Największe upały w Polsce. W tym roku padł historyczny rekord!
Wysokie upały i związane z nimi susze obserwowano w Polsce już w wiekach średnich. Chociaż brak termometrów uniemożliwiał dokonywanie dokładnych pomiarów, kronikarze donosili o „nadzwyczajnych suszach i upałach”, które „tak spiekły ziemię, że nie tylko jare zasiewy, ale i oziminy przypalone zniszczały” – jak pisał Jan Długosz o 1121 roku. Według tego samego kronikarza ponad dwieście lat później – w 1332 roku – nastały temperatury tak nietypowe dla Polski, że „starzy ludzie nie pamiętali podobnego gorąca i posuchy, a ztąd uważali je za jakieś dziwy”.
Podobnych opisów na przestrzeni lat można by mnożyć. Z czasem zostały one jednak zastąpione przez dokładne pomiary temperatur. Od kiedy zaczęto ich dokonywać, można mówić o jednym rekordzie. Padł on 29 lipca 1921 roku. Wtedy to w Prószkowie na Opolszczyźnie, leżącym wówczas w granicach Niemiec, odnotowano 40,2 stopnie Celsjusza. Niewiele mniej – równe 40 stopni Celsjusza – termometry pokazały w wielkopolskim Zbiersku oraz Pętkowie i Kończewicach (39,6 stopni Celsjusza). Mowa oczywiście o okresie, od którego w Polsce wprowadzono pomiary temperatury.
Fala upałów, która nawiedziła dopiero II Rzeczpospolitą, nie potrwała długo. Po rekordowej temperaturze nadeszły burze i ulewy, które – choć gwałtowne – dla wielu, szczególnie rolników, okazały się dużym ukojeniem.
Trudna walka z upałami
Dziś walka z upałami – jak bardzo nie byłyby uciążliwe – jest względnie prosta, przynajmniej z perspektywy jednostki mającej do dyspozycji chłodzone pomieszczenia, klimatyzację czy preparaty chroniące przed ostrymi promieniami słonecznymi. W odrodzonej dopiero co Polsce sytuacja nie wyglądała tak kolorowo.
Na początku XX wieku znaczna część Polaków utrzymywała się z rolnictwa. Z jednej strony problemem było to, że nie mieli gdzie schować się przed upałami, co skutkowało nierzadko udarami słonecznymi, a w najgorszym przypadku – nawet śmiercią. Ogólne osłabienie sprzyjało również rozwojowi chorób zakaźnych, takich jak szkarlatyna, tyfus czy czerwonka.
Z drugiej strony rekordowe upały katastrofalnie wpływały na gospodarkę. Jak donosił „Dziennik Białostocki” 30 lipca 1921 roku:
Od kilku dni prześladują nas upały iście tropikalne. Ciepłota nieznośna we dni i w nocy. Co gorsza od kilku tygodni niektóre miejscowości nie miały wcale deszczu, skutkiem czego cierpią kartofle i w ogóle okopowizna. […] Wobec tego rolnicy powtarzają za Juliuszem Słowackim: „Jehowa! Chociażby krople dżdża!”
W podobnie alarmującym tonie pisała również „Gazeta Olsztyńska” i „Nowy Dziennik”. Rekordowo wysokie temperatury dotkliwie odczuwały przy tym nie tylko wsie, ale i miasta, co odznaczało się w nich niedoborem produktów. W Krakowie przykładowo pojawił się poważny problem z brakiem mleka i masła. To samo dotyczyło mięsa i wędlin.
Oprócz tego władze miasta mierzyły się również z innym problemem. Aby zapobiec wspomnianym wyżej epidemiom, uruchomiły łaźnie miejskie i odwszalnie. Zwiększyły również nacisk na czyszczenie ulic. Z czasem jednak pojawił się dylemat – czy przeznaczyć wodę na ten właśnie cel i w miarę możliwości w porę zapiec epidemiom, czy też dostarczyć i tak ograniczone jej zasoby mieszkańcom do picia.
Siła żywiołu
W końcu jednak po fali rekordowych upałów przyszedł nad Polskę front, który przyniósł ulgę, jeśli chodzi o temperaturę – ale i pociągnął za sobą niemałe zniszczenia.
Burza z 5 sierpnia oczyściła ulice Torunia z nagromadzonych nań tumanów kurzu, ale w Krakowie uszkodziła linie telefoniczne. Także w Chojnicach nieco wcześniej, bo już 30 lipca, doszło do nawałnicy „jakiej najstarsi ludzie nie pamiętają”. Dziennikarze „Słowa Pomorskiego” donosili nawet, że do jednego z domów wpadł piorun kolisty, niszcząc w nim sufit, zaś w Sławęcinie uderzył w dwa gospodarstwa i doszczętnie je zniszczył. Oprócz tego pojawiły się informacje o ogromnym gradzie a nawet trąbie powietrznej.
Mimo tych wszystkich szkód, mieszkańcy Polski powitali zmianę pogody z dużą ulgą. Okazała się jednak krótkotrwała. Już w połowie sierpnia nadciągnęła do kraju druga fala upałów. Tym razem niechlubny prym wiodła Małopolska, z nieco niższymi, choć wciąż wysokimi temperaturami. W czołówce znalazły się m.in. Łowicz (38,7 stopni Celsjusza), Mydlniki (38,5 stopni Celsjusza), Wieliczka (38,3 stopnie Celsjusza), Tarnów (38,2 stopnie Celsjusza) i Kraków (37,4 stopnie Celsjusza).
W obliczu wysokich upałów ludzie często szukali wytchnienia w kąpielach wodnych, co też nierzadko kończyło się interwencją służb ratunkowych i udarami słonecznymi.
Rekordowe fale gorąca z 1921 roku postawiły na nogi różne służby i organy, a wiele obszarów rolnictwa czy gospodarki położyły na kolana. Rok ten pod względem pogody nie tylko Polsce dał się jednak we znaki. Kolejna fala upałów nawiedziła Polskę w latach 50. XX wieku – choć po 1921 roku słupki termometrów nie przekroczyły już 40 stopni Celsjusza.
Polecamy e-book Weroniki Kulczewskiej-Rastaszańskiej pt. „Sto lat Nosferatu. Historia wampirów na ekranie”:
Źródła
- Długosz Jan, Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego. Księga IX, Warszawa 2009 r.
- „Dziennik Białostocki”, nr 161, 30 lipca 1921 r.
- „Nowy Dziennik”, nr 197, 198, 200, 1921 r.
- Żukow-Karczewski M., Katastrofalne upały i susze w Polsce i na świecie w minionych wiekach [dostęp: 24.06.2023 r.]