Włodzimierz Borodziej: Wielka Wojna mogła trwać w nieskończoność

opublikowano: 2014-07-28, 12:37
wolna licencja
O szpiegomanii, szoku odczuwanym przez żołnierzy Państw Centralnych w Europie Wschodniej, pamięci historycznej i wadze Wielkiej Wojny rozmawiamy z prof. Włodzimierzem Borodziejem
reklama

Panie Profesorze, okazją do naszej dzisiejszej rozmowy stała się premiera Pańskiej nowej książki, napisanej wespół z Maciejem Górnym, poświęconej I wojnie światowej. We wstępie do „Naszej Wojny” czytamy, iż pomysł na książkę narodził się w ogrodzie domu gościnnego uniwersytetu w Jenie, podczas rozmowy z innymi stypendystami Imre Kertész Kolleg. Proszę powiedzieć, jak ta rozmowa wyglądała?

Profesor Włodzimierz Borodziej (źródło: ihuw.pl)

Prawdę mówiąc, nie pamiętam, jak zeszliśmy na ten temat. Pisałem wtedy tekst o tym, czym była dla Europy Środkowo- i Południowo-Wschodniej I Wojna Światowa. Jedne z najciekawszych lektur, jakie miałem, dotyczyły po pierwsze Serbii w ogóle, po drugie zaś epizodu, który poza tym krajem jest mało znany, czyli „serbskiej Golgoty”. Serbowie uczestniczyli w obu wojnach bałkańskich 1912-1913, więc wybuch wojny światowej zastał ich w niezbyt dobrym stanie, nawet pomimo ogromnego wzrostu terytorium państwa, które było efektem obu tych wojen. Podniosło to ich samopoczucie, jednak mimo to kondycja gospodarcza Serbii była fatalna. Potem przez rok ten mały kraj broni się przed austriacką inwazją, następnie zaś od tyłu uderza na nich Bułgaria, zaś oddziały niemieckie wspierają siły Austro-Węgier. Wtedy pada Belgrad i rozpoczyna się odwrót Serbów. Działy się tam niewiarygodne sceny. Nieznana jest liczba ofiar śmiertelnych, ale szła w dziesiątki tysięcy, w tym 40% jeńców, których nie wiedzieć po co ze sobą zabrali. Okupacja Serbii ma inny charakter, niż pozostałe okupacje, ponieważ tam okupant nie ma zamiaru współpracować z miejscowymi elitami. Tam odbywają się pierwsze masowe aresztowania, wszystko zaś składa się na to, że Serbia w wyniku wojny utraciła 37% ludności. Jeśli zestawimy to ze stratami Polski, o których często mówimy, a które po odliczeniu ludności żydowskiej wynosiły 10-12%, to jest to po prostu niewyobrażalne. Nasz serbski kolega, specjalista od okresu międzywojennego, z którym wtedy rozmawialiśmy w ogrodzie, nie chciał w to uwierzyć. I to był punkt wyjścia, kiedy stwierdziliśmy, że skoro nawet nasi znakomici koledzy po fachu, zajmujący się czasami po Wielkiej Wojnie, nie bardzo o tym wiedzą, warto napisać książkę. Nie tylko dla Polaków.

reklama

No właśnie. W Polsce nie mówi się zbyt wiele o I Wojnie Światowej, nie istnieje ona w naszej świadomości. Dlaczego o niej zapomnieliśmy?

Przyczyn jest wiele. Po pierwsze, że już w okresie międzywojennym, I Wojna Światowa była niechętnie wspominana i kiedy przystąpiono w Polsce do zakładania Grobu Nieznanego Żołnierza, zrezygnowano z jakiegokolwiek nawiązania do tego, co miało miejsce przed 11 listopada 1918 roku a dotyczyło Polaków walczących w regularnych jednostkach państw zaborczych. Po drugie, po 1926 roku, kiedy spór między Dmowskim i Piłsudskim został rozstrzygnięty w wymiarze politycznym na korzyść tego drugiego, tym samym został rozstrzygnięty spór o pamięć - kto miał większe zasługi dla odzyskania niepodległości, czy dyplomata Dmowski, czy komendant Legionów? To oznaczało, że w hierarchii ważności pierwsze były Legiony, za nimi inne związki kombatanckie, potem długo nic, a na szarym końcu anonimowa masa weteranów I Wojny Światowej, walczących w armiach zaborców. Ogromna większość żołnierzy walczyła właśnie w nich, nie w Legionach czy gdziekolwiek indziej. I to była druga przyczyna: wyrugowanie pamięci o milionach walczących w szeregach Rosji, Niemiec czy Austro-Węgier na rzecz dziesiątek tysięcy walczących w Legionach i podobnych organizacjach. Trzecią przyczyną jest II Wojna Światowa, która miała – jak wiadomo - zdecydowanie groźniejszy przebieg z punktu widzenia Polaków i znacznie bardziej krwawy. Ostatnią przyczyną jest socjalizm, który nastaje w 1945 roku. W odróżnieniu od ustroju przedwojennego, PRL w ogóle nie była zainteresowana tym, kto wygrał I Wojnę Światową i kto doprowadził do powstania II Rzeczypospolitej. Z punktu widzenia ortodoksyjnego stalinizmu to był wyłącznie błąd, gdyż już wtedy powinna była powstać Polska Socjalistyczna Republika Rad. Do tych czterech przyczyn dodajmy upływ 95 lat. I Wojna Światowa to dziś, zresztą nie tylko dla Polaków, archeologia.

A czy to na pewno była „nasza” wojna? Nie mieliśmy poczucia, że jesteśmy raczej polem bitwy, niż stroną?

Tak, niewątpliwie od początku brakowało poczucia, że nasze wojska coś osiągają, bo ich nie było. Za to od początku było wiadomo, że gdzieś daleko giną nasi mężowie, ojcowie, synowie i bracia. Im dłużej trwała wojna, tym większymi literami pisano pytanie: po co oni giną? I za jaką sprawę?

reklama

W innych krajach Europy Środkowej wygląda to podobnie?

Bardzo podobnie. To się odnosi m.in. do Finów i Bałtów. Wszystko, co się dzieje od rewolucji rosyjskiej do wkroczenia Niemców na te tereny i potem przechodzi w wojny niepodległościowe dla nich też jest ważniejsze od tego, że wcześniej trzy lata walczyli w mundurach caratu. W wypadku Czechosłowacji jest nawet bardziej podobnie, bo oni mają własny mit legionów i w ich świadomości narodowej to jest jedyne, co się pamięta z Wielkiej Wojny.

Można odnieść wrażenie, że wszystkie kraje przed 1914 parły do wojny a morderstwo arcyksięcia Franciszka Ferdynanda tylko przewróciło pierwszą kostkę domina. Czy rzeczywiście tak było?

Nie. Oczywiście, panuje takie wrażenie, równie powszechne, co błędne.

A skąd ono wynika?

Po wojnie oskarżono o jej spowodowanie Niemcy. Uznano, że to one są winne, a to nieprawda, bo odpowiedzialność za wybuch wojny spoczywała po trochu na wszystkich. Bodaj najciężej na Niemcach, ale to nie to samo, co wina wyłączna i jedyna.

Alfred Graf von Schlieffen, twórca pierwszego planu ataku na Francję przez terytorium Belgii (fot. E. Bieber, domena publiczna)

Wrażenie, że wszyscy chcieli wojny wzięło się z bezradności wobec niechcianej katastrofy. Przecież można tego było uniknąć. Europa od czterdziestu lat, oprócz Bałkanów, nie chciała i nie znała wojny, kolejne kryzysy rozwiązywano drogą negocjacji. Kiedy mimo to wybuchła, mocarstwa czyniły wszystko, by przedstawić ją jako dziejową konieczność: obrona Słowian przed Niemcami albo odwrotnie, obrona kultury francuskiej przed cywilizacją niemiecką albo odwrotnie… Tym samym w czasie wojny upowszechniła się interpretacja, jakoby była ona nieunikniona, jako logiczny wynik dziejów. W rzeczywiści było tak, że we wszystkich stolicach europejskich imperiów panowała psychoza, że jest to walka z czasem, że za kilka lat przeciwnik będzie znacznie mocniejszy, więc należy uderzyć teraz, póki czas. To jest najlepiej widoczne w przypadku Niemiec. Najsilniejsze państwo kontynentu żyje w cieniu autentycznego syndromu oblężonej twierdzy. Boją się, że Francja ma proporcjonalnie silniejszą armię, że Rosja ogłosiła program zbrojeniowy, który ma skutkować uczynieniem carskiej armii silniejszej od kajzerowskiej już w 1917 roku. Wszechobecne jest poczucie, że przeciwnik robi coś, co nam zagraża. Wszędzie wojskowi tłumaczą, że tę wojnę da się wygrać szybko. I wreszcie w lipcu 1914 roku, zwłaszcza w ostatnim tygodniu, wszystkie decyzje są podejmowane chaotycznie. W gruncie rzeczy wszyscy się tej wojny boją, również co inteligentniejsi wojskowi.

reklama

Przed wybuchem I wojny bałkańskiej w Europie ponad czterdzieści lat panuje pokój, to pierwszy tak długi okres spokoju w historii kontynentu. Może przez to bardziej się jej bano?

Ludzie zazwyczaj boją się wojny, z wyjątkiem najbardziej nieprzejednanych nacjonalistów i ludzi powodowanych inną ideologią, akceptującą wojnę jako rodzaj polityki. Latem 1914 roku nikt się nie spodziewał, że będzie ona tak krwawa i taka długa. Może z tego wynika dwoistość reakcji: z jednej strony wszyscy stawiają się na pobór, a z drugiej zdecydowanie więcej entuzjazmu przejawiają studenci, z założenia bardziej uświadomieni narodowo, niż na przykład robotnicy, o chłopach nie mówiąc.

I Wojna Światowa okazała się hekatombą - współczesnym przyniosła prawdziwy szok. Dlaczego była tak krwawa i w jaki sposób reagowali na to żołnierze? Jak reagowali cywile na wieść o tragicznych stratach na froncie?

Na pewno wszyscy cierpieli, ale podejrzewam, że gdyby jesienią 1914 roku przeprowadzić badania opinii publicznej wśród żołnierzy i cywili w zachodniej części Europy, to większość ciągle byłaby zdania, że jest to wojna słuszna, że można i należy ją wygrać. Nie wiemy, jak było w Rosji, gdzie większość armii stanowili niepiśmienni chłopi. Z badań, które prowadzili historycy na temat postaw w wojsku carskim wychodziło, że strasznie trudno było przekonać rosyjskiego chłopa, żeby nienawidził wroga. Bo nie wiedział, za co. Pożądaną motywację przejawiali Polacy i Łotysze, bo oni znali Niemców. Co zaś do przyczyn hekatomby - no cóż, państwa industrialne zgromadziły taki potencjał, że można było prowadzić walkę w nieskończoność; tak się przynajmniej decydentom wydawało. W Berlinie dopiero wczesną jesienią 1918 r. wojskowi zdecydowali się na „coming out”, czyli poinformowanie polityków, że król jest nagi i tej wojny nie da się wygrać.

reklama

A kwestie taktyczne? Forsowanie doktryny ataku?

Wojskowi wierzyli w jej słuszność mimo, że już późną jesienią 1914 roku fronty przestały się ruszać. Niemniej wierzyli, że jeszcze milion karabinów, kolejny milion żołnierzy czy dziesięć tysięcy dział więcej i tym razem przeciwnika uda się pokonać i przełamać front.

W książce piszecie panowie, że I Wojna Światowa przyniosła bezprecedensowy strach przed szpiegami. Dlaczego akurat szpiegów tak bardzo się obawiano?

Po trochu wynika to z doświadczeń wojny francusko-pruskiej 1870 roku, nie tłumaczy to jednak do końca szpiegomanii, która wybuchła równolegle, wszędzie, w sposób zupełnie nieracjonalny. Wojskowi tłumaczą szpiegami swoje własne niepowodzenia, to da się zrozumieć. Kolejnym czynnikiem jest obcość. Jest ona teoretycznie mniejsza na froncie zachodnim, ale też istnieje: największe masakry ludności cywilnej to Belgia i na drugim miejscu Francja, w sumie jakieś osiem tysięcy ofiar, ponieważ Niemcy głęboko wierzyli, że za liniami frontu działali miejscowi partyzanci. Ale równocześnie łatwo sobie wyobrazić, że ich poczcie obcości wobec krajobrazu kulturowego Belgii i Francji nie jest aż tak wielkie, jak szok, który odczuwają przekraczając granice Imperium Rosyjskiego, Serbii lub Rumunii. Część szpiegomanii wynika zapewne z poczucia bezradności. Po raz pierwszy widzi się takich ludzi, takie drogi, takie domy, z tymi ludźmi zazwyczaj nie można się porozumieć, stosunkowo najłatwiej jest z Żydami za pośrednictwem jidysz. I to pewnie też przyczynia się do wybuchu szpiegomanii. Ale tak naprawdę mam wrażenie, że to jest jeden z mechanizmów samonapędzających tej wojny: irracjonalnych, szybko wymykających się kontroli i zupełnie kontr produktywnych z punktu widzenia tych, którzy faktycznych szpiegów starają się wyłapać, ponieważ masowymi represjami tylko coraz bardziej zrażają do siebie ludność.

A skąd się brało to poczucie egzotyczności podbijanych i okupowanych terytoriów? Nawet żołnierze wielokulturowej C.K. Monarchii byli zaskakiwani odmiennością nowopoznanych ludzi. Skąd taki szok kulturowy?

reklama

U siedmiogrodzkiego Węgra byłby on trudny do wytłumaczenia, bowiem to, co zobaczył w Galicji lub Bukowinie tak bardzo odmienne nie było, nawet, jeśli były to tereny zamieszkane głównie przez Słowian, a odsetek ludności żydowskiej też był wyższy. Z kolei dla Austriaka z Vorarlbergu to był równie inny świat jak dla Wirtemberczyka czy Sasa. Z chwilą, kiedy przekraczali granice natychmiast się kończyły drogi i koleje, zmieniały budynki i miasta; pewien rodzaj szoku poznawczego musiał w tych okolicznościach wystąpić. Tyle daje się wytłumaczyć. Ale jak interpretować fakt – być może pytanie to wynika z braku wiedzy – że z okupowanej Rumunii brak informacji o zbrodniach i prześladowaniach? Rumunia, która po pierwsze jest wrogiem i zdrajcą, (bo wymierzyła cios w plecy monarchii habsburskiej), po drugie jest uznawana za kraj bałkański, a opinia o wszystkich narodach tamtejszych jest najgorsza z możliwych - a jednak doniesień o terrorze okupantów brak.

Podsumowując, proszę powiedzieć, czy po stu latach emocje, które wywołała I wojna światowa wciąż jeszcze dzielą Europejczyków? A może raczej łączy ich wspólna pamięć o bezprecedensowej tragedii...?

Oczywiście dzieli. Tak, jak piszemy w książce: w Wielkiej Brytanii i Francji dzień zakończenia I Wojny Światowej jest ważny, Niemcy są strefą przejściową (ważniejsze jest to, że dwa dni wcześniej utworzono republikę w miejsce monarchii), sama zaś data zupełnie nie ma tej rangi, co w Wielkiej Brytanii i Francji. Potem jest nasz region, czyli strefa zapomnienia z dwoma ważnymi wyjątkami - Serbią oraz Bośnią i Hercegowiną. Tam jest to elementarna sprawa ciągłości państwowej i świadomości narodowej. Natomiast to, co łączy Europejczyków w dalszym ciągu, to niechętny stosunek do Bałkanów. To się w gruncie rzeczy nie zmieniło. Bałkany po dziś dzień cieszą się taką opinią, jak w roku 1914: miejsca w gruncie rzeczy nieeuropejskiego, podejrzanego i niższej jakości.

Na koniec chciałbym się jeszcze zapytać, co będzie w następnych tomach „Naszej Wojny”

Planujemy tom drugi, który ma się nazywać „Narody” i obejmować lata 1917-1923. Będzie on siłę rzeczy mieć inną strukturę, tutaj bowiem pokazujemy pojedynek imperiów: jak się zakopują i buksują w sytuacji, z której nikt już ich nie wyciągnie. Następny tom będzie o tym, jak elity narodów, do tej pory pozbawionych państwowości przedstawiają swoje własne projekty, do których są w stanie zmobilizować chociaż część rodaków i wychodzą z tej nowej wojny zwycięsko. A wszystko to dzieje się już w cieniu rewolucji bolszewickiej.

Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny
„Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1914–1918. Tom I. Imperia”
cena:
44,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
W.A.B.
Liczba stron:
488
Format:
145 x 202 mm
ISBN:
978-83-280-0941-7
EAN:
9788328009417

rozmawiał: Przemysław Mrówka

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone