„Niepokonani” – reż. Peter Weir – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2011-05-13, 14:46
wolna licencja
Niełatwo jest oceniać film, który bez względu na wszystko i tak najprawdopodobniej osiągnie w Polsce sukces kasowy. Stanie się to z prostego powodu – bohaterem swego najnowszego filmu Peter Weir postanowił uczynić Polaka. W dodatku tak szlachetnego i niezłomnego, że ze świecą go szukać – nawet w polskim kinie.
reklama
Reżyseria: Peter WeirScenariusz: Keith R. Clarke, Peter WeirZdjęcia: Russell BoydMuzyka: Burkhard von DallwitzDystrybucja: Monolith FilmsProdukcja: USAData polskiej premiery: 8 kwietnia 2011 r.Ocena naszego recenzenta: ++6,5/10++(jak oceniamy książki i filmy?)

Inspiracją dla australijskiego reżysera była autobiograficzna książka Stefana Rawicza, żołnierza kampanii wrześniowej, który wywieziony przez Rosjan na Syberię, pokonał drogę z łagru do Indii, by dalej walczyć z Niemcami. „Długi Marsz”, opowiadający o losach grupki uciekinierów, którzy przedzierają się przez pół Azji w poszukiwaniu wolności, osiągnął duży sukces na Zachodzie i został przetłumaczony na kilkanaście języków. Kilka lat temu, już po śmierci autora, okazało się, że Stefan Rawicz niekoniecznie musi być tym, za kogo się podaje. Dziennikarze dotarli do innego polskiego kombatanta, który twierdził, że Rawicz ukradł jego historię i opublikował pod swoim nazwiskiem. W rezultacie wyszło na jaw, że najprawdopodobniej obaj nie byli do końca szczerzy. Ostatecznie okazało się, że ktoś podróż podobną do tej opisanej w „Długim Marszu” przebył, jednak nie był to najpewniej żaden z obu panów.

Fabuła filmu w najważniejszych punktach powtarza historię opowiedzianą w „Długim Marszu”. Bohaterem filmu jest Janusz, polski żołnierz, który, oskarżony o szpiegostwo (obciążające zeznania zostały wymuszone na jego żonie), zostaje przez sowieckie władze zesłany do gułagu. Tam przeżywa szokujące zderzenie ze światem, w którym życie ludzkie nie ma żadnego znaczenia. „Też jestem starym człowiekiem, ale rano będę żył, on nie” – mówi mu jeden ze współwięźniów, zgorzkniały amerykański inżynier (Ed Harris), gdy Janusz oddaje połowę swojej racji przymierającemu głodem starcowi. Polak, świadomy, że nie przeżyje w warunkach katorżniczej pracy i nieustannego terroru ze strony zdeprawowanych urków, postanawia uciec. Na początku znajduje wspólnika w rosyjskim aktorze Chabarowie (Mark Strong), ale okazuje się, że ten ma w zwyczaju zwodzić nowych więźniów – takich, jak Janusz – ułudą ucieczki, tak naprawdę nigdy nie mając zamiaru uciec. Ostatecznie Janusz wraz ze wspomnianym Amerykaninem, kryminalistą Walką, grupą innych więźniów, wśród których nie brakuje Polaków, Łotyszy czy Jugosłowian oraz z dołączającą w drodze Polką Ireną, ruszają w drogę na południe. Zbiegów nikt nie goni, bo jak stwierdza jeden z enkawudzistów na samym początku filmu – nikt ich nie będzie szczególnie pilnował, bo to natura jest ich najsroższym strażnikiem.

Film ma dwie niekwestionowane zalety – nienaganną grę aktorską i wierność faktograficzną. Ta druga jest zapewne w głównej mierze zasługą oficjalnej konsultantki Petera Weira, Anne Applebaum, autorki nagrodzonej Pulitzerem książki o historii sowieckich łagrów. Ten dobry merytoryczny fundament daje o sobie znać. Pierwsze sceny filmu nie tyle służą zbudowaniu akcji i napięcia, co raczej pokazaniu tego, czym były i jak wyglądały rosyjskie obozy pracy. Widać po tym, że reżyser nie tylko chciał opowiedzieć historię o niezłomnym człowieku, lecz także pokazać widzowi, jak wyglądał system represji w ZSRR. Cel niewątpliwie szczytny – wiedza o tym, szczególnie na Zachodzie, nie jest dość rozpowszechniona, ale film jako całość sporo na tym traci. Pierwszych kilka scen tworzy coś na kształt sekwencji luźno związanych ze sobą scen rodzajowych, które nie tworzą spójnej całości. Reżyser zamiast lepiej zapoznać nas z bohaterami, z którymi przyjdzie nam spędzić najbliższe dwie godziny, daje nam krótki wykład „z życia codziennego” gułagu.

reklama

A szkoda, bo byłoby to wskazane. Grupa uciekinierów jest dość liczna, przez co trudno się identyfikować z każdym z nich. Utrudnia to również pracę aktorom, którzy mają mało czasu, by zainteresować widza swoją postacią. Najlepiej z tym zadaniem poradzili sobie Ed Harris, Colin Farrell i Saoirse Ronan, grający odpowiednio Mister Smitha (wspomnianego amerykańskiego inżyniera), urkę Walkę i Irenę. Mieli oni o tyle ułatwione zadanie, że ich postacie należały do najbardziej charakterystycznych. Z tego pewnie powodu dość miałko wypadł Janusz, grany przez Jima Sturgessa, który z całą swą nieskazitelnością przypomina raczej postać wyciętą z szablonu, niż realną osobę.

Idąc dalej w wyliczaniu zalet filmu Weira, nie sposób pominąć tła, na którym rozgrywa się dramat grupki uciekinierów. Film, którego akcja prowadzi nas przez kilka stref klimatycznych, musiał stać się czymś zbliżonym do filmu krajoznawczego. Wiele tłumaczy logo National Geographic, pojawiające się na początku filmu. Towarzystwo Geograficzne mogłoby z powodzeniem niejedno z ujęć zamieścić bez żadnych zmian w jednym ze swych filmów przyrodniczych. Choć wszystkie sceny były kręcone na planach w Bułgarii i Maroku, to jednak na ekranie zupełnie tego nie widać. Pustkowia Syberii, pustyni Gobi czy Himalajów na filmie wyglądają tak, jak byśmy wyobrażali je sobie w rzeczywistości.

W tym kontekście zupełnie rozczarowuje scena przeprawy przez Himalaje. Zachęcony przedpremierowymi zapowiedziami, oczekiwałem podróży przez najwyższe góry świata jako najbardziej emocjonującej i kulminacyjnej sceny filmu. Zamiast tego otrzymałem dwa czy trzy krótkie ujęcia pokazujące trzech facetów maszerujących przez góry, którzy ni stąd ni zowąd znajdują się nagle w Indiach. Nie jest to jedyny moment, gdy film wydaje się być pocięty i na siłę skracany, podejrzewam, że twórcy robili wszystko, by zebrany materiał ograniczyć do dwóch godzin.

Peter Weir w wielu udzielonych polskim mediom wywiadach podkreślał, jak bardzo zafascynowany jest Polakami i polską historią. Mówił o swym podziwie dla polskich cech narodowych, które pozwoliły nam przetrwać i wyjść silniejszymi ze wszystkich prób, jakich nie szczędził nam wiek XX. Nie sposób oddzielić tego, co było zupełnie szczere, a co było częścią akcji promocyjnej filmu. W każdym razie miło jest od czasu do czasu z ust cudzoziemca usłyszeć kilka ciepłych słów. Miło jest też zobaczyć się w tak pozytywnym świetle w hollywoodzkim filmie. I, jak wspomniałem na początku, dla polskiego widza to będzie największy plus filmu.

Peter Weir dostał już order od prezydenta, my dostaliśmy film, który, choć nie wybitny, warty jest obejrzenia.

Korekta: Bożena Chymkowska

reklama
Komentarze
o autorze
Grzegorz Dumała
Student historii na Uniwersytecie Warszawskim oraz absolwent I LO im. gen. Józefa Bema w Ostrołęce. Krąg jego zainteresowań obraca się wokół historii średniowiecza, przede wszystkim historii społecznej i Kościoła tej epoki.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone