Narada u Siemowita
Ten tekst jest fragmentem książki Roberta F. Barkowskiego „Siemowit Zagubiony. Cykl Przodkowie. Tom 2”.
Przestronna świetlica huczała od wrzawy zebranej drużyny i przyjaciół Siemowita. Książę siedział z ponurą miną, nie zwracając uwagi na otoczenie. Pokłócił się dzisiaj siarczyście z Świętaną. Zaraz po porannej rozmowie o planowanym żalniku w świętym gaju poszedł do wybiegu dla Kopycia, uchwycił warchlaka na ramiona i wyniósł do lasu. Dla odpędzenia kopnął go zachęcająco w zad, nie przejmując się piskliwym chrumkaniem. Dzik na półwyspie, do tego odyniec! Czas brać się za porządki! Kilka razy musiał odganiać pędzące za nim zwierzę groźnymi krzykami i smaganiami giętkiej gałęzi, zanim na dobre je wystraszył. Dziecinne wybryki żony, zacznie mi gród zwierzyńcem zapełniać – pomyślał. – Co następne? Cielę tura, małe miśki? Tak sobie w duchu groźnie postanawiając, wrócił pod siedzibę. Trafił na biegającą wokół pustego wybiegu żonę, rozpaczliwie nawołującą Kopycia. Jak jej powiedział, wybuchnęła gniewem. Najpierw zamierzała rwać włosy na głowie, niestety, szybko rzuciła się na niego, drapiąc po twarzy i wyzywając. Nie pozostał dłużny, chwytając jej dłonie w mocnym uścisku. Ależ sobie niemile naubliżali! Była i bezrozumna locha, ogłupiała baba, był i zawistny okrutnik, naiwny chłoptyś i tak dalej. Gdy na drugim końcu grodu zaczęli pojawiać się wystraszeni hałasem przyjaciele, Świętana raptem rzuciła się na ziemię w spazmach. W przerwach szlochania zarzucała mu głośno brak miłości i opiekuńczości. Spanikowany Siemowit przyklęknął, obejmując ją czule, i przyobiecał natychmiast odnaleźć „dziczka”. Niemal pół dnia strawił z Tęgosławem i Przemiłem na poszukiwaniach. Znaleźli Kopycia pod jakimś jaworem, do połowy zagrzebanego w stercie opadłych liści. Warchlak trząsł się ze strachu, podniesiony przez Siemowita kwiczał z wyrzutem.
– Byłby przysmak – stwierdził fachowo Tęgosław. – Przyprawiony specjałami Fulka… – zamilkł, zmrożony wzrokiem księcia.
Wracając do grodu, druhowie milczeli, nie chcąc jeszcze bardziej rozdrażniać zaciętego w sobie Siemowita.
Teraz siedział zachmurzony w świetlicy.
– Książę, przyprowadzili Paszka. Nadal w więzach – zagadnął go Fulko.
Siemowit westchnął głęboko. Sięgnął między zastawami pełnymi potraw po misę z wodą, wylał całą zawartość na głowę, potrząsając na strony strąkami włosów. Kjetil podsunął mu usłużnie dzban z piwem. Rzucony na klęczki były dowódca drużyny Popiela wpatrywał się w księcia zhardziałym wzrokiem. Siedzący po lewej stronie Przemił przechylił się do Siemowita, szepcząc:
– Zważ jedno. Czynił jedynie swoją powinność przysięgi wierności złożonej goplańskiej dynastii. Wojownik odważny i doświadczony, ale też roztropny i rozważny. Gdy wtargnęliśmy już do Mietlicy, pokrzykując o śmierci Popiela, przysiadł na brzegu studni. Złożył miecz u stóp, wyrzekłszy jedno: „Nie walczę dla trupa”.
– Tak rzekł?
Dla upewnienia się Siemowit zwrócił twarz w stronę przyjaciela.
Przemił zamrugał potwierdzająco powiekami, dodając:
– Oznajmiłem mu prowokująco, że są jeszcze synowie Popiela, miałby dla kogo walczyć. Odpowiedział wtedy: „Oni też już prawie jak trupy”.
Siemowit wstrząsnął się. Ożyło wspomnienie rozkazu, z jakim pod koniec sierpnia wysłał Kjetila za uchodzącą na Mazowsze z synami żoną Popiela. Wspomnienie niepokojące wewnętrzne rozterki niczym nieokreślona zmora.
– Czy on się czegoś domyśla? – spytał Przemiła.
– Nie zaprzątaj sobie tym myśli. – Przemił starał się uspokoić księcia, przybierając nonszalancki ton. – Każdy we wszystkim czegoś się doszukuje.
Siemowit nie odrywał skupionego wzroku od twarzy przyjaciela, jakby usiłując wniknąć w jego myśli. Po dłuższej chwili Przemił dla wyrażenia zaprzeczenia pokręcił nieznacznie głową. Książę odsapnął.
– Paszko, co ja mam z tobą począć? –zwrócił się do goplańskiego wojownika. – Jaki nam przydatek z dowódcy Popielowej drużyny?
– Daj mi pieczę nad mieszkańcami Mietlicy i zniszczonych osad, co nadal w namiotach na pobojowisku przed zgliszczami grodu koczują – zapytany odpowiedział odważnie. – Albo od razu wbij mnie na pal. – Mniemam, że złożysz mi przysięgę, jeżeli ostawimy pal w spokoju.
– Nie mniemaj za długo. Wygłodniały jestem.
– Nie przesadzaj ze śmiałością. – Siemowit dał znak strażnikom stojącym za Goplaninem, by odprowadzili go do jam przykrytych kratami, gdzie trzymano więźniów. – Jutro przysięga.
– Dziękczynnie za łaskę dziękuję. – Uchwycony pod ramiona Paszko przybrał pokorny ton. – Szkoda, że dopiero jutro. Korci mnie o skarbach Popiela napomknąć. Siemowit zmienił rozkaz. Odebrał natychmiast przysięgę od Paszka, po czym nakazał mu przysiąść do ławy. Odczekawszy ze skrywaną niecierpliwością, aż były drużynnik Popiela podje i popije sążniście, zagadnął go:
– Napomykaj. O skarbach.
– Popiel wielokrotnie wybierał się potajemnie na dużą wyspę na południu jeziora, przewożąc każdorazowo jakieś worki. Ostatnio wybrał się tam ze skrzynią z bogactwami otrzymaną od posłów króla Liuba.
Kilku przyjaciół z drużyny Siemowita przechyliło się z zaciekawieniem w kierunku opowiadającego.
– Byłeś przy tym? – dopytywał Siemowit.
– Nie. Ani ja, ani żaden inny z otoczenia. Za każdym razem Popielowi towarzyszył jedynie nasz mietlicki kapłan, dopóki żył, a ostatnimi czasy synowie, gdy podrośli.
– Czyli oprócz Popiela i jego synów nikt nie wie, o jaką wyspę się rozchodzi? – zapytał Chraboj.
– Synowie zostali niedawno wraz z matką zaduszeni przez łowców niewolników. Chyba słyszeliście już o tym? – Paszko rozglądał się po zebranych wokół.
– Słuchy doszły, niecny postępek. – Siedzący obok Siemowita Wojmir odpowiedział za księcia. – Nie lawiruj, trzymaj się wątku.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Roberta F. Barkowskiego „Siemowit Zagubiony. Cykl Przodkowie. Tom 2” bezpośrednio pod tym linkiem!
– Coś zamącasz, Paszko. – Siemowit upił trunku, spozierając znad brzegu glinianki z ulgą na Wojmira. – Mówisz o wyspie na południu Gopła zaraz po tym, że nikt nie wie, dokąd Popiel skrycie się udawał. Jedno z drugim nie pasuje.
– Podsłuchałem raz niebacznie, jak za ostatnim razem po powrocie starszy z synów oznajmił matce, że wrócili właśnie z kryjówki. Byli tam sami, bez ojca – tłumaczył gładko Paszko. – Matka zrugała go za kaftan pokryty ptasimi odchodami. Wtedy odparł: „przecież wiesz, matko, że na wyspie gęgawy krociami zalegają”. Stąd wiem o wyspie. Jest tylko jedna, na której gęgawy setkami wysiadują, Potrzymionek na południu jeziora, w jego zachodniej odnodze. Duża wyspa, chyba największa na Gople. Siemowit odesłał go do ław w drugim końcu pomieszczenia, zapowiadając mu omówienie dalszych spraw w następnych dniach.
– Idziemy po skarby Popiela. – Ledwo Paszko się oddalił, Strzewit nie krył rozochocenia. – Na wyprawę bez staczania bitew i zabijania wrogów.
– Przejdźmy teraz do omówienia problemów ważkich – odezwał się milczący dotąd Bruzdo. – Radę książęcą należy powołać, a nie przy ucztach snuć roztrząsania zamglone.
– Otóż to – poparł go Jaszczyc.
– Palisadę na wale trzeba jak najszybciej dokończyć. – Bruzdo rzucił zalegającym przed ławą psom kość z resztkami mięsiwa. – Posłów do sąsiednich władców powysyłać, na rozmowy zaprosić. Słuchy doszły, że wielu z nich, zaniepokojonych zmianami w naszej wspólnocie, zbroi się na gwałt. Grożą nam najazdy ze wszystkich stron. W naszych opolach i osadach nie opada wrzenie po twojej koronacji. – Poklepał Siemowita po ramieniu. – Lud jest zaniepokojony zapowiedziami zmian. Nie wiem, trzeba chyba garnizony po większych skupiskach osadzić. Szpiedzy z Gniezna donieśli, że tamtejsi kapłani po części bardzo zmianom nieprzychylni, zarówno tobie, Siemowicie, niechęć okazują, jak i nam wszystkim wokół ciebie. Nie podoba im się twój obiór Jaszczyca na naczelnego kapłana świętej góry. W samym Gieczu ludzie sarkają po wielu domostwach. Mężczyzn do wojaczek podochociłeś, a tu poczyna brakować rąk do zwykłych, codziennych robót. Mam dalej wyliczać? – zapytał.
– Poczekaj. – Siemowit zawołał do rozsiadłych przy innej ławie Budzimira, Czadroga i Otłucza, by się do nich przysiedli. – Trzeba ich wprowadzać w nasze powikłania.
– Ufasz nowym? – zauważył z przekąsem Kjetil.
– Odezwał się „stary” – zganił go Przemił. – Kiedy ci kajdany zdjęto? Przed rokiem, dwoma?
– Chcą czy nie, są skazani na dozgonną mi wierność. – Siemowit wskazał podchodzącym wolne miejsca wokół siebie. – Radzimy nad ważnymi sprawami. – Po czym zrelacjonował im pokrótce dotychczasowe uwagi Bruzda. – Dodam od siebie narastające koszty – wtrącił Przemił.
– Drużyna się powiększa, jak to wszystko opłacać? Osiemnastu Stodoran z Budzimirem, dziewięciu Lubuszan z Czadrogiem, dziesięciu Kaliszan z Otłuczem. Nas z Giecza piętnastu, wliczając Kjetila i Ciosunia. Razem pięćdziesięciu jeden. Prawie mała armia. Trzeba wszystkich wyżywić i napoić. Każdy potrzebuje broni, wyposażenia, płacideł na zbytki i utrzymanie. Nawet domostw nowych jeszcze na dobre nie zapewniliśmy.
– Rozmyślałem już nad tym ostatnimi dniami. – Siemowit odczekał, aż wszyscy skupią na nim uwagę. – Stała drużyna w liczbie trzydziestu pozostaje pod moim bokiem. Wszyscy druhowie z Giecza i po pięciu od Kaliszan, Lubuszan i Stodoran z Brenny. Dla tych, co jeszcze nie mają domów, zbudujemy po zachodniej stronie podgrodzie z wałami dotykającymi do grobli. Resztę rozmieścimy po większych opolach plemienia, zasilą tamtejsze garnizony strzegące porządku w moim imieniu.
– Pozostaje nadal trzydziestu – zauważył Bruzdo.
– Na rozboje będziemy chadzać – Siemowit kuksnął łokciem w bok milczącego dotąd Fulka. – Jak najczęściej. Na wszystkich naokoło. Za Obrę, Wartę, Noteć, pod Wisłę i dalej na Mazowszan, na Prusów, na Pomorze, Śląsk, na Wieletów pod władzą Radogoszczy, na Wiślan, obojętnie, czy się oprą Morawianom, czy nie, na ziemie między Wiślanami a Lędzianami. Mało?
– A na Lędzian? – zapytał ktoś.
– Na Lędzian nie. – Siemowit zaprzeczył zdecydowanie. – Lędzianie nie tylko nam braćmi. Łączy nas wieczny sojusz i braterstwo. I więzi rodzinne, wiecie przecież, kim była moja babka.
– Chociaż nadal nic o Lubomirze – wtrącił Przemił.
– Umyślnych zamierzam niebawem wysłać. Wywiedzą się, co trzeba. – Siemowit zadumał się na krótko, po chwili podjął ponownie: – Pytam jeszcze raz, mało nam zajęcia? Dobra grabić, ludność w niewolę uprowadzać, handlarzom niewolników sprzedawać, a resztę do robót po wioskach i osadach każdego zaganiać, trybuty i daniny wyznaczać. Obaczycie, opływać będziemy w dostatki. Nie mówiąc już o wojnach, tych dużych. Kto z was przed dwoma laty podejrzewał, że w tak krótkim czasie dwie straszliwe bitwy stoczymy? Kto przewidział najazd Wiślan i wojnę domową u Wieletów?
– O ciągnięciu zysków ze szlaków handlowych nie zapomnij – upominał księcia Fulko. – Tak jak ci objaśniałem.
– Wprzódy musimy je opanować. – Siemowit powstał, by przysunąć sobie misę z jadłem.
Chraboj pociągnął go połę koszuli.
– Księżna się pojawiła – oznajmił mu zniżonym głosem, wskazując ruchem głowy na wejście. – Twarz jakaś naburmuszona. Bez Kopycia – dodał.
Rozległo się kilka stłumionych chichotów, ktoś udał stłumione chrumkanie.
– To tyle na dzisiaj – oznajmił pospiesznie Siemowit. – Teraz hulajcie wszyscy, póki ławy się uginają.
Następnego dnia wyruszyli całą drużyną, zabierając również Bruzda i kaliskiego kapłana, na przegląd większych polańskich opoli. Objazd wiódł przez Ląd, Grzybowo, Śrem, Bnin, Tum i Lednicę na jeziornej wyspie. Na koniec zawitali do Gniezna, pozostawiając tam Jaszczyca. Do Giecza powrócili po kilkunastu dniach.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Roberta F. Barkowskiego „Siemowit Zagubiony. Cykl Przodkowie. Tom 2” bezpośrednio pod tym linkiem!
* * *
Nie starczyło czasu ani na obchód gajów zdatnych na żalnik, ani na wyprawę nad Gopło po skarby Popiela. Przynajmniej na ten czas.
Rozbudzony w środku nocy przez wartownika na palisadzie, Siemowit podążał spiesznie w kierunku bramy wjazdowej. Na podwórcu siedziby wdepnął po kostki w nasiąknięte wodą trawy, musiało przedtem obficie napadać. Rozespanym wzrokiem wyszukiwał w świetle łuczywa kolejne zdradliwe kałuże.
W przejściu bramy pod wieżyczką oczekiwali już Przemił i Tęgosław, najwidoczniej jak on ze snu wyrwani. Jeden z wartowników pochylał się w przyklęku nad jakąś postacią, odwijając jej z głowy przesiąknięte krwią szmaty. Wojownik, sądząc po zbrojnym odzieniu siedział z zamkniętymi oczyma, oparty plecami o ciosane pale ściany, ciężko dysząc.
– Hełm z trudem z głowy zdjąłem, okrutne wklęśnięcie na lewym spojeniu blach, musi od uderzenia toporem albo maczugą. – Wartownik, pomiarkowawszy księcia, objaśniał, co najważniejsze. Rozchylił poły kaftana rannego. – Na lewym boku rana kłuta, kolczuga rozdarta, krwią mocno zakrzepłą pokryta, chyba przed paroma dniami jej doznał…
– Kim on jest? – zapytał Przemił.
– Pieszo tu dotarł? – Siemowit wpadł w słowo przyjacielowi.
– Patrol znalazł go na południowych obrzeżach nieopodal drogi z Lądu, leżał przy martwym koniu. – Wartownik wzruszył ramionami. – Na woja z Kalisza nie wygląda. Przedtem coś bredził, słowa niby nieco swojskie, ale jakby obce…
Siemowit przyklęknął obok niego, przyglądając się uważnie rannemu.
– Przemił, Tęgosław – zagadnął druhów. – Przyjrzyjcie się pochwie od miecza. Pamiętacie bitwę pod Ciążeniem? Wielu Wiślan takie miało, spójrzcie na ozdoby.
– Wiślanin tutaj? Zbrojny? Znowu wojna? – Tęgosław nie krył obaw.
– Jaka wojna? – obruszył się Siemowit. – Zapomniałeś, że oni w Krakowie od miesięcy przez Morawian otoczeni? Zanieśmy go na izby Bruzda, tam najbliżej! – rozkazał.
Siedziba Bruzda i kilku innych druhów księcia znajdowała się w długim ciągu domostw przylegających do wewnętrznej ściany wału na prawo od bramy. Wzniesiono je tam na żądanie Świętany, oburzonej, że przyjaciele i doradcy Siemowita pomieszkują z nim w książęcej siedzibie.
Tajemniczy przybysz, ułożony na łożu, doszedł w końcu do siebie. Odzyskawszy przytomność, toczył pełnym bólu wzrokiem po zebranych wokół łoża postaciach. Powolnym głosem wyjaśniał, z czym przybył.
Wysłany został przez księcia Wiślan Wisława do księcia Polan Siemowita z misją zawierającą jedno jedyne przesłanie: Wisław prosił o jak najszybsze przybycie Siemowita do Krakowa.
– To są słowa twego władcy? – upewniał się Siemowit. – Nie żąda, nie rozkazuje, tylko prosi?
– Sławetny Siemowicie, mój władca błaga o to.
– To jakiś podstęp – orzekł Chraboj. – Nie wierzę w przemianę dumnego i pysznego Wisława.
– Skąd wiesz, że to ja jestem Siemowitem? Stoi tu nas parunastu wokół, niczym zbytnio się nie wyróżniamy.
– W bitwie pod Ciążeniem strzaskaliśmy nawzajem tarcze, zanim nas rozdzielono. Pamiętam, jak jeden z twoich druhów przeszył mieczem szyję jednego z naszych, wołając do ciebie po imieniu. Przez kilka chwil… patrzyliśmy na siebie w bezruchu. To mi się wryło w pamięć. Dopiero później doszła do nas sława twego imienia.
– Oszust jakowyś? Przysłany na przeszpiegi? Skrytobójca? – Wojmir poparł wątpliwości Chraboja.
– Nie kłamię. – Posłaniec z trudem dobierał słowa, zmagając się z boleściami. – Nie mogę się wypowiadać za mojego pana i księcia, ale rzeknę, na co mi zezwolił. Nasze księstwo stoi na krawędzi unicestwienia. Mnogie rzesze morawskich i czeskich zastępów od miesięcy nas oblegają. Gdy niebawem nastąpią przymrozki, przejdą po skutej lodem Wiśle i jej rozległych rozlewiskach, zamykając nas w całkowitym okrążeniu. Na to tylko czekają. Skończyły nam się wszelkie zapasy, z ziem Krakowa nie nadchodzą żadne wsparcia, większa część wojska poległa w poprzedniej bitwie na przedpolach grodu. Potrzebujemy rozpaczliwie pomocy. Wisław wysłał również gońców do Lędzian.
– Ty jakoś się przedarłeś – zauważył Bruzdo.
– Powtarzam, za rzeką i rozlewiskami koło Krakowa przejścia jeszcze wolne, chociaż już niektóre morawskie podjazdy tam grasują. Przejście tajne… Trzech nas było, ja się jedynie ostałem. Natknęliśmy się na nich, moi towarzysze zginęli. Później starłem się z jakimiś jeźdźcami pod Kaliszem, nie reagowali na moje okrzyki, jeden zdołał przebić mi oszczepem bok, zanim się wyrwałem.
– Na co wam przyszło? – wtrącił się Fulko. – Nas chcieliście zniszczyć, Lędzian najeżdżaliście. A teraz?
– A teraz Wisław w desperacji, przemądrzalcze. – Siemowit spojrzał na Fulka z wyrzutem. – My sami po wielkich bitwach rany liżemy, wielu naszych poległo – zwrócił się ponownie do posła. – Wielkiej pomocy użyczyć nie możemy. Jeżeli już i w ogóle.
– Władca mój na wszelkie ustępstwa zdecydowany. Gotów wiele zaoferować, byle nie ucałować buta Świętopełka i nie wyrzec się wiary ojców. Wiele. Byle nasz lud przed morawskim i czeskim jarzmem uchronić.
Do izby weszła przywołana uprzednio znachornica z koszem pełnym ziół, maści i opatrunków.
– Jeszcze jedno, książę. – Posłaniec próbował się nieco wznieść na podpartym łokciu. – Wisław pyta, co z jego wojownikami wziętymi do niewoli w bitwie pod Ciążeniem. Przysłał przecież Popielowi żądany okup na ich uwolnienie, dwa wory srebra. Od tego czasu żadnej wieści. A przydaliby się teraz, ponad dwustu wojowników…
Opadł ponownie na łoże, krzywiąc twarz z bólu. Siemowit zdębiał na chwilę. Spojrzał na Fulka i Bruzda, ci jednak rozkładali dłonie w niemych gestach niewiedzy.
– Narada, natychmiast! – Siemowit wypowiedział rozkaz krótko i beznamiętnie, odwracając się do wyjścia. – U mnie w świetlicy, cała drużyna, Bruzdo, Fulko i Wszesław. Sprowadzić Paszka i kuzyna z kowadłem.