Niedzielnik historyczny (1): O umiejętności liczenia
Swoje niedzielne rozważania na temat historii postanowiłem rozpocząć od liczby. Nie bitwami, nie królami, ani wielką polityką dzieje stoją, lecz na liczbie cała ich konstrukcja dzielnie się opiera. O liczby uwielbiamy się kłócić i przez liczby wyrwać włosy w szale dyskusji. O liczby rozbijają się teorie historyczne, liczbami dowodzimy okrutności dyktatorów i wspaniałość wodzów. Bez liczby historia byłaby niczym…no w ostateczności byłaby po prostu nudniejsza.
Znaczenie liczby w historii jest o tyle paradoksalne, że zazwyczaj spierają się o nią matematyczni ignoranci, co więcej opierający się na relacjach jeszcze większych matematycznych ignorantów niż oni sami. I tak tworzy się spirala wielkiej matematycznej ignorancji, w której nawet tak ścisły przedmiot jak matematyka, staje się ofiarą fantazji i kreatywności.
Mając więc na uwadze liczbę, trzeba przyjąć tę niewygodną dla wielu prawdę, że liczyć nasi przodkowie nie umieli, a w ich liczeniu więcej jest próby opisu niż skrupulatnej rachunkowości. Tysiące w ich mniemaniu to nic innego jak po prostu dużo, a miliony, to liczba wprost nie do opisania. Próżno w tym szukać realnych szacunków, których współcześni dziejopisarze tak bardzo potrzebują w swoich pozytywistycznych pracach.
Dlatego historyk w starciu z liczbą jest nieomal bezradny. Jak dziecko w mgle porusza się niepewnie pilne badając każdy krok, który i tak nie wiadomo którędy go powiedzie. Ma jednak przy tym niezwykłą zabawę, bo cóż nie sprawia większej frajdy, niż obrzucanie się liczbami jak świeżo opadłym śniegiem. Jest wszak w rozważaniu nad nimi pewna doza beztroski, która pozwala szafować tysiącami jak pieniędzmi wygranymi na loterii. Jak wspaniale liczba zwalnia nas ze współczucia, bólu i cierpienia, kiedy czwórkami do nieba idą bohaterowie naszych bitew, wojen, egzekucji czy eksterminacji. Za tysiącem nie czuć przecież nic, tylko suchą liczbę, im większą tym mocniej pobudzającą wyobraźnię, paradoksalnie bardziej nastawioną na karmienie fascynacji niż przeżywanie żalu.
Jest i jednak w liczbie pewna pułapka, na którą każdy historyk winien być wyczulony. Co bowiem się stanie jeśli w zapale rzetelnego naukowca zaniży ilość ofiar najgorszej zbrodni, podważy mitologiczne fundamenty czyjeś martyrologii, obnaży kruchość wielkiego zwycięstwa, lub obali narodowe legendy? Pewnie zanim zmiażdżą go karzącą ręką obrońcy świętości wszelakich zda sobie sprawę ile naszych uczuć opiera się na liczbie, jaka moc legitymizująca leży w jej wielkości.
Dlatego właśnie liczba zawsze będzie naszym przekleństwem, z którym co gorsza żyć będzie trzeba. Otwieram bowiem lokalne gazety, a tam informacja o marszu w obronie (?) Telewizji Trwam. Według jednej uczestniczyło w nim 1500 osób. Druga gazeta mówi o 300. Na moje oko świadka owej manifestacji „obrońców” mogło być około 200. I tak nadal nie umiemy liczyć, choć złudny świat liczb podnieca nas jak mało co. Dopóki się tego nie nauczymy historia będzie trwała, a że tej umiejętności nigdy nie zdobędziemy tego jestem wręcz pewien.
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".