Niepotrzebna klęska. Bitwa pod Cecorą 1620
Bitwa pod Cecorą – zobacz też: Hetman męczennik? Stanisław Żółkiewski i śmierć pod Cecorą
Jedna z przyczyn bitwy pod Cecorą - walki Polaków o Mołdawię, nazywane w literaturze Mohyliadami, przebiegały dwutorowo. Część hospodarów, jak na przykład Jeremi czy Stefan Mohyłowie, osadzani byli na tronie w Jassach, by jako polscy (bo obdarzeni indygenatem) szlachcice realizowali przychylną Warszawie politykę. Zdarzały się również przedsięwzięcia prywatne, umocnione dodatkowo interesami dynastycznymi polskiej magnaterii. W 1612 roku Stefan Potocki na czele wojsk nadwornych wtargnął do Mołdawii, aby obsadzić ponownie na tronie w Jassach swego szwagra Konstantego Mohyłę. Interwencja ta zakończyła się druzgocącą dla Potockiego bitwą pod Sasowym Rogiem. Trzy lata później kresowi magnaci – Michał Wiśniowiecki oraz Samuel Korecki – przekroczyli granicę polsko-mołdawską, aby strącić z tronu ówczesnego hospodara Stefana Tomżę i posadzić na nim wspólnego szwagra, Aleksandra Mohyłę.
Kolejnym problemem, zaogniającym stosunki pomiędzy Rzecząpospolitą a Turcją byli Kozacy. Zaporożcy napadali na bogate miasta nad Morzem Czarnym, łupili statki, napadali nawet na olbrzymie tureckie galery. Rajdy Kozaków zapuszczały się aż na północne pobrzeża Anatolii. W 1615 roku spustoszyli okolice Konstantynopola. Paląca kwestia tzw. chadzek, stale podnoszona w kontaktach dyplomatycznych pomiędzy Rzecząpospolitą i Portą była zarzewiem stałych konfliktów. W 1617 roku wojska osmańskie złożone z Turków, Wołochów i Siedmiogrodzian oraz sprzymierzone z nimi oddziały tatarskie dokonały zbrojnej demonstracji sił, wkraczając na terytorium Rzeczypospolitej i paląc Raszków.
Przebywający wówczas na granicy Stanisław Żółkiewski nie dopuścił do eskalacji działań wojennych, zaś obie strony podpisały traktat pod Buszą. Porozumienie to zakładało oddanie Turkom twierdzy chocimskiej i oraz zrzeczenie się przez państwo polsko-litewskie, iluzorycznego już wówczas, wpływu na politykę wewnętrzną Mołdawii, Wołoszczyzny i Siedmiogrodu. Najważniejszym ustaleniem było jednak wzajemne zobowiązanie pertraktujących stron do powstrzymania kozackich chadzek na Morze Czarne oraz tatarskich najazdów na Ruś, Podole i Ukrainę.
Układ ten, choć dawał nadzieję na normalizację stosunków pomiędzy państwami, był w istocie niewykonalny. Chanat Krymski nadal najeżdżał ziemie ruskie, zaś Zygmunt III, pomimo pomysłów zakładających uspokojenie Kozaków podarkami, nie mógł i nie chciał pozbywać się tanich i bitnych żołnierzy, którzy udowodnili swoją przydatność na placu boju nie tylko podczas odpierania najazdów tatarskich, ale także w trakcie wypraw wojsk polsko-litewskich na Moskwę.
Bitwa pod Cecorą: Miłe złego początki
Gdy w 1618 roku na tron w Konstantynopolu wstąpił młody, niespełna piętnastoletni Osman II, dynamika relacji pomiędzy oboma państwami uległa zmianie, co w przyszłości miało doprowadzić do starcia pod Cecorą. Napięcie potęgowała rozpoczynająca się w Europie Zachodniej wojna trzydziestoletnia. Gdy w lipcu 1618 roku sułtan wysłał do Zygmunta III list, w którym oznajmiał on o swoim wstąpieniu na tron, a także informował o podtrzymaniu warunków rozejmowych wypracowanych pod Buszą, wszystko wydawało się być na dobrej drodze do utrzymania status quo. Strona polska planowała wysłanie wielkiej misji dyplomatycznej do Konstantynopola, dokąd skierowano półoficjalne poselstwo, mające przygotować grunt do przyjęcia posła wielkiego.
Polskiemu emisariuszowi Grzegorzowi Kochańskiemu udało się skutecznie wpłynąć na zmiany na tronach księstw naddunajskich. Od panowania w Hospodarstwie Mołdawskim odsunięty został wrogi Rzeczypospolitej Stefan Tomża, zaś jego miejsce zajął zasłużony dla Porty i – co najważniejsze – przychylny sprawom polskim, Włoch Gaspar Grazziani. Hospodarem wołoskim został, dzięki wyraźniej pomocy Żółkiewskiego, jego protegowany Gabriel Mohyła.
W takiej sytuacji misja posła wielkiego Piotra Ożgi wydawała się czystą formalnością. Poselstwo zawarło porozumienie polsko-tureckie, potwierdzające ustalenia spod Buszy, jednak zarówno w dokumentach traktatowych, jak i w korespondencji międzynarodowej, palącą kwestią okazało się być rozwiązanie problemu kozackiego. Także Grazziani, prowadzący dla Rzeczypospolitej rozbudowany wywiad wojskowy, zwracał znaczną uwagę na niesubordynację Zaporożców i namawiał polskie elity polityczne do jak najszybszego zażegnania zagrożenia. Strona polska, mając nadzieję na jak najdłuższe, poprawne relacje z Osmanami, zadecydowała o wysłaniu do Konstantynopola kolejnej misji dyplomatycznej, na której czele stał Samuel Hieronim Otwinowski. Jej celem było zaledwie naniesienie pewnych korekt do podpisanego wcześniej traktatu. Poselstwo to, pomimo pokładanych w nim nadziei, nie przyniosło spodziewanych skutków.
Bitwa pod Cecorą: W sieci intryg
Jesienią 1619 roku sytuacja Habsburgów na frontach raczkującej wojny trzydziestoletniej nie należała do najlepszych. Zbuntowani Czesi, Morawianie i Ślązacy stopniowo, acz skutecznie, wypierali wojska cesarskie ze swoich ziem. Na domiar złego, do powstańców przyłączył się wojewoda siedmiogrodzki, a więc i lennik turecki, Gábor Bethlen, który wraz z wojskami zbuntowanych stanów Korony Świętego Wacława ruszył oblegać Wiedeń.
Polecamy e-book Jakuba Jędrzejskiego – „Hetmani i dowódcy I Rzeczpospolitej”
W sprzedaży dostępne są również druga i trzecia część tego e-booka. Zachęcamy do zakupu!
Cesarz, powołując się na zawarty w 1613 roku układ dynastyczny, zwrócił się z prośbą o wsparcie wojskowe do Zygmunta III. Obiecanymi posiłkami, jakie zostały wysłane na pomoc oblężonemu Wiedniowi, były oddziały lisowczyków. Formacja ta, utworzona na ogromnych rosyjskich przestrzeniach w trakcie Dymitriad, słynęła z dużych umiejętności bojowych i wysokiej mobilności, ale też bezwzględności wobec cywilów. Ich zadaniem było wkroczenie do Siedmiogrodu oraz przeprowadzenie akcji dywersyjnej, jednak lisowczycy zaczęli plądrować, palić, gwałcić i siać ogólny zamęt jeszcze przed przekroczeniem granicy Rzeczypospolitej. Dodatkowo, już po powrocie spod Wiednia, elearzy znów złupili Małopolskę. Taki rozwój wypadków w oczywisty sposób spotkał się ze stanowczym sprzeciwem Gábora Bethlena, który nie tylko zaalarmował Sułtana o poczynaniach polskich żołnierzy, ale także zapowiedział akcję odwetową.
Swoje dołożyli też Zaporożcy, którzy pomimo polskich obietnic nie zaprzestali chadzek na posiadłości Imperium Osmańskiego i w maju 1620 roku dokonali krwawego najazdu na pobrzeża Morza Czarnego. Oprócz zewnętrznych czynników, osłabiających kruche stosunki polsko-tureckie, przeciwko Rzeczypospolitej knuli również Iskander-pasza (bejlerbej oczakowski i jeden z dowódców armii sułtańskiej) oraz Gábor Bethlen, a posłowie polscy przebywający w Konstantynopolu i na Krymie, obaj wykonujący swoje obowiązki z narażeniem życia, donosili o nadchodzącym niebezpieczeństwie.
Nad głową hospodara Grazzianiego zaczynały zbierać się ciemne chmury. Na dworze sułtańskim padały oskarżenia jego o nielojalność oraz kontakty z Polakami, potężni protektorzy odwrócili się od niego, a sieć intryg snutych przez personalnych wrogów Grazzianiego: Gábora Bethlena, Stefana Tomżę oraz Iskandera-paszę zaciskała coraz ciaśniejszą pętlę na szyi hospodara. Do uszu Polaków dochodziły nowe wieści o tureckich planach wojny z Rzecząpospolitą. Liczący się politycy, jak prymas Wawrzyniec Gembicki czy sekretarz wielki koronny Jakub Zadzik, naciskali na zwołanie sejmu umożliwiającego powiększenie liczebnego stanu armii oraz zebranie podatków przeznaczonych na żołd.
Zygmunt III starał się opóźnić decyzję o zwołaniu sejmu nadzwyczajnego tak długo, jak tylko się dało. Mimo to monarcha zdecydował się jednak na wysłanie dwóch półoficjalnych misji dyplomatycznych, które w zamyśle miały zebrać informacje o gotowości strony tureckiej do ataku. Wydał również szereg zarządzeń skierowanych do szlachty, między innymi rozpuścił pierwsze i drugie wici na pospolite ruszenie. W czerwcu zarządził koncentrację wojsk koronnych na Ukrainie, z zamiarem późniejszego przesunięcia ich na granicę polsko-węgierską.
Pomimo dramatycznych apeli monarchy, szlachta i magnaci nie uświadamiali sobie rosnącego niebezpieczeństwa tureckiego. Wieści dochodzące z Krymu i znad Bosforu były skądinąd pozytywne, bowiem Turcy mieli zmobilizować tylko niewielkie siły. Przytoczone wyżej czynniki oraz wysunięta przez Grazzianiego, stale ponawiana i przybierająca dramatyczny wydźwięk, propozycja poddania Mołdawii Rzeczypospolitej utwierdziły Zygmunta III i Żółkiewskiego w planach interwencji w obronie praw do tronu Gaspara Grazzianiego. Wojska polskie, na czele z Żółkiewskim, 3 września 1620 roku przekroczyły Dniestr i wkroczyły do Mołdawii. Rozpoczęła się wojna.
Początki kampanii
Sama kampania przygotowana była pospiesznie i niestarannie, począwszy od niedoprowadzonej do końca koncentracji sił, poprzez niedostateczną aprowizację armii i zaopatrzenie jej w proch, po brak odpowiedniego rozeznania w siłach i działaniach przeciwnika. Pierwotnie wojska pod komendą Żółkiewskiego liczyły około 7000 ludzi, jednak wraz z napływem posiłków, w których skład wchodzili Mołdawianie oraz prywatne wojska magnatów, liczebność sił polskich wzrosła do około 10 tysięcy.
Jednostki, jakie wyruszyły na odsiecz Grazzianiemu, przedstawiały różną wartość bojową. W ich skład wchodziły wojska kwarciane, półprywatne oddziały hetmanów oraz ich stronników, nieliczne wojska powiatowe, oddziały magnatów ukrainnych, lisowczycy oraz różnej maści ochotnicy. Nie sposób nie wspomnieć również o samej osobie hetmana wielkiego. Żółkiewski w chwili rozpoczęcia kampanii liczył 73 lata. Sterany życiem i chorobami starzec, pomimo glorii przeszłych zwycięstw, miał coraz większe trudności z utrzymaniem żołnierskiej dyscypliny, natomiast rozpuszczana przez politycznych wrogów hetmana fala krytyki po przegranej bitwie z Tatarami pod Oryninem, we wrześniu 1618 roku znacznie nadszarpnęła zaufanie żołnierzy wobec starego wodza.
Polecamy e-book Marka Groszkowskiego „Batoh 1652 – Wiedeń 1683. Od kompromitacji do wiktorii”
Ucieczka sprytnego Włocha
Gdy tylko Grazziani dowiedział się o wyczekiwanej akcji strony polskiej, wyjechał do Sasowego Rogu, gdzie uwięził żądających jego ustąpienia wysłanników Iskandera-paszy. Z inspiracji hospodara pospólstwo w Jassach dokonało rzezi na przebywających w mieście Turkach. Był to wyraźny znak zerwania jakichkolwiek stosunków Mołdawii z Portą. Grazziani wyświadczył tym hetmanowi niedźwiedzią przysługę, tym bardziej, że sprytny Włoch nie skierował swoich kroków do obozu polskiego; planował bowiem przez Bukowinę i północne Węgry uciec na terytorium Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Tymczasem wojsko Żółkiewskiego, po przejściu około 25 kilometrów, założyło obóz pod wsią Łozowa, gdzie spędziło około czterech dni. Hetman, rozeznawszy się w planach hospodara, dwoma karcącymi listami wezwał Grazzianiego do przybycia do wspomnianego obozu, do którego władca Mołdawii przywiódł zaledwie 600, zamiast obiecywanych 15 000 żołnierzy.
Na naradzie wojennej, jaka odbyła się 8 września, Żółkiewski oraz Grazziani wysunęli dwie, sprzeczne ze sobą wizje przeprowadzenia kampanii. Hospodar mołdawski uważał, że do pokonania Turków potrzebne są szybkie działania, a najlepszym rozwiązaniem będzie uderzenie na siły Iskandera-paszy przebywające w Tehini (obecnie Bendery w Naddniestrzu), póki nie zostaną wzmocnione posiłkami tatarskimi. Żółkiewski nie chciał natomiast wiązać szczupłych i słabo wyposażonych w artylerię sił w oblężenie twierdzy tehińskiej; wolał natomiast umocnić się w okopach cecorskich, a Grazzianiego w odpowiednim momencie wysłać do Jass.
Prości żołnierze, ani nawet kadra dowódcza poszczególnych polskich jednostek, nie znała hetmańskich zamiarów. Co gorsza, sam dowódca nic nie wiedział o planach przeciwnika, liczebności jego oddziałów, ani ich położeniu; nie zadbał również o bezpieczeństwo picowników, czyli żołnierzy oraz czeladzi, których zadaniem było sprowadzenie do obozu odpowiednich ilości prowiantu oraz paszy dla koni. 9 września nastąpiło wyjście armii interwencyjnej z Łozowej, natomiast pozycje pod Cecorą osiągnięte zostały 13 września.
Pomimo wielu zalet umiejscowienia obozu, zarówno strategicznych (położenie na szlakach komunikacyjnych, skutecznie uniemożliwiających złączenie sił turecko-tatarskich z wojskami siedmiogrodzkimi, zablokowanie przeciwnikom drogi na Jassy), jak i taktycznych (osłona umocnień przez zakole rzeki Prut, dogodne warunki obozowania, jak i przeprowadzenie na przedpolu obozu działań jazdy), teren nie został odpowiednio rozpoznany. Na domiar złego w okolicy znajdował się las, który umożliwiał przeciwnikowi niemal niezauważone podejście pod pozycje polskie. Trzy dni pomiędzy pojawieniem się oddziałów Żołkiewskiego w Cecorze a pierwszym atakiem nieprzyjaciela, hetman wykorzystał na przeprowadzenie tyle szerokiej, co nieskutecznej akcji dyplomatycznej wobec Gábora Bethlena, Gabriela Mohyły i Tatarów.
Bitwa pod Cecorą
17 września, po przybyciu do obozu tureckiego znacznych posiłków tatarskich, Iskander-pasza zdecydował o przejściu do ataku. Pierwszym aktem działań zbrojnych było wyłapanie przez dowodzącego Nogajami Kantymira-murzy picowników skupionych wokół polskich umocnień. Dzięki zeznaniom jeńców dowództwo turecko-tatarskie w pełni rozpoznało pozycje polskie. Następnego dnia licząca około 10-13 tys. żołnierzy armia Iskandera-paszy podeszła pod obóz cecorski. Na równinie rozciągającej się na przedpolu umocnień polskich Turcy przeprowadzili rozpoznanie bojem. 19 września Żółkiewski zadecydował o przeprowadzeniu walnego starcia. Dla swego wojska zaplanował dość ciekawą i niekonwencjonalną taktykę wykorzystania formy ruchomej twierdzy obsadzonej przez piechotę. Sformowano dwa tabory, natomiast środek stanowiła główna siła uderzeniowa – pięć pułków jazdy. Wrażliwe punkty szyku bojowego obsadzono grupami bojowymi zamykającymi luki pomiędzy wałem obozowym i taborami.
Założenie to było ze wszech miar słuszne, jednak wizja hetmana zderzyła się z małą elastycznością szyku, brakiem odwodu umożliwiającego doraźną interwencję na polu walki, niezgraniem poszczególnych elementów wojennej układanki i niską dyscypliną części wojska. Już w pierwszej fazie bitwy, polegającej na czołowym starciu obu stron, szyk jazdy polskiej rozluźnił się, a prawy tabor, w wyniku niedostatecznej znajomości terenu, znacznie oddalił się od wału obozowego. Ten słaby punkt natychmiast rozpoznali i wykorzystali Tatarzy, którzy uderzyli na oddzielony tabor i wdarli się na tyły jazdy polskiej. Kawalerzyści ulegli panice i rozpoczęli bezładny odwrót do obozu. Kiedy osiągnęli oni pozycje obronne, pozostali niewzruszeni na prośby i wezwania Żółkiewskiego o powrót na pole bitwy.
Zostawiony samemu sobie lewy tabor, pomimo prób odsieczy prowadzonej przez pułk Koniecpolskiego, bronił się przez blisko pięć godzin, ale skapitulował w wyniku nawały nieprzyjaciela. Piechota z tego taboru, oprócz jej dowódcy Teofila Szemberga oraz nielicznych żołnierzy, została wybita lub wzięta do niewoli. Wynik walnej bitwy był jednoznacznie negatywny dla strony polskiej – strata ok. 3 tys. żołnierzy i znaczniej części zapasów, a także zdruzgotane morale u reszty wojska. Siły Iskandera-paszy uszczupliły się zaledwie o około 250 zabitych i 700 rannych.
Polecamy e-book Jakuba Jędrzejskiego – „Hetmani i dowódcy I Rzeczpospolitej”
W sprzedaży dostępne są również druga i trzecia część tego e-booka. Zachęcamy do zakupu!
Tumulty
Po walnym starciu w gronie polskiego dowództwa rozpoczęła się gorączkowa narada wojenna. Hetman Żółkiewski wysunął propozycję przebicia się do granic Rzeczypospolitej w szyku taborowym, co zostało jednogłośnie przyjęte przez obecnych na naradzie. Posunięcie to, skądinąd realne, było jedynym rozwiązaniem umożliwiającym zachowanie resztek prestiżu przez skompromitowane przegraną bitwą polskie dowództwo. Dodatkowo Żółkiewski ogłosił również, że przed wyruszeniem z obozu cecorskiego zostaną podjęte rokowania z Iskanderem-paszą. Układ ten miał zmylić przeciwnika co do polskich zamiarów. Grazziani, przerażony takim obrotem sprawy, wiedział, że rozmowy z Turkami wiązałyby się z wystawieniem go na pewną śmierć. Hospodar postanowił uciec z polskiego obozu, przekupiwszy uprzednio Walentego Kalinowskiego, jednego z polskich dowódców. Za jego przykładem poszło wielu oficerów, którzy, dla zapewnienia sobie alibi, rozpuścili pośród zdemoralizowanego wojska wieści o rzekomej ucieczce hetmanów.
Nastąpił tumult, który Żółkiewski i Koniecpolski starali się powstrzymać. Bezskutecznie. Wysłany dla uspokojenia żołnierskiej paniki znakomity zagończyk Stefan Chmielecki, po nieudanej próbie powstrzymania ucieczki, sam przedarł się do granic Rzeczypospolitej. Na zamieszaniu w obozie skorzystała czeladź oraz awanturnicze indywidua pokroju lisowczyków i wolontariuszy, którzy rzucili się do rabunku pozostałych w obozie namiotów. Gorące głowy polskiego żołnierstwa ochłodziła woda Prutu, w której utopiło się wielu uciekinierów. Ci, którym przeprawa powiodła się, zostali wyłapani przez przebywających na drugim brzegu rzeki Tatarów. Grazziani wprawdzie przeprawił się bezpiecznie, ale został złapany przez własnych poddanych i zabity. Reszta stłoczonych na brzegu żołnierzy, po namowach Marcina Kalinowskiego, powróciła do obozu. Sam hetman wielki przysiągł nie opuszczać swojego wojska.
W nocy z 21 na 22 września Iskander-pasza dokonał zbrojnej demonstracji sił, ale nie podjął działań zaczepnych. Następnego dnia przysłał do obozu polskiego gońca z propozycją rokowań. Po konsultacji z radą wojenną przystano na propozycję i podjęto rozmowy. Na skutek odmiennych wizji warunków rozejmowych rokowania zostały zerwane.
Polski Leonidas?
Fiasko rozmów podtrzymało konieczność zbrojnego przebijania się taborem do granic Rzeczypospolitej. Początkowo odwrót nastąpić miał 28 września. Z uwagi na informacje przekazane Turkom przez polskich jeńców, datę tę przesunięto na dzień następny. Pierwszy przemarsz zaskoczył przeciwników, którzy nie prowadzili wobec resztek polskiej armii działań zaczepnych. W dalszych dniach tabor posuwał się dalej, jednak ataki Tatarów, skutecznie odpierane ogniem piechoty, stale niepokoiły znajdujących się na skraju fizycznej i psychicznej wytrzymałości żołnierzy. Co gorsza, strona turecko-tatarska systematycznie paliła wsie, pola i łąki, aby uniemożliwić przemieszczającej się w taborze armii zdobycie pożywienia.
Skrajne zmęczenie ludzkie, utrata większości koni i ciągłe nękanie przez przeciwnika nie utrudniały taborowi polskiemu pokonywania średnio 27,5 km na jeden przemarsz, który z uwagi na niechęć Tatarów do walki po zmroku, odbywał się nocą. Całkowite rozprężenie dyscypliny w taborze, które doprowadziło do klęski, miało miejsce w nocy z 6 na 7 października, zaledwie 10 km od granicy z Rzecząpospolitą. Czeladź, która w trakcie nocnej paniki pod Cecorą rabowała dobytek swoich panów, usłyszawszy o zapowiedzianej po przekroczeniu granicy rewizji, chciała wymknąć się z obozu dla uniknięcia odpowiedzialności. Jej działania wywołały tumult, który doprowadził do rozerwania taboru. Z okazji skorzystali Nogajcy, którzy natychmiast zaatakowali pozycje polskie.
Wybuchła panika. Żółkiewski na czele 300 żołnierzy usiłował przebijać się dalej. Po przejściu 1,5 km, w wyniku ataku nieprzyjaciela, przy hetmanie została garstka żołnierzy. 7 października, w odległości 5 km od Mohylewa, Turcy odnaleźli zwłoki hetmana, który stracił życie w niewyjaśnionych okolicznościach. Głowa pogromcy wojsk moskiewskich spod Kłuszyna przesłana została do Konstantynopola, a zmasakrowane ciało starca wykupiła wdowa.
40-50% zbiegłych żołnierzy bezpiecznie przekroczyła granicę, zaś kilkuset ludzi poległo w walce lub utopiło się w Dniestrze. Pozostali, w tym np. Stanisław Koniecpolski, Samuel Korecki, Jan i Łukasz Żółkiewscy czy Wolmar Farensbach, trafili do niewoli. Klęska cecorska nie zniszczyła całości wojsk Rzeczypospolitej, które w następnym roku rozgromiły Turków pod Chocimiem. Rzeź nad Dniestrem pozbawiła jednak armię kadry dowódczej oraz głęboko odbiła się w świadomości historycznej kolejnych pokoleń, stając się synonimem bezprzykładnej klęski.
Bibliografia:
- Jerzy Besala, Stanisław Żółkiewski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988.
- Ryszard Majewski,_ Cecora rok 1620_, Wydawnictwo MON, Warszawa 1970.
- Janusz Pajewski, Buńczuk i koncerz. Z dziejów wojen polsko-tureckich. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1997.
- Jerzy Teodorczyk, Jeszcze o Cecorze, „Kwartalnik Historyczny”, nr 3, Wydawnictwo Instytutu Historii PAN, Warszawa 1973.
- Zbigniew Wójcik [red.], Historia Dyplomacji Polskiej t. II, 1572-1795, Polskie Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1982.
Redakcja: Paweł Czechowski