Nauczyciel historii jak z filmu
Tymiński jest dziś uznanym pisarzem i właśnie zdobył uprawnienia do nauczania historii i wiedzy o społeczeństwie. Było to możliwe dzięki bezpłatnym studiom podyplomowym i programowi stypendialnemu Szkoły Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego.
Ale zanim doszedł do tego momentu, jego życie wyglądało zupełnie inaczej. Mimo że od zawsze fascynował się przeszłością i do dziś z sentymentem wspomina ulubionego belfra, który w latach 70-tych wprowadzał go w dzieje świata, przez lata pracował jako... mechanik lotniczy.
Historia odkurzaczy do śniegu
Ojczym Piotra zawsze powtarzał, że trzeba mieć w życiu „jakiś zawód”. Zamiast liceum ogólnokształcącego, nastolatek wybrał więc szkołę zawodową. „Racjonalizowałem sobie, że mam kontakt z historią, bo studiując księgi urządzeń, zaznajamiam się z historią każdego z nich. Pasjonowałem się opowieściami o silnikach, które po zakończeniu eksploatacji na potrzeby lotnictwa, trafiały na Syberię, gdzie konstruowano z nich odkurzacze do śniegu.” – wspomina.
Z dyplomem szkoły zawodowej w kieszeni nabrał odwagi do dalszej nauki. Zdał do technikum, w którym kształcono mechaników silników wysokosprężynowych i spalinowych. Do matury podszedł tylko z dwoma kolegami, spośród dwudziestu paru uczniów w klasie. Historia cały czas jednak przewijała się w tle jego życia.
Weto na historię
W drugiej połowie lat 80-tych na słynnym warszawskim Bazarze Perskim, jak nazywali go mieszkańcy stolicy, miedzy pierwszymi kasetami VHS i książkami z nieoficjalnego obiegu, znalazł publikację „27 wołyńska Dywizja piechoty AK”. Kupił ją i przeczytał w jedną noc. To wtedy, po raz pierwszy, usłyszał o rzezi ludności na Wołyniu. 30 lat później napisze pierwszą powieść, której kanwę stanowić będą właśnie tamte zdarzenia.
Po maturze ożenił się, a na świecie pojawił się pierwszy syn. Gdy w głowie Piotra narodziła się myśl o studiowaniu historii, stanowcze nie powiedziała jego teściowa: młody ojciec musi skupić się na zarabianiu pieniędzy na rodzinę. Piotr zatrudnił się w nowo otwartym terminalu lotniska na Okęciu, a w wolnych chwilach pochłaniał książki o przeszłości.
W końcu jednak pasja zwyciężyła. Po 10 latach pracy jako elektryk zdał na historię kultury na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Studia skończył z wyróżnieniem i planował doktorat. Niestety - był dwunasty na liście kandydatów, a przewód doktorski mogło otworzyć jedynie 11 osób. Po raz pierwszy w życiu załamał się. I to właśnie wtedy syn namówił go, żeby napisał powieść historyczną.
Kapitanie, mój kapitanie…
Kończenie pierwszej książki „Wołyń. Bez litości” zbiegło się z odejściem z pracy na lotnisku. Po publikacji zaczął dostawać wiadomości od czytelników, którzy pisali, że gdyby natknęli się na takiego nauczyciela, polubiliby historię. Piotr miał jednak wątpliwości: czy potrafi uczyć? Wtedy znów syn podsunął mu pomysł, wysyłając link z informacją o Szkole Edukacji. Postanowił aplikować na jedyne w Polsce bezpłatne dzienne studia podyplomowe dla nauczycieli historii i przeszedł rekrutację. Dzięki wysokiemu stypendium mógł w pełni poświęcić się trwającej 10 miesięcy nauce.
Na początku wyobrażał sobie, że będzie nauczycielem, który stoi pod tablicą i z pasją opowiada. Studiując w Szkole Edukacji zrozumiał jednak, że to nie on jest najważniejszy. Dobry nauczyciel to taki, który daje przestrzeń uczniom.
Gdy niedawno kończył praktyki pedagogiczne w 8 klasie, zwrócił się do młodzieży, mówiąc, że ma dla nich dwie wiadomości. Dobrą - że już nie będą mieć z nim lekcji. Złą - że on nie będzie mieć więcej zajęć z nimi. Nikt z klasy jednak nie cieszył się, że spotkania z Piotrem dobiegają końca. „Przyznaję, że poczułem się wtedy jak bohater „Stowarzyszenia umarłych poetów”, gdy jego studenci wchodzili na ławki z okrzykiem „Kapitanie, mój kapitanie”.