Nie zarzucajmy faktom, że są niewiarygodne
Po pierwsze, stwierdzenie, że zachowaniu Józefowi Kaliny, gromadzącemu macewy z okolicy na swoim polu, brakuje prawdopodobieństwa jest zupełnie chybione. Zostało bowiem oparte o prawdziwe losy Zbigniewa Romaniuka z Brańska, który robił dokładnie to samo i to o wiele wcześniej niż toczy się akcja filmu, bo już pod koniec lat osiemdziesiątych. To co prawdziwe czasem rzeczywiście jest mało realne, ale nie można faktom zarzucać tego, że są niewiarygodne.
Autor recenzji zarzuca filmowi, że ten upraszcza rzeczywistość i stosuje schematy. To prawda. Zauważmy jednak, że każdy film to robi, a i recenzja jest pełna zarówno uproszczeń, jak i pominięć (nie sposób rozstrzygnąć na ile celowych) faktów, które nie wpisywały się w przyjętą przez Recenzenta koncepcję.
W recenzji jasno postawiony jest filmowi zarzut przedstawienia polskiej wsi jako siedliska wszystkiego co najgorsze, gdzie jedynie pojedyncze jednostki próbują zdziałać coś dobrego, lecz są z góry skazane na porażkę z powodu przewagi liczebnej „masy” złych. Moim zdaniem, przynajmniej w części, jest to kreacja Recenzenta. W moim odczuciu, mieszkańcy wsi są w „Pokłosiu”, przedstawieni przede wszystkim jako ludzie, którzy za wszelką cenę dążą do przywrócenia trwającej przez dziesiątki lat równowagi, którą swoim zachowaniem naruszył Józef Kalina. W tym dążeniu rzeczywiście przytłaczają zarówno głównego bohatera, jak i wszystkich, którzy stają po jego stronie. Poza tym, nie jest prawdą, że wszyscy są przeciwko niemu. Większość cechuje raczej apatia i obojętność (przynajmniej na początku), niż chęć konfrontacji z głównym bohaterem. Można to zobaczyć np. w scenie, w której pracownicy tartaku poszukują domu Kaliny, ale od mieszkańców wsi nie są w stanie dowiedzieć gdzie się on jest. Tym samym bronią go przed ich atakiem, uznając, że „może wariat, ale swój”.
Schematyczność widzi Recenzent także w ukazaniu Kościoła. Tu także mamy, jego zdaniem, konflikt złego i dobrego księdza. W mojej opinii mamy w „Pokłosiu” nie złego i dobrego księdza, a różny Kościół, w którym są zarówno ludzie o radykalnych, jak i wyważonych poglądach, a których charakter, ze względu na pozycję jaką zajmują w społecznościach wiejskich księża, może mieć wpływ na losy całej zbiorowości. „Dobry” ksiądz studzi zapędy mieszkańców wsi, zebranych pod bramą kościoła, aby uniemożliwić wywiezienie Kalinom macew, stanowiących podmurówkę studni. Gdyby wtedy na czele stał „zły” kapłan być może doszłoby do linczu. Łatwo, przy odrobinie dobrej woli, dojść do wniosku jaka była postawa lokalnego proboszcza podczas pogromu Żydów i do którego wzorca było ówczesnemu kapłanowi wsi bliżej.
Kolejnym zarzutem Autora recenzji jest proste, a wręcz prostackie używanie symboli przez jego twórców. To fakt, część z nich jest prosta i czasami dość nachalna. Jednak o tych bardziej wyrafinowanych i pokazanych mniej wprost Recenzent nie wspomina ani słowem. Za ciekawy zabieg można uznać np. to, że Franciszkowi, bratu Józka, mimo wielokrotnych prób, nie udaje się kupić ubrań bardziej pasujących do miejsca, w którym aktualnie przebywa, co ma pokazać, że w rodzinnych stronach już zawsze pozostanie obcy i nic tego nie zmieni.
Nie jestem w stanie się zgodzić także ze zdaniem Recenzenta, że film przekazuje głównie tezę o polskim udziale w Holocauście. To nie był udział polski, a udział konkretnych ludzi – w tym wypadku Polaków, którzy postanowili skorzystać z okazji i poprawić swoją pozycję społeczną i majątkową kosztem tych, co do których mieli pewność, że nikt się o nich nie upomni. Przekaz ten ma raczej charakter uniwersalny, bo sytuacja taka mogła mieć miejsce gdziekolwiek na świecie o ile tylko zaistniały sprzyjające jej okoliczności. Poza zainteresowaniem Recenzenta pozostaje cały wątek dotyczący obciążenia kolejnych pokoleń „winami ojców”, które niejednokrotnie mają bezpośredni wpływ na zachowania ich potomków zgodnie ze stwierdzeniem samego Kaliny, że „dla niego ojciec nigdy nie umrze”, nie umiera więc także spuścizna ojców.
Wreszcie, na koniec swojej recenzji jej Autor wytacza argument, że film pozostaje w tyle za stanem dzisiejszej wiedzy i miejscem w jakim znajduje się debata publiczna na temat stosunków polsko-żydowskich. To stwierdzenie jest dość oczywiste z uwagi na to, że scenariusz czekał na realizację 7 lat, głównie z powodu problemów z uzyskaniem dotacji z Instytutu Sztuki Filmowej. To, że w Polsce są pieniądze prywatne na realizację takich „hitów” jak „Kac Wawa”, czy „Wyjazd integracyjny”, a nie ma ich na kawałek kina z przesłaniem, jest tematem samym w sobie.
Nie uważam „Pokłosia” za film wybitny. Pasikowski zastosował w nim całą masę uproszczeń i wprowadził nie do końca logiczne wydarzenia lub słabo powiązane z akcją lokalizacje, których celem jest wzmocnienie siły oddziaływania na emocje widza. Jest tak np. w mrocznej starej garbarni, ogrodzonej i niedostępnej, którą eksploruje Franciszek, a która z akcją filmu ma tyle wspólnego, że prowadzi do niej droga, która była utwardzona macewami. Największą wadą filmu jest katastrofalna, moim zdaniem, scena rozwiązania akcji. Nie będę uprzedzał faktów tym, którzy jeszcze nie widzieli filmu, więc powiem tylko, że jej brak realizmu aż bije po oczach.
Mimo wszystko uważam, że warto obejrzeć „Pokłosie”, chociażby po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie na jego temat. Możemy być z niego całkiem zadowoleni o ile nie postawimy przed nim wymagania głębokiego, zniuansowanego, aktualnego, delikatnego i stroniącego od zbędnych wzruszeń i tanich symboli przedstawienia stanu debaty o stosunkach polsko-żydowskich oraz nie będziemy oczekiwać, że film rzuci nowe światło na historyczne fakty. Poza tym, fani Pasikowskiego nie zawiodą się z pewnością idąc do kina na kolejny „mocny” film tego twórcy, bo produkcje Pasikowskiego trudno nazwać wybitnymi. Są to filmy przede wszystkim właśnie „mocne”, w tym sensie, że wywołują silne emocje, które trafiają nawet do mężczyzn (a na niektóre kobiety mają wręcz destrukcyjny wpływ). Takie też jest z całą pewnością „Pokłosie” i dlatego też nie zgodzę się ze zdaniem Recenzenta, że jest „bardzo inne” od jego pozostałych filmów.
Może to dobrze, że musieliśmy poczekać na „Pokłosie” tyle lat, bo gdyby polski twórca, chwilę po wydaniu „Sąsiadów” Grossa nakręcił taki film, to pewnie nie wszyscy wytrzymaliby to nerwowo. Choć i dziś jest z tym różnie.
Redakcja: Michał Przeperski