„Nie jestem waszym Lolkiem!!!”
„Na tej drodze chciałbym spotkać i lepiej poznać pokolenia wierzących”, powiedział Benedykt XVI na lotnisku Okęcie, tuż po przybyciu do Polski. Chciał poznać i poznał. Poznał ludzi żyjących nieśmiałym wspomnieniem pielgrzymek Jana Pawła II, którzy czekali na nowe-lepsze kremówki, nowe-lepsze okno na Franciszkańskiej, nową-lepsza Barkę, a czasem może też na odrobinę mądrych słów. Poznał jednak przede wszystkim ludzi, pozbawionych niepodważalnego autorytetu, jakim przez lata był Jan Paweł II. Tę widoczną tęsknotę Polaków za autorytetem zauważyli politycy, którzy zrobiliby wszystko, włącznie z przebraniem się za lajkonika, aby pokazać się, choćby na chwilę, z papieżem. Umizgi te, na szczęście, nie były do końca udane.
Niewątpliwie, Jan Paweł II spełniał przez lata rolę katalizatora, który skupiał na sobie wszystkie problemy Polski i Polaków. Traktowany był jak rabbi, który zna odpowiedź na każde pytanie. Dzisiaj, kiedy pojęcie autorytetu jest w Polsce szargane i częstokroć podważane, to zapotrzebowanie na Narodowego Mędrca wzrasta. Wyraźnie dało się odczuć w czasie tej pielgrzymki, że Polacy chcą, aby Benedykt przejął na siebie brzemię autorytetu. Zresztą nie tylko zwykli ludzie, lecz przede wszystkim sam Kościół instytucjonalny. W okresie pontyfikatu Jana Pawła II zgryźliwie mówiono, że tak naprawdę to on sprawuje władzę w polskim Kościele, a hierarchowie spełniają wyłącznie funkcję reprezentacyjne. Po jego śmierci nie pomogło nawet awaryjne sprowadzenie kardynała Dziwisza. Jego czar prysł chyba szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał, a Kościół nadal nie potrafi sobie poradzić z najprostszymi problemami, ba!, większość z nich jeszcze bardziej się komplikuje.
Te problemy znowu ma załatwiać papież. Tylko czy Benedykt XVI będzie miał siły i czas, by pracować za cały Episkopat w Polsce? Na tę chwilę trochę go znalazł, wygłaszając bardzo mocne wystąpienie w katedrze św. Jana. Wydaje mi się jednak, że jednocześnie Benedykt dał wyraźny sygnał – ja zostawiam wam wskazówki, wy sobie radźcie, bo ja już nie jestem waszym Lolkiem, jestem Beniem, papieżem Kościoła Powszechnego, a nie Powszechnego i polskiego. Tylko czy Kościół w Polsce będzie umiał sobie z tym poradzić? Pozwolę sobie w to wątpić.
Ta pielgrzymka miała jednak jeszcze jeden ważny wymiar. Była ona lekcją papiestwa dla Benedykta XVI. Oczywiście, ograniczenie osoby papieża do hostessy promującej kremówki, wykwalifikowanego przewodnika górskiego, czy też rasowego showmana, bywało śmieszne, a czasem żenujące. Tym niemniej jednak ta bliskość papieża z ludźmi podobała się wiernym. Sympatia, jaką darzyli papieża Jana Pawła II, przelewała się w zaufanie do jego słów. Benedykt XVI zrozumiał chyba, że choćby bardzo nie chciał, te buciki Karola Wojtyły czekają na niego. Są może trochę przyciasne, ale bardzo skuteczne. Papiestwo musi bowiem, choćby nie wiem jak się broniło, zostawić otwarte drzwi Watykanu. Pokazała to pielgrzymka do Polski. Ten ludzki entuzjazm, mimo deszczu, mimo chłodu, pokazywał, że czasem takie proste spotkanie ma większe znaczenie niż głębia teologicznych wywodów. Pozostaje tylko pytanie: czy papież dobrze uważał na tej trudnej lekcji?