektywy penisa i waginy, rozkoszując się swoimi wyobrażeniami i niespełnionymi marzeniami.
W tym sensie reinterpretacje historii, które za cel stawiają sobie odnalezienie wśród naszych bohaterów ludzi o różnych skłonności seksualnych, są radosną twórczością. Problem w tym, że jakakolwiek próba polemiki z nimi kończy się zazwyczaj oskarżeniem o homofobię i uciekanie od nowatorskiego spojrzenia na dzieje. Taka humanistyka staje się dyskusją o poglądach jej badaczy, a nie badanym obiekcie. To dyskurs bezsensów, z których jeden stawia kontrowersyjne tezy dla samej kontrowersyjności, drugi widzieć chce człowieka wyłącznie w określonych kategoriach poprawności. Wczytujemy się tym samym w polemiki współczesności, dla której przeszłość jest jedynie pretekstem.
Nie mam nic przeciwko temu, aby mówić o naszych bohaterach w kontekście ich seksualności czy życia prywatnego. Irytuje mnie jedynie sprowadzanie historii do magla, w którym na podstawie wątłych informacji konstruuje się plotki, którymi przez kolejne miesiące żyć ma całe osiedle. A może najwięcej racji ma w tej dyskusji Krzysztof Varga, który w swoim felietonie napisał:
Zasadniczy błąd zarówno Janickiej, jak i większości tych, którzy w tę dziwaczną dyskusję dali się wkręcić, polega na tym, że mówiąc o książce Kamińskiego, są przekonani, że mówią o prawdziwych „Zośce” i „Rudym”, gdy tymczasem mówią o kreacji literackiej, mówią o książce parareligijnej, a nie o dokumencie. […] To rzecz do bólu egzaltowana, pretensjonalna, momentami w swej literackiej słabości wręcz wzruszająca. Kamiński napisał hagiografię trzech harcerzy tworzących Mały Sabotaż, a potem Grupy Szturmowe Szarych Szeregów. Jak się pisze hagiografię, to się idealizuje i uwzniośla opisywanych świętych, czyż nie? A przecież w tej książce „Alek”, „Zośka” i „Rudy” są polskimi świętymi, tak miało być i takie zadanie postawił przed sobą Kamiński: ukazać ich jako bohaterskich, ale też pięknych fizycznie, chodzących w aureolach, nie do końca rzeczywistych.
Bo być może dużo bardziej wartościowa jest próba dyskusji o tym, jak „Kamienie na szaniec” kształtują naszą wizję rzeczywistości II wojny, niż wchodzenie „Rudemu” i „Zośce” do łóżka. Tajemnice ich alkowy w żaden sposób nie zmieniają faktu, że o polskim podziemiu mówi się dziś w kontekście mdławo-cukierkowym i tak samo patrzy się na przeszłość, którą budują nie ludzie, ale cukrowe baranki. Nawet jeśli celem dr Elżbiety Janickiej było rozpętanie takiej dyskusji, to swoimi tezami dotyczącymi homoseksualizmu pary głównych bohaterów wywołała tsunami, które właściwy sens rozmowy o dziele Kamińskiego zalało oceanem absurdu.
Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.