Najskuteczniejszy sposób walki z epidemią w historii
Problemu COVID-19 nie wolno lekceważyć. Do pojawienia się szczepionki, która może ostatecznie zakończyć pandemię, jeszcze trochę czasu upłynie. Walka z wirusem toczy się więc póki co bez niej, co nie jest żadnym ewenementem w historii – w końcu kiedyś wcale nie można było na nią liczyć. Jak więc radzili sobie nasi przodkowie i co okazywało się najskuteczniejsze?
Skąd się bierze epidemia?
Zanim jeszcze choroba się pojawiła starano się, podobnie jak w przypadku innych klęsk, przewidzieć jej nadejście, odczytując znaki rzekomo ją zapowiadające. Zdecydowanie więcej tu było magii niż nauki lub choćby zdrowego rozsądku. Nietypowe zjawisko astrologiczne (kometa, zaćmienie, koniunkcje planet), narodziny niepełnosprawnych dzieci, śmierć zwierząt, nadmierna ilość żab czy much, inna niż zwykle długość pór roku lub nagła zmiana pogody – oto rzeczy zwiastujące plagę. Zanim odkryto drobnoustroje i prawdziwą drogę przenoszenia się chorób, często uważano, że winowajcą jest tzw. „zgniłe” lub „morowe powietrze”. Częściowo ta intuicja miała pokrycie w rzeczywistości. „Morowe powietrze” nie było bowiem w praktyce niczym innym, jak najzwyklejszym smrodem. Jego źródła były bardzo różne: Nieczystości wylewano niegdyś wprost na ulice. Zdecydowana większość pochówków miała miejsce w kościołach lub na otaczającym je terenie – czyli w obrębie miasta. Nadmiar zmarłych na małym obszarze w połączeniu z płytkimi pochówkami skutkował wydobywaniem się trupiego odoru na powierzchnię. Za nieprzyjemny zapach odpowiadały również różnego rodzaju ośrodki produkcyjne wydalające nieczystości, na przykład rzeźnie. Nikt też tak naprawdę nie kontrolował panoszących się szkodników i robactwa. Koniec końców wszystkie te rzeczy sprowadzały się do jednego mianownika – niskiego poziomu sanitarnego. A ten faktycznie sprzyja rozwojowi chorób.
Jak więc można było przeciwdziałać epidemii? W 1613 roku ukazała się w Krakowie „Instructia abo nauka, jak się sprawować czasu moru" niejakiego „Doctora Sebastyna Petrycego Medyka”. Zawarte w niej wskazania są mieszaniną cennych, uniwersalnych porad oraz, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, zupełnie nietrafionych przekonań. I tak autor słusznie radził dbać o higienę osobistą czy odpowiednią dietę. Wskazywał objawy, które świadczą o chorobie (choć „odejście od zmysłów” można poddawać w wątpliwość) i wymieniał zioła, które mogły być pomocne w ich łagodzeniu – zwłaszcza ubogim, którzy nie mogli sobie pozwolić na inne leczenie. Zwracał też uwagę na ciała zmarłych chorych jako jedną z przyczyn rozprzestrzeniania się zarazy i konieczność szybkiego chowania tychże (perspektywa rozbudowanego ceremoniału pogrzebowego z tradycyjnym „pocałunkiem” zmarłej na chorobę zakaźną osoby napawa dziś zgrozą). Z drugiej strony śpiewanie na głos i okadzanie pomieszczeń czy też leczenie przy pomocy wymiotów (ale tylko bogatych, bo według autora biedni mieli na to zbyt ściśnięte żołądki) nie miało prawa przynieść dobrych rezultatów.
Przeciwdziałanie chorobie
Innej przyczyny zarazy upatrywano w „karze boskiej”. Jej źródłem miało być rozwiązłe życie ludzi, a remedium – poprawa zachowania. To jednak mogło nie wystarczyć. Spowiedź i pokuta przyjmowały niekiedy nawet formę obowiązku. Modlono się też za wstawiennictwem świętych, z których najwłaściwszym wydawał się św. Roch – patron chroniący przed zarazami. Niekiedy „nawracanie się” i próby przejednania sił nadprzyrodzonych przyjmowały ekstremalne formy i powodowały opłakane skutki. Chodzące od wsi do wsi procesje biczowników przyczyniały się wydatnie do rozprzestrzeniania szalejącej akurat choroby, a zabobony, uprzedzenia i bezsilność związana z sytuacją nieraz znajdowały ujście w przemocy wobec obwinianego akurat „kozła ofiarnego” – na przykład lokalnych mniejszości. Wszelkie tego typu praktyki od strony czysto fizycznej nie miały nic wspólnego z walką z zarazą. Na strachu i przesądach próbowali też zarobić oszuści, sprzedając fałszywe leki lub amulety, które rzekomo chroniły przed zarażeniem.
Jednym z często odwiedzanych przez epidemie miejsc w Europie była Wenecja. W dużej mierze przez jej znaczenie dla handlu, a co za tym idzie - liczbę ludzi z całego świata, którzy przez nią przechodzili. To właśnie tu powstała charakterystyczna odzież ochronna, która miała bronić życia walczących z czarną śmiercią medyków: Pokryte woskiem ciemny długi płaszcz i nakrycie głowy, które izolowały lekarza od pacjenta. Dodatkowo zakrywająca twarz maska w kształcie ptasiego dzioba. Ów „dziób” nie był ozdobą. Spełniał funkcję ochronną. Umieszczano w nim siano i mieszankę ziół, mające pełnić niejako rolę „filtra”. Ostatnim elementem wyposażenia była drewniana laska, przy pomocy której medyk dotykał zarażonych, ograniczając bezpośredni kontakt. Rzeczywiście, stroje takie były w pewnym stopniu pomocne. Jednak jednocześnie ich wygląd był tak makabryczny, że z pewnością nie służył poprawie stanu psychiki chorego. I nie zmieniał faktu, że sama kuracja przynosiła raczej marne rezultaty. O przeżywalności, bardziej niż wymyślne zabiegi, decydowała siła organizmu zarażonego. By ją wzmocnić, zaczęto stosować z początkiem XVII wieku pewną praktykę, którą z dużym przymrużeniem oka moglibyśmy nazwać „pierwowzorem szczepienia”. Tzw. „wariolacja” miała chronić przed czarną ospą. Polegała na podaniu podskórnie płynu z krost osoby zarażonej. Pacjent miał przechodzić wtedy łagodną odmianę choroby i dzięki temu uodparniać się na zarażenie w przyszłości. Jedną z najsłynniejszych osób poddanych takiemu „działaniu zapobiegawczemu” była caryca Rosji Katarzyna II. Umierało około 3 procent osób, które zdecydowały się na wariolację. Jednak w ówczesnych realiach było to akceptowalne ryzyko, które potencjalnie mogło się opłacić.
A zwycięzcą jest…
Wszystkie opisywane powyżej praktyki przynosiły jednak mierne lub żadne rezultaty, a w najgorszym razie przyczyniały się jeszcze bardziej do rozprzestrzeniania chorób i zwiększania liczby zgonów. Co więc przez wieki najlepiej chroniło ludzi przed zarażeniem? Co najbardziej pomogło ograniczyć tragiczne skutki epidemii? Odpowiedź brzmi – izolacja. Polecał ją już w IX wieku arabski lekarz Razes. Podejmowana często spontanicznie i ze strachu ucieczka od skupisk ludzkich, lub wręcz „barykadowanie się” przed zarazą, przynosiły najlepsze rezultaty. Już w średniowieczu izolowano również samych chorych, na przykład oznaczając ich domy białymi krzyżami i zakazując mieszkańcom opuszczania ich, bądź też tworzono specjalne miejsca izolacji (w opisywanej wcześniej Wenecji była to wyspa Poveglio), gdzie zwożono zarażonych. Zwyczaj chowania ludzi w trumnach również rozpowszechnił się jako swego rodzaju forma oddzielania ciał od reszty świata. Bardzo pomocne w zmniejszaniu skutków epidemii okazały się też kordony sanitarne, ograniczające możliwość przemieszczania się.
Znamienny jest przykład Filadelfii i St. Louis walczących w 1918 roku z grypą hiszpanką. Tutaj analiza danych liczbowych nie pozostawia złudzeń: Szybkie i restrykcyjne wprowadzenie zasad dystansowania społecznego pomogło St. Louis ocalić prawie osiem razy więcej osób niż w Filadelfii, której przez opieszałość działania w kluczowym momencie zabrakło personelu i środków medycznych do uratowania osób, które w innych warunkach dałoby się uratować. Mamy też przykład na mniejszą skalę z własnego podwórka – epidemię ospy prawdziwej z 1963 roku. Odcięcie Wrocławia i dynamiczne prowadzony program profilaktyczny pomógł powstrzymać tragedię. WHO prognozowało 2 tysiące zarażonych osób i śmierć 200 z nich. Tymczasem izolacja pozwoliła zatrzymać chorobę na poziomie 99 zarażonych, w tym 7 zmarłych. To, plus-minus, dwudziestokrotnie lepszy wynik, niż zakładały przewidywania!
Dziś izolacja jest łatwiejsza niż kiedykolwiek. Wielu z nas może pracować z domu. Wodę, prąd, ciepło i liczne rozrywki mamy na miejscu. Żeby zrobić zakupy, wystarczy odpalić komputer, albo z zachowaniem zasad sanitarnych wyjść co jakiś czas do pobliskiego sklepu. Z bliskimi dzięki technologii możemy widzieć się i słyszeć w każdej chwili. Nawet potrzeby duchowe możemy w jakimś stopniu zaspokajać zdalnie, do czego też jesteśmy zachęcani. Naprawdę – nie stanie się nam krzywda, jeśli przez jakiś czas ograniczymy przebywanie poza domem i kontakty międzyludzkie do niezbędnego minimum. Ale nie każdy ma taką możliwość. Służby medyczne to jedna grupa, oczywiście teraz najważniejsza. Jednak są również inni. Oszczędź stresu kierowcy autobusu. Naprawdę poczuje się lepiej, jeśli w pojeździe z nim będzie 15, a nie 50 osób. Pomyśl o rodzinie kasjerki z osiedlowego sklepu. Będą spokojniejsi, jeśli klienci zrobią większe zakupy raz na tydzień, zamiast codziennych „odwiedzin” po parę drobiazgów. Przestrzegaj zaleceń sanitarnych i noś maseczkę. Nawet nie chodzi o mandat. Bardziej o to, że policjantka czy strażnik miejski których spotkasz chcą po pracy wrócić do domu i nie zastanawiać się, czy stanowią ryzyko dla bliskich. Nie mówiąc już o wszystkich innych postronnych osobach, które mogą zachorować przez brak odpowiedzialności nieświadomego nosiciela. W oczekiwaniu na szczepionkę bądźmy mądrzy i bezpieczni – korzystajmy z najlepszej metody walki z epidemią, jaką wskazuje nam historia.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.