Nicholas Best – „Najważniejszy dzień w historii. Jak skończyła się wielka wojna” – recenzja i ocena
Nicholas Best uznając nie tylko ważność działań zbrojnych z lat 1914–1918, lecz przede wszystkim doniosłość chwili jaką było ich zakończenie postanowił uczcić pamięć bohaterów tamtych wydarzeń. W ten sposób powstała książka Najważniejszy dzień w historii. Jak zakończyła się wielka wojna.
Powierzono mi zrecenzowanie tej pozycji, u podstaw której legły z pewnością szczytne założenia. Od razu moją uwagę przykuł podtytuł książki. W języku polskim nie budzi on specjalnych zastrzeżeń. Jego oryginalne brzmienie każe już się zastanowić. How the Great War Really Ended. Wydawca zatem przezornie usunął wyraz, który wskazuje, że Best posiadł pełnię wiedzy na temat zakończenia I wojny światowej. Wzbudziło to moje wątpliwości, jednak z nadzieją przystąpiłem do lektury.
Najważniejszy dzień… zaczyna się w polu, zupełnie jak powieść. Autor nie wyjaśnia o jakiej wojnie pisze, kiedy się zaczęła i jaki był jej przebieg. Czy uznać to za wadę? Zależy czego oczekujemy. Biorąc pod uwagę, że jest to pozycja popularna należałoby się spodziewać klarowniejszego zarysowania sytuacji. Można jednocześnie przyjąć, że skierowana jest do osób obeznanych z tematem. Wtedy nie będziemy mieli obiekcji odnośnie rozpoczęcia książki.
Natychmiast uderzy nas szeroka panorama zdarzeń. Jest to niewątpliwa zaleta książki Besta. Autor pokusił się o szeroki przekrój, mnogość wątków od kręgów rządowych, przez szeregowych żołnierzy po obywateli dotkniętych starciem mocarstw. Wśród tychże ciekawie oddano zjawiska rewolucji w Niemczech i zachorowań na hiszpankę. Nie wszystkie prace traktujące o pierwszej wojnie totalnej przedstawiają, że grypa zabrała więcej ofiar niż działa i broń chemiczna. Toteż wysiłki Autora zasługują na uznanie. Samo oddanie realiów poruszeń w Rzeszy może budzić pytanie, czy Best nie przesadził, czy nie przerysował wagi wydarzeń. Uznaję jednak, że prezentował stan ducha uczestników tych zdarzeń, którzy mogli tak poważnie, co zrozumiałe, je odbierać.
Co by było gdyby...
Choć są to niewątpliwe plusy, to nie mogą przesłonić nam minusów Najważniejszego dnia… Od samego początku Autor prezentuje tezę, że należało Niemcy doprowadzić do ostatecznej kapitulacji. Przytacza tu bardzo chętnie opinie gen. Pershinga. Postawienie takiego problemu ma swoje uzasadnienie, lecz poważne zastrzeżenia budzi sposób, w jaki Best stara się udowodnić swoje tezy. Poza wyżej wymienionym dowódcą powołuje się na opinię byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Theodore’a Roosevelta. Są to wypowiedzi Amerykanów, którzy, jak sam słusznie zauważył, nie zdążyli jeszcze zasmakować w wojnie.
Jednak na tym Best nie kończy. Brnie dalej we wnioskowaniu post factum. Skłania go to do wyciągania wątpliwej jakości wniosków z banalnych przesłanek. Chęć odwetu brytyjskich szeregowców na Niemcach, mającą skutkować wkroczeniem na teren Cesarstwa i zniszczeniem dobytku tamtejszej ludności, interpretuje jako większą dalekowzroczność aniżeli skłonność Koalicji do rokowań. Best w niedostatecznym stopniu pokusił się o zrozumienie alianckich motywacji. Zaskakujące, iż w bibliografii wymienił Pamiętniki Ferdynanda Focha, a tak oszczędnie z nich korzystał. Francuski generał wyraźnie podkreślał wyczerpanie armii, brak szeregowców i oficerów w październiku. Dopiero pod koniec miesiąca sprawa polepszyła się; głównie dzięki posiłkom amerykańskim. Jednak wciąż Francja ponosiła poważny ciężar, który chciała jak najszybciej zrzucić. Podobnie sytuację na początku października 1918 roku oceniali Niemcy.
Błędy te szkodzą interesującej tezie, z którą można by sensownie polemizować, gdyby Autor wykazał się większą rzetelnością. Zwłaszcza, że koncepcja nie jest nowa i ma solidne umocowanie w literaturze przedmiotu. Niestety bibliografia i materiał źródłowy przedstawiają się nad wyraz skąpo.
I jeszcze kilka słabostek...
Bestowi zdarza się zaprzeczać własnym sądom. Choć na stronie 138 opowiada się po stronie walczących do samego końca i chcących zajść jak najdalej żołnierzy, to już na 152 uważa, że takie postępowanie było niepotrzebnym narażaniem życia żołnierzy. Różnica polega jednak na tym, że w pierwszym przypadku sprawa dotyczy poddanych JKM, w drugim zaś Amerykanów. Ta nierówność ocen powraca zresztą w innych miejscach książki.
Autor wykazuje rozżalenie, że zwycięstwo w wojnie przypisali sobie Amerykanie, Francuzi, czy Włosi. Chyba to skłoniło go do ukazania głównie losów żołnierzy króla Jerzego, koalicjantów traktując jako przystawki? To wysiłek Wyspiarzy i ich braci z kolonii miał być największy dla ocalenia Europy. Prezentacja taka wymusiła z kolei na autorze, siłą rzeczy, omówienie jedynie działań na froncie zachodnim. O wschodnim ledwie się napomyka, a działania w koloniach potraktowane są marginalnie.
Nie są to jedyne słabości Najważniejszego dnia… W książce roi się od błędów rzeczowych. Możemy się zatem dowiedzieć, że Mohandas K. Gandhi walczył w wojnie burskiej dosługując się stopnia sierżanta. Tymczasem był on jedynie dowódcą korpusu sanitariuszy i kierowcą karetki. Gdy rozpoczęła się wielka wojna proponował utworzenie podobnego oddziału. Informacje na ten temat można znaleźć zarówno w Autobiografii Gandhiego jak i licznych pracach mu poświęconych.
Kolejną wpadką jest przekonanie o tym jakoby Polska odzyskała niepodległość 11 listopada 1918 r. Choć w naszej historii data ta jest nie do przecenienia i urosła do rangi symbolu, to mylne jest przypisywanie jej bezpośredniego odrodzenia się państwowości polskiej. Best posłużył się zbyt daleko idącym uproszczeniem.
Niektóre z wniosków Autora wywołują wręcz zażenowanie. „Japończycy dobrze wyszli na tej wojnie. Przystąpiwszy do działań wojennych po stronie Brytyjczyków, przezornie trzymali się z dala od frontu zachodniego, skupiając się na odebraniu Niemcom Marianów i Wysp Marshalla i zdobyciu niemieckiej bazy morskiej Quingdao w Chinach”.
Okiem zwykłego żołnierza
Skupiłem się dotychczas na kwestiach dotyczących dyplomacji. W Najważniejszym dniu… odgrywają one jednak rolę poboczną. Gros stanowią w nim historie prostych żołnierzy, czasem oficerów. Besta interesują ich przeżycia, doznania, stan umysłu. Spotkać się można też ze scenkami z ostatnich dni panowania Wilhelma II czy ludzi doświadczających rewolucji w Niemczech.
W pierwszej części pracy, tj. opisującej dni od 7 do 10 listopada, wypada to bardzo interesująco. Zachowano względne proporcje poszczególnych wątków. Niestety inaczej należy ocenić część drugą. Autor mnoży tematy, których jedynym powiązaniem jest wojna. Często się przy tym powtarza. Możliwe, że chciał pokazać jak najszersze spektrum wydarzeń. Jednak właściwie całkowicie zarzucił kwestie polityczne. Rozmnożone wątki poszczególnych żołnierzy, często się powielające zaczynają w pewnym momencie nużyć. Niewiele pomaga temu dorzucenie, na zasadzie ozdobników, losów Marleny Dietrich, Ericha Marii Remarque’a czy Ernesta Hemingwaya. Bardziej interesująco przedstawia się wątek Harry’ego S. Trumana.
Autor skorzystał przy opisywaniu tych historii ze wspomnień i dzienników. Niestety jest w stosunku do nich bezkrytyczny.
Książka kończy się równie niespodziewanie jak się zaczęła. Różnicą jest jednak dość tani efekt widmowego zagrożenia i obietnica Adolfa Hitlera, że po wojnie zajmie się polityką, a wszystko jest winą Żydów.
Best skreślił portret ostatnich dni wojny przypisując ogromną, może nazbyt, rolę rozejmowi. Zdaje się nie doceniać roli ładu wersalsko-waszyngtońskiego.
Opisane tu wady merytoryczne nie będą jednak interesowały osoby oczekującej od publikacji historycznej naturalistycznych ocen, ludzkich przeżyć, a tych jest w Najważniejszym dniu… sporo. Pragnąłbym się jednak pokusić o pewną refleksję. Dlaczego książka nosi taki właśnie tytuł? Mnogość wątków pozornie to uzasadnia. Jednak przyjrzyjmy się im: żołnierze, oficerowie, politycy, uczestnicy rewolucji i doświadczający jej w Niemczech. Nie ma nic na temat rodzin żołnierzy i ich odczuć, poza lakonicznymi stwierdzeniami samych wojaków. Nie ma wątków oswobodzenia się narodów w Europie Środkowo-Wschodniej, poza sceną gdy Karol II ucieka przed podpisaniem aktu abdykacji. Nie ma informacji czym ta wojna była dla Amerykanów i poddanych JKM w koloniach. Nie ma wielu innych problemów. Czy zatem na podstawie treści możemy stwierdzić, że był to najważniejszy dzień w historii, czy dzień w którym Brytyjczycy przynieśli Europie wolność? Utyskując na niedocenianie brytyjskiej roli w doprowadzeniu do pokoju w Compiegne zbudował pean na cześć armii JKM.
Dodatkowo zachwianie proporcji między polityką a odczuciami przeciętnych ludzi i żołnierzy, między różnymi aspektami polityczno-geograficznymi, szkodzi pracy, która miejscami jest bardzo ciekawa.
Na koniec pozostaje mi omówić problem edycji. Wydawnictwo popełniło niestety szereg błędów. O ile brak skracania słowa „rok” po datach mógłby jeszcze przejść niezauważony o tyle brak konsekwencji przy cytowaniu obszernych fragmentów tekstu jest niezrozumiały. Składacz najwyraźniej nie mógł się zdecydować czy zapisywać je w cudzysłowie, czy zmniejszać czcionkę, czy stosować kursywę i wcięcia, a jeśli już to z jednej czy z dwóch stron. Powoduje to olbrzymi bałagan. Zapewne jest jakieś uzasadnienie takiego zabiegu, jednak nie spotkałem się dotąd z taką praktyką. Nie wspominając o tym, że nie uwzględnia jej żadna norma edytorska.
Niezbyt dobrze prezentują się też zdania rozpoczynające się od liczb.
Dobrze natomiast należy ocenić przypisy wyjaśniające. Łatwiej się dzięki nim poruszać wśród postaci zakorzenionych w kulturze i historii Wielkiej Brytanii a niekoniecznie znanych w Polsce. Szkoda jednak, że zabrakło miejsca na wyjaśnienie kim był Oswlad Moseley, choć niedawno ukazała się na polskim rynku wydawniczym praca o tej postaci.
Na osobną uwagę zasługuje kwestia stylistyki. Jest kilka kalek z języka angielskiego lub zdania przyprawiające o zgrzytanie zębami. „Dzięki paru francuskim słowom i na migi dowiedzieliśmy się, że jeden z naszych jest kawałek dalej na tej ulicy – ranny”. W większości jednak tekst jest żywy i dobrze się go czyta.
Dla ożywienia narracji zastosowano czas teraźniejszy. Jednak równolegle występuje też czas przeszły. W języku polskim nie mamy aż tyle swobody, co w angielskim toteż tłumacz mógłby zdecydować się na jeden z czasów.
Podsumowując, książka Nicholasa Besta jest pozycją interesującą. Jej konstrukcja jest pomysłem ciekawym, momentami bardzo frapującym. Olbrzymia dysproporcja pomiędzy poszczególnymi wątkami, dodawanie części z nich na siłę oraz błędy rzeczowe i często kuriozalna argumentacja obniżają jednak wartość publikacji.
Trzeba jednak zauważyć, że w zależności od tego czego oczekuje Czytelnik pozycja ta może okazać się dla niego bardzo ciekawa. Niestety nie jest ona godna polecenia dla osób nieobeznanych z historią wielkiej wojny lat 1914–1918. Brak wstępu i szeregu niezbędnych dla początkujących wyjaśnień doprowadziłby jedynie do zamętu. Jednak obeznani w dziejach pierwszej wojny znajdą w pozycji Besta kilka smaczków.
Chociaż wyliczyłem wpadki edytorskie należy oddać, że Najważniejszy dzień… czyta się szybko i, mimo pewnych błędów stylistycznych, przyjemnie.
Zredagował: Kamil Janicki