Niewesoło o demokracji

opublikowano: 2006-12-17, 22:00
wolna licencja
Kiedy czytałem felieton zamieszczony w ostatnim numerze Histmaga targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony zgadzałem się w głównych punktach z autorem. Z drugiej, miałem uczucie niedosytu, bo autor poruszył jedną strunę i nie kontynuował już gry na niej, że pozwolę sobie użyć takiej muzycznej figury.
reklama

Mowa-trawa komentatorów

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że poziom potocznej debaty politycznej jest mierny. Miast dyskutować o podatkach, priorytetach polityki zagranicznej czy reformie służby zdrowia, komentatorzy, uznający siebie za inteligentnych, wiodą dysputy o niczym. Bo jakże inaczej nazwać szum medialny wytworzony wokół kolejnych przejęzyczeń premiera, faux pas prezydenta czy niestosownej garderoby pierwszej damy. Te wydarzenia mogą mówić oczywiście o tym, że krajowi prezencja czołowych decydentów pozostawia sporo do życzenia, ale ten problem, chociaż ważny, blednie wobec innych zdarzeń, o których nawet nie zająkną się kpiarscy komentatorzy. Jakże mają o nich wiedzieć, skoro zamiast obserwować rozporządzenia wydawane przez ministrów, albo projekty ustaw w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wolą skupić się na imieniu kota Jarosława Kaczyńskiego (tutaj chciałem jeszcze zauważyć, że autor felietonu niezbyt dobrze zgłębił niuanse historii o Irasiadzie, ale sedna jego rozważań to w żaden sposób nie zmienia).

Miałkość komentarzy to jednak element większej całości. Trudno już dzisiaj określić, kto właściwie rozpoczął spłycanie debaty politycznej. Rzecz w tym, że z podobnym problemem boryka się cały świat. Spójrzmy dookoła. Czechy rozemocjonowały się bardziej kontaktami swojego byłego premiera z właścicielką domu publicznego, niż notorycznymi problemami z wybraniem prezydenta czy wyłonieniem większości parlamentarnej. Węgrzy oburzyli się cynicznymi wypowiedziami liderów partii rządzącej do tego stopnia, że skutecznie zdemolowali własną stolicę. W tym oceanie gniewu zaskakująco mało uwagi poświęcono fatalnemu stanowi węgierskiej gospodarki, o którym w swej oburzającej wypowiedzi mówił premier Gourcsany. Francuzi emocjonują się zgrabnymi nogami kandydatki na prezydenta, ale nie widzą potrzeby reformy coraz bardziej anachronicznego systemu świadczeń społecznych. Kto stoi za tym parodiowaniem demokracji? Czy politycy, dla których wygodniej jest odsunąć uwagę od rzeczywistych problemów, wymagających podejmowania niepopularnych decyzji? A może rzeczywiście dziennikarze wybierają co bardziej groteskowe wydarzenia w nadziei, że właśnie taki towar chętniej kupi czytelnik? Albo to szary Kowalski, nie rozumiejąc skomplikowanych zagadnień ekonomicznych, woli spożywać substytut polityki w postaci artykułów o kotach czołowych polityków? Rozwiązanie tego zagadnienia przypomina spór o to, czy pierwsza była kura, czy może jajko. A nie o to przecież chodzi. U sedna problemu spoczywa prosta i bolesna prawda. Taka jest niestety współczesna demokracja, w lewej ręce dzierżąca powszechne prawo wyborcze dostępne nawet dla osób nieumiejących się podpisać, w prawej wolne media i prawo do wygadywania największych idiotyzmów. Dzisiejsza rzeczywistość polityczna preferuje pół- i ćwierćproblemy (chciałoby się dopisać, że dla pół- i ćwierćinteligentów). Na agorę nie mają wstępu ekonomiści i inni „nudziarze”. Któż by zrozumiał, o czym mówią? Lepiej ich wyłączyć z debaty, tak jak wyłącza się nudny program w telewizji.

reklama

Kot premiera i nogi prezydenta

Demokracja, jaką znamy, uległa przeobrażeniu w kierunku kolejnego produktu użytkowego, który ma być kolorowy i dostosowany do gustów. Marketingowy wymiar polityki nie jest jednak groźny, dopóki nie usuwa kolejnych filarów zachodniej cywilizacji. Ameryka, ta świątynia demokracji, jest tego najlepszym przykładem. Za szczytnymi hasłami stoi faktyczna oligarchizacja życia publicznego przez kilkadziesiąt najbogatszych rodzin. Nikogo to nie wzrusza. Od programów politycznych w wyborach liczy się bardziej to, jacy piosenkarze pojawili się na konwencie partii, albo który koszykarz poparł danego kandydata. Zdumiewające, że ludzie dają sobie wmówić, że sympatie polityczne człowieka, który przez całe życie rzuca piłką do metalowej obręczy, są ważniejsze od programu podatkowego.

Całość moich rozważań zmierza ku jednemu: to, na co narzeka autor felietonu, który ośmielam się komentować, jest wynikiem ogromnego procesu, którego być może nic nie zatrzyma. Nie chcę tutaj szukać usprawiedliwień dla nierzetelnych komentatorów i publicystów, którzy zajmują się rzeczami o trzeciorzędnym znaczeniu. Pragnę jednak podkreślić, że jesteśmy na takie komentarze skazani. Będą one występować coraz częściej i będą coraz bardziej idiotyczne.

Przepoczwarzenie demokracji uderzyło mnie dopiero niedawno, ale uderzyło boleśnie. Może zresztą zupełnie niepotrzebnie przenoszę dyskusję ze skali mikro (polska rzeczywistość polityczna), na skalę makro (świat, idea demokracji), nie dorosłem wszakże do historiozoficznych gdybań. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jesteśmy na coraz to bardziej powierzchowną debatę skazani. Gdzie nie spojrzę widzę tego przykłady. Trwam w pesymistycznym oczekiwaniu na kolejne dowody hipokryzji polityków, dziennikarzy i demokracji jako projektu ustrojowego. 12 Listopada Polacy woleli oglądać tańczących aktorów i finał konkursu audiotele, zamiast się dowiedzieć, kto będzie rządził ich miastem przez najbliższe cztery lata… Byłem prawie gotowy na taką rewelację. Mój pesymizm uratował mnie przez zawałem.

reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Rodak
Absolwent politologii i student prawa na Uniwersytecie Warszawskim, współpracował z redakcją „Życia Warszawy” i branżowego miesięcznika poświęconego samorządowi terytorialnemu „Forum Samorządowe”. Obecnie pracuje w administracji rządowej, czym, jak mówi, zdradził swoją miłość do samorządu terytorialnego. Jest fanatycznym kibicem snookera i włoskiego futbolu. Do końca 2007 roku blisko współpracował z redakcją „Histmaga”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone