Niedzielnik Adamkiewicza: Zabawa w pasiaki
W moim mieszkaniu, na nocnej szafeczce nieopodal łóżka, stoi krzyż, który wspólnie z żoną odziedziczyliśmy po babci. Nie jest on szczególnie wystawny. Powieszony na nim Chrystus jest zwyczajny, pozbawiony śladów męki, czysty i nieskazitelny. Nawet gwoździe są ledwo widoczne. Można odnieść wrażenie, że okrutne narzędzie zbrodni zaprezentowane jest w sposób sielankowy i obdarty z brutalności.
To, co istotne znajduje się na jego rewersie. Jego twórca wyrzeźbił tam niewielkie obrazki szczypiec, drabiny, włóczni, gwoździ, gałązki cierniowej, bicza zakończonego kulkami z haczykami. Wyeksponowane narzędzia zbrodni pozwalają odtworzyć w głowie skalę bestialstwa, jakiego mogła doświadczyć osoba przybita do krzyża. Festiwal okrucieństwa pozostaje jednak pomiędzy wierszami. Możemy go odtworzyć w głowie, nie doświadczając go w sposób otwarty. Misterium zbrodni pozostaje niewidzialne, ale łatwo wyobrażalne.
Twórca krucyfiksu wykazał się zatem potężną wrażliwością, zdając sobie sprawę, że nie wszystko da się pokazać, albo w pragnieniu ukazania prawdy łatwo popaść w nieznośną groteskę. To poczucie niemożności obce bywa współczesnej kulturze popularnej, która zatraca umiejętność ubierania rzeczywistości w zespół symboli. Inscenizacja w Szkole Podstawowej w Łabuniach, o której w mijającym tygodniu napisał „Newsweek”, nie była przecież ani pierwszym, ani ostatnim tego typu wybrykiem. Polską przestrzeń publiczną zalewają rekonstrukcje, inscenizacje, spotkania z żywą historią, które przekraczają granice dobrego smaku, czyniąc to w imię uświadamiania tragizmu przeszłości. Oczywiście nie sposób odbierać im dobrych chęci czy szczerości intencji, ale jak mówi polskie powiedzenie, to jedne z głównych tworzyw ścielących piekielne bruki.
Nie chodzi już nawet o wykorzystanie dzieci w inscenizacji eksterminacji ludności Zamojszczyzny, choć i to samo w sobie jest etycznie naganne. Chodzi raczej o to, że zlekceważono intymność jaka towarzyszy narodzinom, prokreacji i śmierci. Te trzy rzeczywistości ludzkiego życia nie bez powodu przez kulturę okryte zostały nieformalnym tabu, którego łamanie nazywano pornografią. Pojęcie to nie ogranicza się przecież jedynie do ukazywania aktów seksualnych, ale także do odzierania brzegowych momentów naszego istnienia z ich tajemnicy. Tabu nie było tylko obroną purytańskiej moralności, ale przede wszystkim tarczą przed banalizacją, w jaką łatwo popaść próbując pokazać narodziny, seks i śmierć. Ponieważ nie da się tych momentów ukryć, przysłonięto je gamą symboli, które zasłaniając kotarą sekretu, potrafiły oddać skalę emocji adekwatnych do danych wydarzeń.
Oczywiście powrót do naturalizmu czy desakralizacja życia człowieka ma pewne uzasadnienie. Zakonserwowany symbolizm mógł z czasem być wysysany z emocji, tracić na znaczeniu, nie oddawać istoty. Pozbawiony ran Chrystus na krucyfiksach mógł sprawiać wrażenie, że kara krzyża była czymś neutralnym, de facto mało szkodliwym dla ofiary. Naturalizm przywracać miał zatem znaczenie rzeczy, szokować, na moment odsłaniać zasłonę obnażając sacrum. Nawet naturalizm nie zwalnia jednak z pokory wobec misterium. Ktoś kto decyduje się na jego użycie musi mieć świadomość materii, z którą obcuje i pamiętać o celu jakim jest uświadomienie emocji, a nie ich ugroteskowienie.
O ile zatem film czy nawet profesjonalny teatr dysponują dzisiaj technikami, które potrafią pokazać coś dotychczas niepokazywalnego, o tyle na poziomie amatorskim opatrzone jest to ogromnym ryzykiem. Ryzykiem, które spokojnie mógłby zneutralizować symbol. Może dlatego kultura ludowa była pełna symboliki. Jej twórcy mieli wszak świadomość jak mogą przestrzelić dobierając środki nieadekwatne do treści, którą pragnęli przekazać.
Symbolem warto posługiwać się z jeszcze jednego powodu. Pornografia na ogół nie pokazuje tego, jak coś wygląda naprawdę. Jest raczej tego imaginacją, omija istotę. W tym sensie symbol potrafi być o wiele bardziej precyzyjny. Gdy w 2014 roku w Europie celebrowano setną rocznicę wybuchu I wojny światowej, w Londynie pod twierdzą Tower zasadzono miliony maków, których ilość odpowiadać miała liczebności ofiar konfliktu. Z lotu ptaka wyglądało to tak, jakby spod londyńskiego zamku wylewała się kałuża krwi. Wymowne? Szokujące? Uzmysławiające jak wielką tragedią była Wielka Wojna? Jak najbardziej. Odzierające z misterium śmierci? Oczywiście, że nie. Powiem więcej, dla naszych emocji i wiedzy warte więcej niż tysiące inscenizacji.
W całej sprawie przedstawienia w szkole w Łabuniach, smuci mnie to, że nie wykorzystano okazji do pogłębiania dziecięcej wyobraźni, do gry w symbole, do intelektualnego zmierzenia się z tematem cierpienia, tragedii. Zamiast tego wybrano walenie między oczy, historyczną pornografię, łatwiznę, które niewiele o tragedii II wojny powiedziało. A przecież jej istotą nie jest wyłącznie bestialski mord. W większości relacji tych którzy przeżyli wojenną hekatombę najbardziej wymowne było poczucie straty, przerwania normalnego życia, luki w życiorysach, utraty młodości czy dzieciństwa. A przecież można byłoby to pokazać w sposób symboliczny nie uciekający się do kiczowatego „gazowania” za pomocą maszynki do robienia dymu, czy przebierania dzieci w swastyki i piżamy imitujące pasiaki. Strachu, śmierci, duszenia się, okrucieństwa, nie można odtworzyć bez ocierania się o banał. Poczucie straty pokazać jest dużo łatwiej. Aby to zrobić warto na nowo docenić symbol.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.