Neal Stephenson — „Żywe srebro” – recenzja i ocena
Pierwszy chyba raz spotkałem się z książką, która sprawiłaby mi tyle problemów. I nie chodzi tu bynajmniej o jej długość, ale o trudność wyrażenia swych odczuć czy nawet banalne opisanie w kilku zdaniach, o czym książka jest. Tak ma się sprawa w przypadku Neala Stephensona, autora m.in. Zamieci i Cryptonomiconu, i jego Żywego Srebra. Po książkę sięgnąłem z pewnymi obawami — z jednej strony polski wydawca podzielił pierwszą część na 3 osobne tomy, aczkolwiek jako całość prezentowałaby się lepiej. Z drugiej — książka była reklamowana w prasie i telewizji jako arcydzieło wymykające się wszelkim schematom i klasyfikacjom. Książkę Stephensona mylnie szufladkuje się jako powieść fantasy, bo tak naprawdę jest to literatura historyczno-przygodowa, a już na pewno łotrzykowska. Nie przypomina ona jednak typowej powieści łotrzykowskiej z pojedynkami na szable i pistolety czy walką w obronie miłości. Tutaj również mamy pojedynki, jednak bardziej złożone, bo na idee. Na to, co ukształtowało dzisiejszą naukę, a co za tym idzie — świat.
W swoim najnowszym dziele Stephenson jako tło historyczne wykorzystuje barok, epokę, która jest czasem nie tylko doniosłych odkryć w nauce, lecz również ważnych wydarzeń, jak wielki pożar Londynu, epidemia dżumy czy odsiecz wiedeńska. Korzystając z tego okresu, pisarz stworzył fascynującą i barwną opowieść o ludziach, których znamy z kart historii, i o tym, czego dokonali. Na około 1000 stronach ukazuje losy trójki głównych bohaterów: Daniela Waterhousa, Jacka Shaftoe (oszusta, złodziejaszka i króla wagabundów), Elizy (uwolnionej tureckiej branki, późniejszej Maty-Hari baroku) oraz setki innych postaci drugoplanowych, zarówno historycznych, jak i fikcyjnych. Już od pierwszych stron książki stykamy się z takimi postaciami jak Isaac Newton czy Gottfried Wilhelm Leibniz, spotykamy Beniamina Franklina i Huygensa. Ale to nie koniec wielkich tamtego okresu, na kolejnych stronicach pojawiają się osoby znane nam z podręczników historii, które wpłynęły na kształtowanie się nauki i nie tylko, jak np. John Locke, Robert Boyle, John Wilkins, członkowie sławnego Towarzystwa Królewskiego czy wreszcie nawet Jan III Sobieski spieszący pod Wiedeń.
Określenie tego, czym Żywe srebro jest na pewno, zdaje się pozornie niemożliwe, co paradoksalnie jest jedną z zalet książki — każdy z nas znajdzie w baroku Stephensona coś dla siebie. Powieść bowiem może uchodzić za Studium mechanizmów rewolucji, podręcznik handlowy, przystępny wykład filozofii naturalnej dla laików, alchemia i ezoteryka dla zaawansowanych, kryptografia dla wytrwałych, krótki rys historyczny na temat rozwoju chirurgii i mikrobiologii, geometria, algebra i fizyka na wysokim poziomie abstrakcji (dla mnie to już niemalże element fantastyczny) — wszystkie te określenia są równie adekwatne i równie niepełne, jeśli za cel przyjmiemy możliwie najpełniejszą charakterystykę dzieła Stephensona. Chociaż i to nie jest w stanie oddać pisarskiego bogactwa autora, bo istotne jest nie tylko to, co jest opisane, ale też — w jaki sposób. W znajdowaniu idealnych proporcji między treścią a formą pisarz jest prawdziwym mistrzem.
Pomimo że książka to swoisty traktat filozoficzny i religijny, pełen opisów eksperymentów, wtedy więcej mających wspólnego z alchemią niż z dzisiejszą nauką, to jest to pozycja warta przeczytania. Dla jednych będzie to powieść rozrywkowa, przesycona doskonałym humorem i świetnymi dialogami. Inni z kolei, którym zabraknie wytrwałości i zniechęcą się za szybko, stracą szansę na ponowne odkrycie baroku i poznanie prawdziwej wartości tej książki.